Za bliskość i ból dziękujemy
Rozmowa z Moniką Pęcikiewicz*. W niedzielę w Teatrze Polskim premiera "Hamleta". Słynny dramat Szekspira reżyseruje Monika Pęcikiewicz. - To jest bolesny i dotkliwy tekst, ale w tej intensywności odnajduję jakąś wartość. Szukam piękna w tym, co pozornie jest brzydkie i wulgarne - mówi reżyserka"Hamlet" według Moniki Pęcikiewicz to opowieść o przebudzeniu człowieka w obliczu dramatycznych zdarzeń Katarzyna Kamińska: Czym uwiódł Panią "Hamlet"? Monika Pęcikiewicz: To tekst o dogłębnym przeżywaniu świata. Szekspir zawarł w nim olbrzymią dawkę emocji. Obcowanie z "Hamletem" uświadamia mi, jak intensywne i dotkliwe może być życie. Bolesne, ale równocześnie dające satysfakcję, poczucie człowieczeństwa. To opowieść o przebudzeniu, drodze, którą przechodzi człowiek w obliczu dramatycznych zdarzeń. Z jednej strony to głęboki, bardzo intelektualny dramat, z drugiej - niebywale ciekawa historia: główny bohater skazuje na śmierć swoich przyjaciół, odbywa potworną rozmowę z matką, odrzuca narzeczoną, która w konsekwencji popełnia samobójstwo. Chcę te wydarzenia nie tylko przedstawić, ale też opowiedzieć o piętnie, jakie pozostawiają. Współcześni ludzie nie doświadczają życia tak intensywnie? - Żyjemy dziś bardzo wygodnie, bezpiecznie, niezależnie od wieku mamy problem z braniem na siebie odpowiedzialności. Dziś często jesteśmy narażeni jedynie na własną wrażliwość, niewiele nas dotyka. Myślę, że to znak współczesnych czasów: wielu ludzi prześlizguje się przez życie, żyje na trasie praca - sklep - telewizor, nie szukając żadnych nowych bodźców, nie konfrontując się z niczym. Mam wrażenie, że to ciągłe upraszczanie, wycofywanie się, zamienianie bólu na ulgę z czegoś nas kastruje. Wycofujemy się, ale też cały czas szukamy bliskości. - Samotność to w "Hamlecie" szalenie dojmujący temat. Każdy z bohaterów jest zupełnie sam. My w gruncie rzeczy też jesteśmy sami, tyle że obudowujemy się, znajdujemy środki zastępcze, włączamy telewizor. Trudność w przyjmowaniu bliskości, nieumiejętność mówienia o sobie to kolejne znaki naszych czasów. To dość czarna wizja. - Nie "poczerniam" "Hamleta" - to jest niezwykle bolesny i dotkliwy tekst. Ale w tej intensywności doświadczeń, w różnicach między ludźmi, nawet jeśli prowadzą do tragedii, odnajduję jakąś wartość. Fascynuje mnie poszukiwanie piękna w tym, co pozornie jest brzydkie i wulgarne. Krytycy "zaetykietowali" Panią jako reżyserkę niepokorną. Pani też tak siebie postrzega? - Ludzie chyba nie do końca wiedzą, jak nazwać to, co robię. Nie wiedzą, czy jestem prowokująca, nowoczesna, czy może tradycyjna. Etykiety powstają, gdy ktoś coś powie dwa-trzy razy. Tak jest w przypadku tej premiery: wszyscy mówią, że to będzie „ultranowoczesny »Hamlet «”, choć ja nigdy tak bym tego spektaklu nie określiła. Jednak ważną rolę - tak jak i w innych Pani spektaklach - odgrywają multimedialne projekcje. - Nie chodzi tu o realistyczne ilustrowanie akcji, a bardziej o oddziaływanie na emocje. Dają możliwość szybkich zmian, rytmizują spektakl, tworzą nowy kontekst tego, co dzieje się na scenie. Projekcje to normalny, dostępny środek wyrazu w teatrze. Weszły na scenę, tak jak kiedyś weszła na nią ściana z drzwiami. Dziś jest dla nas czymś oczywistym, ale przecież nie było jej od początku teatru. * Monika Pęcikiewicz - rocznik 1973, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie, gdzie studiowała aktorstwo i reżyserię. Jako reżyserka debiutowała w 2001 r. w Teatrze Polskim we Wrocławiu ("Kobieta leworęczna").