Z teatru zrobiono dom kultury...

rozmowa z Jackiem Głombem

Z Jackiem Głombem, tarnowianinem, reżyserem i dyrektorem Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy, o gierkach i podchodach wokół Tarnowskiego Teatru rozmawiała Dorota Jucha

Od władz Tarnowa słyszymy, że teatr działa i jest dobrze; z kolei krytycy i ludzie ze środowisk teatralnych wyrażają zgoła inną opinię. A jak Pana zdaniem teatr jest postrzegany, co mówią o nim w Polsce?

Jeżdżę po Polsce i słyszę sporo o Tarnowskim Teatrze, i to sporo złego. Nie ma chyba drugiego takiego teatru w Polsce, o którym by tak źle się wyrażano. Od czasów dyrekcji Ryszarda Smożewskiego teatr w Tarnowie nie miał gospodarza z prawdziwego zdarzenia, czyli kogoś, kto by poświęcił się temu miejscu, zbudował je. I co ważne: zamieszkał w Tarnowie, a nie był w nim gościem.

Wiem, że o zmarłych nie należy mówić źle, ale w swojej ocenie jestem bezlitosny wobec dramatu i skandalu artystycznego, w jaki wplątał teatr w Tarnowie nieżyjący już dyrektor Edward Żentara. Tłumaczenie całej sytuacji brakiem sceny jest pomyłką. Teatr można robić wszędzie, poza budynkiem, w innych przestrzeniach, czego przykładem jest choćby teatr w Legnicy.

Na hasła Tarnów i Tarnowski Teatr reaguje Pan bardzo emocjonalnie. To sentyment do rodzinnych stron wpłynął na Pana decyzję, by pomóc w ratowaniu tarnowskiej sceny?

Tarnów to moje rodzinne miasto. Dziś jestem legniczaninem, bo w Legnicy mieszkam, tu chcę pracować do końca życia, z tym miastem się związałem, tu stworzyłem teatr i świetny zespół aktorski, i nie zamierzam tej rzeczywistości zamieniać na inną. Ale oczywistym jest, że część moich emocji jest nadal w Tarnowie, gdzie przez wiele lat działałem, współkreując choćby Ośrodek Teatru Warsztatowa. I dlatego na hasło "teatr w Tarnowie" reaguję emocjonalnie.

Parę lat temu, tuż po zwolnieniu Wojciecha Markiewicza z funkcji dyrektora tarnowskiej sceny, władze Tarnowa zwróciły się do mnie z propozycją objęcia tego stanowiska. Propozycji tej nie przyjąłem, tłumacząc to, że nie zostawię Legnicy, że tutaj jest moje teatralne miejsce. Poproszono mnie wtedy o poradę przy wyborze nowego dyrektora tarnowskiej sceny. I teraz mogę to już otwarcie powiedzieć - to ja byłem autorem pomysłu powierzenia tego stanowiska Szymonowi Turkiewiczowi. Teatrem miał pokierować młody, bezkompromisowy reżyser. Ale pomysł powołania go bez konkursu upadł, a sam konkurs Szymon przegrał z Edwardem Żentarą. Odbyłem potem dość trudną rozmowę z prezydentem Ryszardem Ścigała, przestrzegając przed planami nowego dyrektora, które od początku były fikcją. Kto dziś pamięta, że w aplikacji dyrektorskiej Żentara napisał, że za jego dyrekcji w teatrze reżyserować będą: Krzysztof Zanussi, Jerzy Stuhr i Jan Peszek?

Minęły trzy lata i w wyniku tragicznych wydarzeń teatr znów pozostawał bez dyrektora. I ponownie na linii Tarnów-Legnica rozdzwonił się telefon. Był Pan zaskoczony?

Zadzwoniła do mnie wiceprezydent Dorota Skrzyniarz, prywatnie moja koleżanka jeszcze z liceum i studiów, z prośbą o pomoc. Mówiłem wtedy, że trochę tej sytuacji nie rozumiem, bo już raz chciałem pomóc, a efekt wszyscy znamy. Przeprosiła mnie wtedy, mówiąc, że władza wie, że wybierając Żentarę, popełniła błąd. Powiedziałem też, że osoba Szymona nadal jest do zagospodarowania, że ten młody człowiek nadal działa, reżyseruje. Ale nie spotkało się to z zainteresowaniem.

Zaoferował Pan pomoc w innej formie?

Po namyśle postanowiłem pomóc bardziej zdecydowanie. Tak, pomóc, bo tylko w takich kategoriach (ja naprawdę mam co robić w Legnicy) można traktować moją propozycję, że zostaję pełnomocnikiem dyrektora teatru ds. artystycznych i przez półtora sezonu, biorąc na siebie największą odpowiedzialność, odbudowuję zespół aktorski, repertuar, nadaję teatrowi linię ideową. Teatr w Tarnowie wymaga zreformowania i to nie podlega dyskusji. W tym samym czasie wprowadzam powoli w tarnowski teatr osobę, która za te kilkanaście miesięcy obejmie stanowisko dyrektora artystycznego. Taką propozycję złożyłem prezydentowi Ryszardowi Ścigale 21 lipca i została przyjęta. W rozmowie uczestniczyła jeszcze Dorota Skrzyniarz oraz Jerzy Hebda, tarnowski radny, który był gorącym admiratorem tego pomysłu.

Rozmowy te były owiane tajemnicą. Dziennikarzom powtarzano przez kolejne tygodnie, że miasto ciągle szuka dyrektora artystycznego...

To ja prosiłem o pełną dyskrecję. Zaraz po tamtej rozmowie mieliśmy się spotkać z dyrektorem Rafałem Balawejderem i ustalić strategię działania. Stawiłem się tam wspólnie z Jerzym Hebdą, ale Dorota Skrzyniarz nie przyszła. Czekaliśmy, telefonowaliśmy, ale nie odbierała... To był pierwszy dziwny sygnał, a sprawa utknęła w miejscu. Mijały kolejne dni i nikt się ze mną nie kontaktował. Jako człowiek konkretów, zatelefonowałem więc do prezydenta Ścigały zapytać, co się dzieje. Usłyszałem, że przecież wszystko jest jasne i on te wcześniejsze ustalenia potwierdza. Taką rozmowę odbyłem pod koniec sierpnia. Prezydent dodał wtedy tylko jeszcze, że ponoć nie wysłałem koncepcji funkcjonowania teatru. Odparłem, że skoro jest taka potrzeba, to zaraz wyślę. I wysłałem projekt, nazwałem go "Zacznijmy od tego, żeby teatr był porządny". I znów mijały dni, tygodnie.

A jaką koncepcję teatru Pan zaproponował?

Moja koncepcja szła w kierunku sprofilowania teatru w Tarnowie na teatr muzyczny, bo jako taki nie miałby w Małopolsce konkurencji. Oczywiście, nie chodzi o stworzenie teatru tylko i wyłącznie muzycznego. Ale taka zmiana pomogłaby odzyskać wieczorną publiczność, bo tarnowski teatr nie gra wieczorem. Jeżeli teatr nie gra regularnie wieczorami, to nie ma teatru. I po moich reformach w sezonie artystycznym 2013/14 stanowisko dyrektora artystycznego objąłby Łukasz Czuj, reżyser z Krakowa, specjalizujący się w spektaklach muzycznych.

Wszystkie ustalenia przeciągały się. Nie budziło to Pana zdziwienia?

Budziło. Ale za długo jestem dyrektorem, żeby nie znać standardów działania władzy samorządowej - w ratuszach nic nie dzieje się szybko. Zdziwiło mnie natomiast, kiedy pod koniec września dostałem e-mail od Doroty Skrzyniarz, że jednak jej pomysł na artystyczną stronę teatru jest inny, że rozmawiała jeszcze z trójką młodych reżyserów, między innymi z Eweliną Pietrowiak i Rafałem Matuszem, i że może te nasze wcześniejsze ustalenia warto zmodyfikować. Czyli ja byłbym takim "opiekunem", a jedno z nich będzie dyrektorem artystycznym. Odpisałem, że nie zgadzam się na taką zmianę, jeśli mam wziąć odpowiedzialność artystyczną za teatr. Ci młodzi są zdolnymi twórcami, ale bycie dyrektorem to nie to samo, co bycie reżyserem. To był drugi dziwny sygnał. I znów minęło trochę czasu. W końcu umówiłem się z prezydentem Ścigała i Dorotą Skrzyniarz na rozmowę, do której doszło 21 października w Tarnowie. Ponownie wszystko sobie potwierdziliśmy, włącznie z zatwierdzeniem koncepcji właśnie z udziałem Łukasza Czuja. Ustaliliśmy też, że do 15 listopada zostanę wprowadzony już oficjalnie, przedstawiony jako odpowiedzialny za artystyczną stronę teatru.

Połowa listopada już za nami.

Nie został pan pełnomocnikiem dyrektora teatru ds. artystycznych. Zmienił pan zdanie?

Sytuację rozegrano zupełnie inaczej. Napisałem maila do Rafała Balawejdera o tych ustaleniach i poprosiłem o przesłanie dokumentów, między innymi planów finansowych teatru, statutu, żebym mógł się przygotować do wejścia do teatru. Jerzy Hebla, jako radca prawny teatru, miał przygotować dla mnie umowę-zlecenie. I znów cisza. Skontaktowałem się z Dorotą Skrzyniarz, która z początkiem listopada, już w formie poleceń służbowych, przypomniała teatrowi o oczekiwanych przeze mnie dokumentach. I takie dokumenty otrzymałem. Ale znów mijały dni, próbowałem skontaktować się z władzami Tarnowa, z Jerzym Hebdą. Nikt nie odbierał komórki. Jakby nagle temat się skończył. To jest klasyczne postępowanie każdej władzy - jeśli ma problem, wtedy "zapada się pod ziemię", przestaje odbierać telefony. I nagle 18 listopada dowiedziałem się od Doroty Skrzyniarz, że sprawa jest nieaktualna, że ona rekomenduje prezydentowi Tarnowa na dyrektora artystycznego Ewelinę Pietrowiak.

To wszystko trwało od 21 lipca do 18 listopada. Cztery miesiące. Dla mnie było naturalne, że wchodzę z początkiem sezonu, potem to opóźnienie tłumaczyłem urlopami, wyborami parlamentarnymi, ale cały czas byliśmy w grze. Teraz dopiero widać, że była to celowa strategia Doroty Skrzyniarz, żeby grać na zwłokę. Co innego mówiła w gabinetach, a co innego w zakulisowych rozmowach, w których torpedowała mój pomysł. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jej podwładni, dyrektor wydziału kultury i dyrektor teatru, nie wykonywali poleceń znanej z twardej ręki pani wiceprezydent?

Czyżby władzom Tarnowa nie zależało na funkcjonowaniu w mieście dobrego, rozpoznawalnego szerzej teatru?

Władzom Tarnowa nie zależy na silnym dyrektorze w tarnowskim teatrze. Na człowieku, który będzie chciał coś tu zmieniać. Władzy zależy tak naprawdę na legitymizacji tego stanu, który jest. Żeby zgadzały się słupki, a to, jaki jest poziom artystyczny spektakli, nie ma żadnego znaczenia. Dobry teatr to przecież kontrowersyjny teatr, a kontrowersji tarnowska władza boi się jak ognia, także z powodu bliskości katedry. Gdy zapytałem, czemu teatr nie gra wieczorem, od Doroty Skrzyniarz uzyskałem jedną z najzabawniejszych odpowiedzi - miasto wyremontowało salę nie tylko po to, żeby tam był teatr, ale żeby mieć salę, która ma służyć miastu, czyli będą tu akademie, imprezy okolicznościowe, zewnętrzne. I tak jest. I z teatru zrobiono dom kultury, a przy okazji bywa tam teatr.

Zapewne sporo osób odbierze upublicznienie tej historii jako formę Pana osobistej zemsty...

Tu nie chodzi tylko o mnie, ale o zasady. Moją powinnością jest o tym opowiedzieć. To, co się stało, przekracza w moim odczuciu granicę dobrego smaku. Bo jeśli się umawiamy, są postanowienia, decyzje, to nie ma od tego odwołania. Ja jestem wychowany w szkole konkretu - jak się z kimś umawiasz na coś, to jest to słowo, umowa obowiązuje, tarnowskie władze nie znają widać tej reguły. A tu w zakulisowych rozgrywkach okazało się, że skoro pomysł wprowadzenia mnie do teatru nie jest autorstwa Doroty Skrzyniarz, to trzeba zrobić wszystko, by pomysł obalić, a wprowadzić forsowaną przez siebie kandydatkę. Ja już zacząłem działać, prowadziłem rozmowy z potencjalnymi nowymi aktorami i reżyserami: Lechem Raczakiem, Łukaszem Czujem. Z Krzysztofem Kopką zacząłem pracować nad projektem spektaklu o Mościcach. Dwa razy rozmawiałem z moim dolnośląskim marszałkiem i uzyskałem jego zgodę na współpracę z teatrem w Tarnowie. Po co więc zawracano mi głowę, jeżeli od początku pani wiceprezydent "od kultury" lansowała inną koncepcję? Po co ktoś gra mną, marnuje mój czas, a potem zwyczajnie olewa? Na Tarnów się nie obrażam, ale urząd miasta będę omijał szerokim łukiem. Szkoda tylko zmarnowanej energii ludzi, która mogła pomóc w odbudowie Tarnowskiego Teatru..

Dorota Jucha
Temi
28 listopada 2011
Portrety
Jacek Głomb

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...