Za duży blask Mariana Dziędziela

benefis z okazji 65. urodzin i 45-lecia debiutu teatralnego

Należy do grona najpopularniejszych aktorów w Polsce. Mówi: - Odnalazłem wewnętrzny spokój. Nigdy nie miałem chorobliwych ambicji, parcia na szkło. Brałem tylko to, co przyniósł mi los. Dlatego bez problemu akceptowałem chude lata, kiedy grałem niewiele. A dzisiaj nie zachłystuję się propozycjami.

W Nowohuckim Centrum Kultury w sobotę obchodzono benefis Mariana Dziędziela - podwójny jubileusz artysty: 65. urodziny i 45-lecie debiutu teatralnego. 

Dziędziel należy do grona najpopularniejszych aktorów w Polsce. Mówi: "Odnalazłem wewnętrzny spokój. Nigdy nie miałem chorobliwych ambicji, parcia na szkło. Brałem tylko to, co przyniósł mi los. Dlatego bez problemu akceptowałem chude lata, kiedy grałem niewiele. A dzisiaj nie zachłystuję się propozycjami". 

A przecież akurat w Krakowie doskonalepamiętamy czasy, kiedy Dziędziel był wprawdzie aktorem doskonale rozpoznawalnym, gwiazdą Teatru im. Słowackiego, ale niekoniecznie docenianym szerzej.

Tymczasem od dobrych kilku lat o Dziędziela walczą chyba wszyscy reżyserzy. Zaczęło się od "Gier ulicznych" Krauzego, potem przyszło "Wesele" Smarzowskiego. Od tej pory w polskim kinie trwa nieustający sezon na Mariana Dziędziela. Krakowski aktor w zasadzie nie schodzi z planu. 

Trudno się temu dziwić. Nikt tak jak Dziędziel nie zagra twardziela, w którego osobowości można wyłapać niepokojące rysy: depresję, wstyd, kompleksy; nikt jak on nie stworzy w pięciominutowym epizodzie kreacji rasowego prymitywa, w której w jednym, góra dwóch nerwowych tikach, pokazuje, że w odmiennych warunkach, odmiennej rzeczywistości, jego bohater byłby kimś zupełnie innym. Na pewno szlachetniejszym. 


"Naprawdę nigdy nie wiesz, na co naprawdę cię stać, dopóki nie pojawi się ktoś, kto wydobędzie z ciebie prawdziwe predyspozycje" - podkreśla Dziędziel. "W moim przypadku w kinie byli to najpierw Krzysztof Krauze, potem Wojciech Smarzowski, a w teatrze na przykład Jerzy Goliński. Gry uliczne Krauzego były zwielokrotnionym zbiegiem okoliczności: późniejszy autor Wesela, Wojtek Smarzowski, robił do tego filmu fotosy i kręcił reportaż z planu, Łukasz Kośmicki, operator Gier, napisał scenariusz do Sezonu na leszcza i polecił mnie reżyserowi tego filmu,Bogusiowi Lindzie. Współautorem scenariusza Sezonu... był również Wojtek Smarzowski, który wkrótce potem zaproponował mi role w Kuracji,Małżowinie,wreszcie w Weselu, Domu złym, Róży, Drogówce. Ciąg dobrych przypadków".

Dziędziel przeczy regułom. Zrobił karierę w momencie, kiedy jego rówieśnicy zeszli z ekranów. Nie dał się otumanić splendorom i nagrodom. Robi swoje. I potrafi zagrać wszystko: poczciwego księdza("W imieniu diabła")i apodyktycznego seniora rodu ("Wymyk"). 

Najważniejszą rolę w ostatnich latach dostał jednak w "Krecie" Rafaela Lewandowskiego. Zagrał faceta z przeszłością, po przejściach. Ale gdy Zygmunt Kowal patrzy z ekranu dobrymi, błękitnymi oczami Dziędziela, nie sposób go oskarżać. Za duży blask.

Łukasz Maciejewski
Dziennik Polski
10 października 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia