Z żartem jak ze solą

"Pan Jowialski" - reż. Artur Żmijewski - Teatr Telewizji

Zwodniczy blask. Siła fredrowskiej frazy, nieśmiertelność bohaterów jego sztuk, wydaje się kwestią niepodlegającą wątpliwościom, a jednak ową siłę można mierzyć również ilością przedstawień zdecydowanie nieudanych, nieporadnych, w których źle doprawiony dowcip, ironia Fredry i jego słowotwórczy talent, wydają się wręcz falsyfikatem. W telewizyjnym przedstawieniu na podstawie "Pana Jowialskiego" Artur Żmijewski wychodzi z arcytrudnej fredrowskiej próby zwycięsko.

Przede wszystkim Żmijewski miał pomysł na "Jowialskiego". Tekst został ostro zredagowany, ale nie trzeba się denerwować, pod względem adaptacji skróty są bez zarzutu: większość wątków ocalała, spektakl ogląda się bez poczucia bezradności wobec opowiadanych historii i kwestii zagubionych w adaptacji. Druga sprawa: reżyserskie podejście. Niby "Pan Jowialski" jest często wystawiany, ale chyba jednak bezrefleksyjnie, na zasadzie: na "Zemstę" albo na "Pana Jowialskiego" zawsze znajdzie się widz. Może i się znajdzie, może obejrzy, ale dla Żmijewskiego odfajkowywanie tematu, zwłaszcza że mówimy o jego reżyserskim debiucie w Teatrze Telewizji, to byłoby o wiele za mało. Dlatego przed rozpoczęciem procesu adaptacji, zadał sobie, zdaje się, kilka ważnych pytań dotyczących fenomenu tego tekstu. Koronne pytanie brzmiało zapewne: uwspółcześniamy czy nie, a wraz z tym - o czym to jest dzisiaj, co "Pan Jowialski" mówi o nas? Według Artura Żmijewskiego stary Fredro opowiada o tym wszystkim, o czym huczy telewizor od rana do wieczora, o czym piszą gazety i tabloidy. Kondycja ludzka wynika z człowieczej zadyszki. I wiecznych kompleksów, ciekawości cudzym życiem i zamianą własnego. Marzeniem, żeby na moment stać się kimś innym, lepszym, albo chociaż odrobinę ładniejszym, efektowniej opakowanym. To wszystko znajdziemy w tekście sztuki, po co więc przenosić ją w XXI wiek, po co usuwać kostium. Świadomy tego reżyser, niczego nie ukrywa. Od początku wszystko jest jasne. Jesteśmy na planie Teatru Telewizji, bawimy się, ale gramy też Fredrę na serio, bo Fredro, nawet ten najzabawniejszy, zawsze był serio. W tym kierunku idą poszukiwania reżyserskie, obsadowe, kostiumograficzne i operatorskie.

I wszystko w tym "Panie Jowialskim" działa bez zarzutu. "U jegomości zawsze jeszcze figle w głowie". Cytat z "Jowialskiego" jak ulał pasuje do przedstawienia. Jest figlarne jak fryzury i kostiumy aktorów (Dorota Roqueplo), jak nawiązująca do najlepszych tradycji Teatru TV umowna, ale zarazem abstrakcyjna scenografia Arkadiusza Kośmidra, jak znakomite zdjęcia Piotra Wojtowicza wyzyskujące w zbliżeniach portrety fredrowskich typów z rzadką czułością i talentem, wreszcie jak jazzowa muzyka Włodka Pawlika, o tyle ważna, że działająca w spektaklu jako efektowny kontrapunkt. Wskazująca, że "Pan Jowialski" nie jest wcale sztuką retro, opowieścią z myszką, ale że dzięki zapadającej w pamięć współczesnej frazie muzycznej, uniwersalizuje całą historię.

Na koniec kilka zdań o obsadzie. Wiadomo, że dobrze obsadzić Fredrę to wygrać na starcie, obsadzić błędnie - efekt będzie odwrotny. Żmijewski, doświadczony aktor nie mógł się pomylić. I nie pomylił się. Nie ma tutaj miejsca, żeby napisać o wszystkich aktorach, ale o kilku postaciach trzeba jednak wspomnieć. To przede wszystkim "Pan Jowialski" kobiet. Damski żywioł w większości dotychczasowych adaptacji tej sztuki był dosyć umowny, owszem, zwłaszcza Szambelanowa budziła radość i satysfakcję, ale pozostałe postaci kobiece niemal nie istniały. Inaczej jest u Żmijewskiego. Czasami chodzi pewnie po prostu o aktorską charyzmę jak w przypadku Anny Dymnej, która jako Pani Jowialska daje koncertowy portret aktorskiego komizmu, klasy i radości życia. Jowialska mruży oczy, uśmiecha się - a za jej sprawą uśmiecha się cały świat. Również Danuta Stenka genialnie wręcz sprawdziła się we fredrowskiej tonacji. Stenka jest komizmem wcielonym. Dobry jest Tomasz Kot jako Szambelan, wzruszający Krzysztof Globisz w roli lokaja, jednak pierwsze skrzypce należą do Adama Ferencego w roli tytułowej. To Jowialski rozpięty pomiędzy tendencją do umysłowego lenistwa a poczuciem konsekwentnego uciekiniera od świata, który może także boleć i drażnić. Na pewno w interpretacji Ferencego nie jest nikim wyjątkowym, żadnym "ultrasem", co interpretacyjnie zgadza się z ideą samego Fredry zżymającego się na recenzentów: "Robią z Jowialskiego jakiegoś bohatera, stroją w kontusz i żupan bez potrzeby" - pisał. A warto pamiętać, że pierwowzorem postaci Jowialskiego był przecież znajomy pisarza - staruszek o nazwisku Grzymała, dobroduszny bajarz, autor niezliczonych przysłów i klechd domowych.

Staranna inscenizacja, aktorstwo z najwyższej półki, świetna reżyseria. Artur Żmijewski w "Panu Jowialskim" ocalił Fredrę niezrównanego psychologa, nie zapominając o Fredrze - cierpkim (i bardzo śmiesznym) ironiście. "Z żartem jak ze solą, nie przesadź, bo bolą". Żmijewski nie przesadził. Ucieszyło, nie zabolało.

Łukasz Maciejewski
AICT
27 kwietnia 2018
Portrety
Artur Żmijewski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia