Z wnętrza archiwum

Zaczka Brulion teatralny

Najbardziej lubiłem, kiedy wygasały światła na widowni. W ciemności byłem sam, skupiony w oczekiwaniu, odrębny, osobny, ale jednocześnie z innymi, a więc nie samotny. Tak naprawdę teatr jest lepszy od życia. Bo przez dwie albo trzy godziny postanawia się przeżywać coś razem – chociaż nic nie połączy po wyjściu z teatru. Jako widzowie bywamy wspólnotą, która potrafi być w swoich emocjach kapryśna, lecz solidarna. Inaczej, lepiej niż w prawdziwym życiu.

Nawet gdy rezygnuje się z kurtyny, gdy okno sceny jest otwarte, nie ukrywa się przed nami dekoracji, jednego lub drugiego rekwizytu, zaś aktorzy prowokacyjnie na nas czekają, od przyszłości dzieli zasłona. Nic nie wiemy o spektaklu, który zostanie odegrany. A potem, kiedy po dwóch godzinach kurtyna opadnie albo powróci sztuczna, symboliczna zasłona między światami, wiemy już wszystko.

Narodzić się, żyć, to uczestniczyć w teatrze, który jest nieodwracalny – którego kurtyna poszła w górę – i na scenie którego przyszło grać jakąś rolę. W końcu oddalają się role i oddalamy się my sami. I najważniejszego o nas już nie opowiemy. I niczego już nie zagramy.

Dzięki widowisku, które trwa między jednym a drugim ruchem kurtyny, między dwiema zasłonami, możemy lepiej zrozumieć, dlaczego nie da się przygotować do gry w życie. Nawet jeżeli do teatru przychodzimy z potrzeby rozrywki, z powodów towarzyskich albo w ramach programu wycieczki do innego miasta.

Jan Kott napisał po śmierci Tadeusza Kantora: „Pamięć teatru jest krucha. Trwa pod powieką ostatnich widzów". Pamięć o życiu też nie trwa długo. Gaśnie w oczach. Powoli nie widać dekoracji i milkną oklaski. Może zresztą ich wcale nie było.

Przygoda pisania o teatrze przygarniała mnie i odganiała, ale od roku, dwóch, odczuwam może nie przymus, ale skłonność do powrotu. Póki co dzielę się inną skłonnością. Do dziennika. Wyimki teatralne są jakąś zapowiedzią tego, co i jak mogę pisać. Albo biletem wstępu.

18 czerwca 1991 roku
Teatr jako fragment labiryntu. Tyle ważny, ile ważny w ogóle labirynt.

29 grudnia 1991 roku
Egzystencja koordynatora pracy artystycznej i asystenta dyrektora wydaje mi się nazbyt „niska". Marzę o egzystencji „wysokiej" – literackiej. Ale czy ta pierwsza nie więzi drugiej, czy ta druga nie zabiega o grę w bajce, o służbę u surowego czarownika, którą trzeba wypełnić, aby móc odzyskać królestwo, szacunek ludu i bogactwo, i miłość księżniczki?

12 lutego 1993 roku
Niektórzy mówią, że z fotela na widowni blisko do nieistniejącej ściany, która jest lustrem. Chyba najłatwiej w to uwierzyć, gdy czujemy nagonkę krzywych luster, dopiero co pozostawionych na zewnątrz teatru.

16 czerwca 1994 roku
Aktorzy unoszą kufry lub już tylko kilka szmatek, które odnaleźli na dnie kufrów, walizek, pudełek z kartonu. Może unoszą jeszcze wspomnienia. Jeszcze nie jesteśmy w mocy pojąć, że po naszej stronie oczekujemy na brzegu tego samego umierania, tej samej niewinności, identycznej winy.

26 czerwca 1998 roku
Zapisać życie jako tekst o teatrze.

3 października 1998 roku
Na stołach zapalono świece. Położono kubki i filiżanki, talerze z ciastem. Przepasana białym fartuchem młoda dziewczyna podchodziła z dzbankiem i proponowała widzom herbatę z cytryną. Publiczność jest nieco zdezorientowana i nieufna. Między oczekiwaniem a teatrem nie ma żadnej pauzy, żadnej chwili pustej. Parująca herbata, płomyki świec, uśmiech lub zakłopotanie. Trzeba przystać na oczywistą poezję, prawie banalną. Nie ma innej rady. Skrzypiec nie będzie. Głosami fletu, harmonii, bębenka i głosami ludzi zagra się teatr i literaturę. Po ostatnim dźwięku, po ostatnim słowie zapadnie cisza. Zobaczę twarze ludzi siedzących po drugiej stronie stołu.

kwiecień 2000 roku
Elektroniczny zegar na przystanku pokazywał czas z dokładnością co do sekundy. Nie był to czas teatralny, ale zwyczajny. Mimo to wszyscy wpatrywali się w rozkłady jazdy tramwajów jak w afisze.

marzec 2002 roku
Leży przede mną wycięte z gazety zdjęcie. Na pierwszym planie widać ośmiu mężczyzn w mundurach, policjantów lub żołnierzy. Stanęli parami. Każda eskortuje jedną postać, ubraną w źle leżącą na niej koszulę czy sweter, trzymaną za wykręcone do tyłu ręce, przymuszoną do pełnego pokory pochylenia głowy. Siedzący w fotelach patrzą ze skupioną pogardą. Podpis pod fotografią, opublikowaną w „Gazecie Wyborczej", informuje: „Sądowi nad oskarżonymi o morderstwo i grabież przygląda się 2 tys. robotników. Rozprawa miała miejsce w teatrze w Pekinie. Publiczne sądy są częścią programu rządowej walki z przestępczością". Mimo że rozprawa odbywała się w teatrze, trudno ją uznać za spektakl. Na pewno była widowiskiem – tak, jak bywają nim zawody sportowe, konkurs o tytuł miss globu lub powiatu, obrady Sejmu. Dyrekcja jednego z brytyjskich teatrów co roku, dla podratowania budżetu, wynajmuje salę organizatorom mistrzostw w bilardzie. Nikomu jednak nie przyjdzie do głowy, by z tego powodu rozgrywki nazwać spektaklem. Odrębność teatru od innych widowisk nie wynika zatem wyłącznie z tego, że oglądamy spektakl w specjalnie przystosowanym do tego budynku, ze sceną, reflektorami, fotelami dla publiczności. Co więcej, kiedy miejscem prezentacji bywa ulica, rynek albo ustawione na plaży podesty, dalej uparcie będziemy prezentować teatr, a nie wiec lub manifestację. Teatr może więc zdarzyć się w dowolnym miejscu. Płótno namalowane przez malarza nie traci właściwości, jeżeli odnowi się lub wymieni jego ramy, a przesłanie książki nic nie ma wspólnego z wyborem przez wydawcę twardej lub miękkiej okładki. Podobnie reżyser, twórca spektaklu, swobodnie wybiera między stylami i konwencjami. Sceniczna oprawa o niczym szczególnym nie przesądza. Zresztą nie tyle oprawa, ile szczególna, żywa wystawa. Gdyby bowiem całe przeżycie ograniczyć do oglądania dekoracji lub kostiumów, to pójście do teatru przypominałoby wyprawę do muzeum lub galerii. Można ustawić na scenie krzesła, zaprosić kilka losowo wybranych osób i poprosić, by opowiedziały o sobie, niewątpliwie byłoby to publiczne widowisko, ale obserwowalibyśmy pozorowanie trochę teatru, trochę życia. Mielibyśmy poczucie, że dzieje się coś niewłaściwego, coś do przesady prawdziwego, coś za mało sztucznego. W teatrze można improwizować teatr lub improwizować życie. Nie da się być jednocześnie i w teatrze, i w życiu. Przeżycie teatralne jest możliwe jedynie wówczas, kiedy jacyś ludzie odgrywają coś dla innych ludzi. Używają własnego głosu, dopowiadają coś mimiką należącej do nich twarzy i gestem swych jak najbardziej osobistych rąk, ale grają nie siebie, a rolę. Czasem jedynie naszkicowaną, czasem dokładnie określoną wskazówkami reżysera, ale zawsze taką, którą przynosi życie jednocześnie rzeczywiste i udawane, prywatne i kogoś, kim naprawdę się nie jest. Teatr jest życiem, ale życiem paradoksalnym. Żyjemy na wynajętej scenie. W klatce. Aktor gra życie, które jest klatką otwartą.

kwiecień 2002 roku
Raniewska wróciła do domu, który za chwilę raz jeszcze, już na zawsze, utraci. Dworek zostanie zlicytowany, sad wycięty. Wszyscy o tym wiedzą, wszyscy próbują myśleć o przyszłości. Raniewska nie chce, nie potrafi. Wszyscy w coś wierzą albo udają, że wierzą. Raniewska nie musi. Przywykła, by tracić, przegrywać. Nie radzi sobie ze sobą. Już nie musi. Już dawno przegrała życie. Pora utracić wspomnienia. Nieważne, czy stanie się to jutro, czy za miesiąc. Raniewska czeka. Jedność miejsca, w którym spotkali się bohaterowie, była tak naprawdę jednością wyobcowania. Teatr niczego nie naśladował. Aktorom dano do zagrania życie – tak, jakby miało go im ubywać naprawdę. Przez chwilę, dwie trzeba mówić coś z rozmysłem i zaraz zapadać się w siebie, odgradzać od innych jakąś rezerwą, wręcz pozą. Lecz tylko dlatego, że zna się ciężar słów. Takich, jak dzisiaj, jutro, nigdy.

bez daty
Twórczość teatralna to wyłącznie problem przekładu. Znaki ubiera się w kostiumy, światło i kolory. A niemożliwy, tylko wyobrażony Hamlet jeździ na próby tramwajem, autobusem albo własnym samochodem. Czasem na teatr przekłada się samego siebie. I już nie ma znaczenia ani kostium, ani liczba reflektorów. Ani numer tramwaju, do którego wsiadł książę duński.

październik 2004 roku
Chyba za bardzo nam wpojono w szkole takie przeżywanie sztuki, z którego ma płynąć zysk praktyczny. Zbyt wiele w nas niekiedy łatwej tęsknoty za teatrem, który jest jak gotowa lektura – smutnej albo komicznej historii. Film – ruchoma fotografia – na zawsze utrwala obrazy. I jest przeszłością. W teatrze umawiamy się na rozmowę w czasie teraźniejszym. Aby doszło do rozmowy, musi dojść do spotkania. Do przecięcia się mojej teraźniejszości z inną teraźniejszością. Będziemy słuchać, milczeć, ale nigdy nie będziemy z góry wiedzieć zbyt wiele nie tylko o tym, czego wysłuchamy, ale również o własnym milczeniu.

grudzień 2005 roku
Moja uczennica napisała po zobaczeniu zapisu „Umarłej klasy": „Sceny, w których każdy bohater robił coś innego, były dziwnie zniekształcone. Przypominały szpital dla umysłowo chorych. Być może tak działa klisza, a raczej szyba stwarzająca dystans między człowiekiem a jego przeszłością. Przypomniał mi się harmider panujący na szkolnych korytarzach w czasie przerw". Według Kantora życie jest szkołą, w której pomieszały się języki. Poniekąd dlatego, że na przerwach dzieci bawią się w wojnę, tortury i egzekucje. Po zmartwychwstaniu spotkamy się na wielkim zjeździe absolwentów.
13 stycznia 2007 roku
Zaczytałem się w „Burzy" i przejechałem swój przystanek. Dzielenie świata z Szekspirem jest ciekawsze od poczucia obecności we wnętrzu współczesności, autobusu lub od jazdy od przystanku do przystanku. Wziąłem te myśli ze sobą, powoli odzyskując utraconą drogę – a może coś więcej.

15 marca 2013 roku
Zaproszono publiczność na rozprawę, sądzono na rynku, w teatrze, króla Ryszarda III. W ławie przysięgłych zasiedli wszyscy, którzy kupili bilety lub którym wysłano zaproszenia. Schody zbudowano dla tych, którzy dochodzą do władzy lub ją tracą, lub tracą się wśród walczących o władzę. Sceniczny horyzont odbijał w tym samym stopniu nas wszystkich, co i banał, że w teatrze gra się nami.

25 maja 2013 roku
Kilkanaście obrazów, opowiadanych surowo i patetycznie, „Pieśni Leara" Teatru Pieśń Kozła. Abdykacja Leara była rezygnacją patriarchy z przewodzenia ludowi, pożegnaniem z rolą starca, pasterza, który po raz ostatni ogarnia wzrokiem i żegna na równinie swoje stada. Oddaje innym nawoływanie, godzi się z tym, że już nigdy nie powróci. Lamenty Kordelii to lamenty dziewczyny, która zabłądziła między wojny i spory o to, komu należy się więcej owiec lub kóz – lub szczodrości ojca, lub jego miłości. Skóry bębnów, na których obwieszczano i komentowano wojnę, były przedłużeniem ludzkiego ciała, wrażliwego na dotyk. Wybijano namiętności, ciemne lub jasne marzenia. Kiedyś zamilkną.

8 października 2013 roku
Poszukujemy, grzebiemy na wysypisku – zamknięto sklepy i lombardy, opustoszały magazyny masek.

8 lipca 2014 roku
Zmarł Zbyszek Gruca. Na zdjęciu w gazecie Darek Wiktorowicz i ja, uśmiechnięci, wręczamy Zbyszkowi nagrodę Anioła Teatralnego. Dziwna jest śmierć uśmiechu.

3 sierpnia 2014 roku
Przez dziesięć lata wchodziłem do teatru wejściem dla pracowników. Okna sekretariatu wychodziły na ulicę Warszawską, ale niewiele jeszcze potrafiłem zrozumieć z wędrówek okien – w mieście i w świecie.

16 listopada 2014 roku
W „Księdze Hioba" Nekrošiusa świat powoli odzyskiwał równowagę – tak się odnajduje rozsypane papiery, wygnane z szuflad, tak się podnosi listy, pocztówki i pisma urzędowe, które wracają z tułaczki.

bez daty
Teatr bywał dla mnie przybytkiem zawodowym, zaułkiem recenzenta – i często towarzyskim przytuliskiem.

24 grudnia 2014 roku
Przed laty oceniałem na przeglądzie teatrów szkolnych wystawienie „Bajki o kaktusie" (z ekspresją tak sugestywną, jakby dzieci podglądały próbę generalną w policyjnej szkole ruchu drogowego). Bajka była o czymś innym, ale wiem, że nie da się spokojnie pracować z dupą w kaktusach.

5 stycznia 2015 roku
Wróżenie z Makarenki: „Teatr na kolonii to takie samo zagadnienie jak gospodarstwo rolne, jak remont, jak porządek i czystość w mieszkaniach".

21 marca 2015 roku
Kiedy Edyp chciał zamknąć tragedię i zgadzał się na wszystkie wyroki przeznaczenia. Szukał właśnie odpowiedniego, dostatecznie wyrazistego gestu, aby móc sobie wykłuć oczy, gdy do drzwi zapukała pokojówka i przypomniała, że nakryła do podwieczorku.

bez daty
W dużym baraku na przedmieściu usunięto palety z towarami. Pozostały puste półki, które ani nie musiały niczego dźwigać, ani w żadnym celu łączyć się ze sobą. Zaprowadzono widzów ku byle jak skleconym podestom. W korytarzu do gry kobieta, która zabiła własne dzieci, przeklinała świat, mity i wiarołomnego mężczyznę. Aktorkę przywiązano do skrzyni, kontenera lub dużego kufra, lub do nieszczęść, wykonanych z tego samego drewna, co siedziska dla publiczności.

25 października 2019 roku
Niemal całą widownię wypełniła młodzież. Nadzorował ją polonista, który proceder doprowadzania uczniów do kultury uprawiał jeszcze w epoce, gdy sam pracowałem w Teatrze Śląskim. Publiczność urodziła się już w XXI wieku. Moja sąsiadka miała interesujący i trochę niepokojący profil. Być może starała się pojąć, z jakich powodów po dziś dzień nie wycofano z wyobraźni luster obrotowych, przy tym rozumnych, aczkolwiek drapieżnych i jeszcze nieudomowionych.

23 maja 2020 roku
Śnił mi się powolny, nużący, wyraźny teatr. Postaci były wstrzemięźliwe w szukaniu siebie i leniwie popychały mało czytelną akcję. Chyba dlatego, że opuściły życie jak garderobę, w której coś można jeszcze poprawić.

23 grudnia 2020 roku
Dzielny szczur ze szmatek i guzika, jeden z bohaterów festiwalu teatrów lalek, przemierzał morza w czajniku. W prawdziwym życiu, które przed dziećmi, trzeba będzie uporać się z zadaniem, aby w czajniku gotowała się woda i obyło się bez pasażerów w jego wnętrzu.

9 kwietnia 2021 roku
Przestrzeń do gry ograniczono czarnym, ciężkim horyzontem, poza którym pozostawiono dekoracje, rekwizyty do innych sztuk lub zgoła do żadnego teatru już niezdatne. Niby gra się – na spektaklu porannym lub wieczorem – przed kotarą, ale jakoś nie da się zapomnieć o całej graciarni, której nie widzi publiczność. Według niektórych, zagraża to nawet właściwej scenie, bo stała się płaska, banalna, bez oddechu – a może tylko obciążona winą. Jak w pisaniu.

__

Piotr Zaczkowski – ur. w 1959 roku. W przeszłości asystent dyrektora Teatru Śląskiego w Katowicach, kierownik literacki scen w Chorzowie i Będzinie. Od 2011 roku kieruje instytucją Katowice – Miasto Ogrodów. Autor trzech tomów wierszy i dziennika „Szkoła złudzeń". Ponadto opublikował „Ulice wolności", książkę do czytania o mieście i na mieście. Uprawia dziennik jako formę, którą trudno wyczerpać i która wybacza się sama.

Piotr Zaczkowski
Dziennik Teatralny
5 maja 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...