Za duży wiatr na naszą wełnę

"Osiecka" - reż. Michał Rosa i Robert Gliński - Telewizja Polska - zdjęcia: Adam Bajerski - mater. prasowe

Nie wyszło, to oczywiste. Nie mogło wyjść. Mogło być dużo gorzej, pewnie mogło być lepiej – ale też bez przesady. Przyczyn niepowodzeń serialu Osiecka jest kilka i nie wynikają one tylko z pomyłek czy nieumiejętności jego twórców. Oczywiście, serial jeszcze trwa, ogląda się go przecież nie najgorzej, być może nastąpi jakaś „niesamowita przewrotka na koniec", ale owo „nie wyszło" odnosi się do bardziej ogólnych spraw.

Serial jest kolejną biograficzną produkcją serialową TVP – były już seriale o Annie German (koprodukcja rosyjsko-polsko-ukraińsko-chorwacka) czy Eugeniuszu Bodo. Życie i twórczość rozpisane na kilkanaście odcinków, jakieś tam ludzkie dramaty z wielką historią w tle, dodatkowo szlagiery do nucenia po emisji. Przypadek Agnieszki Osieckiej jest jednak szczególny. Nie ma chyba bardziej popularnej polskiej pisarki (ani pisarza). Te teksty znają wszyscy, co jakiś czas ukazuje się kolejna książka biograficzna o Osieckiej (które są raczej zbiorami anegdot), wznawiane są dzieła, wydawane dzienniki, powstają kolejne recitale, koncerty, płyty, kolejni artyści sięgają po jej twórczość.

Oczywiście, można się żachnąć i powiedzieć, że żadna tam z niej artystka i będzie w tym trochę racji, bo trudno Osiecką wpisać w stereotyp „wieszcza"/ „wieszczki". Była tyleż artystką, ile rzemieślniczką. Pisała na zamówienie: szybko i sprawnie. Niektóre teksty są wyjątkowo durne, ale są też piosenki i wiersze naprawdę wybitne i wspaniałe. Trudno o czymś takim opowiedzieć na ekranie. Dużo łatwiej się opowiada historię czystych geniuszy.

W dodatku jej życiorys i osobowość też są niejasne. Na pytanie „Jaka Osiecka była naprawdę?" próbowało już odpowiedzieć pokaźne grono biografistów (między innymi Piotr Derlatka, Beata Biały, Zofia Turowska). Z opowieści znajomych wyłania się obraz niekiedy zupełnie sprzeczny, tak jakby dla każdego Osiecka była kimś innym. W dodatku sama bohaterka zostawiła pokaźną liczbę wspomnień i wywiadów, w których świadomie kokietowała, ironizowała i przyjmowała rozmaite pozy. Jaka była Osiecka? Nie wiadomo.

Ale w tym wypadku ta wiedza nie jest nam właściwie potrzebna. Serial to nie biografia. Serial to fikcja. Nie trzeba tak bardzo trzymać się „prawdy", można pokusić się o jakąś interpretację. Tymczasem reżyserzy, Michał Rosa i Robert Gliński, razem ze scenarzystami (Maciej Wojtyszko, Maciej Karpiński, Henryka Królikowska, Aneta Wróbel) osiągnęli dość dziwny efekt. Wydaje się jakby poprzez biografię Agnieszki Osieckiej chcieli opowiedzieć historię kultury w PRLu (akcja serialu startuje tuż po wojnie). Taki pomysł w sumie nie dziwi, bo mało kto się do tego tak dobrze nadaje. Osiecka znała wszystkich, z wszystkimi pracowała, w swoim życiorysie miała i odwilżowe teatrzyki studenckie, i radiową Trójkę, i Piwnicę pod Baranami, i „Madonnę RWPG" – Marylę Rodowicz. Jeśli chodzi o politykę to: i ZMP, i przemyt materiałów do „Kultury", i łamanie bojkotu w czasie stanu wojennego, i uwalnianie ludzi z więzienia. A dookoła niej cały ten korowód wybitnych artystów, szalonych osobowości, kabotynów i aktorzyc – o których mogłyby powstać osobne seriale i filmy.

Serial to nie biografia. Serial to fikcja. Nie trzeba tak bardzo trzymać się „prawdy", można pokusić się o jakąś interpretację. Tymczasem reżyserzy razem ze scenarzystami osiągnęli dość dziwny efekt. Wydaje się jakby poprzez biografię Agnieszki Osieckiej chcieli opowiedzieć historię kultury w PRLu

Oczywiście najwięcej miejsca w produkcji TVP zajmują romanse, ale kolejni mężczyźni Osieckiej prezentują raczej określone „typy" niż ludzi, w dodatku typy jakoś służące do ilustracji przemian inteligencji polskiej. Każdy odcinek zaczyna się od na poły fikcyjnej kroniki PRL, aby widz zorientował się mniej więcej gdzie jesteśmy, a potem do Osieckiej dołącza kolejny mężczyzna. Mamy więc Witolda Dąbrowskiego (Jan Hrynkiewicz) – bladziutkiego inteligenta, pełnego komunistycznych ideałów, który płacze po XX Zjeździe. Dzięki Witkowi dowiadujemy się, że był STS. Potem Marek Hłasko (Jędrzej Hycnar) – dostojewszyzna oraz pański gest mimo wszechobecnej biedy, rozpaczy i straceńczych nadziei. Dzięki Markowi dowiadujemy się, że była paryska „Kultura". Wojciech Frykowski (Mikołaj Roznerski), syn prywaciarza, który chce zamknąć Agnieszkę w złotej klatce i marzy o wyjeździe na Zachód. Dzięki Wojtkowi dowiadujemy się, że była łódzka filmówka, a w niej Polański i cała reszta. Dalej już Jeremi Przybora (Grzegorz Małecki) – miły, stabilny gentelman, jak nie pod krawatem, to w jedwabnej piżamie. Dzięki Jeremiemu dowiadujemy się, że był Kabaret Starszych Panów i w ogóle telewizja. Daniel Passent (Piotr Żurawski) – zasadniczy inteligent, już po Marcu, bez złudzeń. Serial jeszcze trwa, więc nie oceniam jeszcze zasług Daniela. Podejrzewam, że następny może być Zbigniew Mentzel – chmurny student-opozycjonista, dzięki któremu dowiemy się czegoś o Solidarności.

Ironizuję i przesadzam, ale trochę tak jest, że Osiecka dla wszystkich postaci i całego PRLu stanowi w serialu rodzaj lustra. Taka decyzja dramaturgiczna ma dwie konsekwencje – po pierwsze jest po prostu seksistowska, bo w efekcie więcej wiemy o facetach i polityce, niż o samej Osieckiej. Po drugie, Osiecka jest w tym serialu żadna, jakby wypruta z własnej osobowości. I nie jest to wina aktorek – Eliza Rycembel i Magdalena Popławska świetnie się do roli nadają (w ogóle cała obsada dobrana jest niemal idealnie), tylko scenarzystów i reżyserów. Kolejne decyzje, rozstania i wybory Agnieszki nie wywołują w widzu żadnej emocji, w ogóle nie ma jak się przejąć bohaterką.

Być może przyczyną jest tak duży nacisk kładziony na barwne odmalowanie kultury PRL (pewnie fajnie reżyserom i twórcom powspominać, kto by nie chciał). Oczywiście, wiele jest tu skrótów, uproszczeń, czasem wiele łopatologii – ale trudno się dziwić, skoro dzisiaj w większości szkół edukacja historyczna kończy się z reguły na drugiej wojnie światowej, a przeciętny maturzysta więcej wie o antycznej Grecji niż o dziejach Polski sprzed kilkudziesięciu lat. Podejrzewam, że autorzy serialu chcieli „uczyć bawiąc" i opowiedzieć o obyczajowości PRL ludziom niekoniecznie w temacie zorientowanym, używając do tego Osieckiej, która zresztą sama o sobie powiedziała kiedyś, że jest przede wszystkim „kronikarzem obyczajów".

Tak jakby ktokolwiek dziś cenił Osiecką-kronikarkę. Nikt nie słucha Osieckiej z powodu historyczno-kulturowych kontekstów jej twórczości czy socjologicznych obserwacji, podejrzewam, że mało kogo to dziś interesuje. Zresztą gdyby Osiecka faktycznie była przede wszystkim kronikarką kultury powojennej to wraz z jej śmiercią umarłoby zainteresowanie jej twórczością (tak na przykład stało się z Mrożkiem). A tymczasem jest inaczej. Przyczyna fenomenu Osieckiej leży gdzie indziej. Osiecka pisała o uczuciach, co w Polsce niemal nigdy nie wychodzi.

Weźmy na przykład miłość. Marta Piwińska w antologii Miłość romantyczna przekonująco dowodzi, że Polaków tematyka miłosna nigdy specjalnie nie interesowała, przynajmniej nie na poważnie. Poza może IV cześcią Dziadów, Lalką i listami Sobieskiego do Marysieńki nie mamy żadnych wybitnych tekstów kultury, które traktowałyby miłość romantyczną serio. Oczywiście jakaś tam miłość w naszej kulturze się pojawia, ale raczej jako dodatek do „Sprawy" – historii, polityki, Boga, sztuki, ekonomii, wolności, etc.

Marta Piwińska przekonująco dowodzi, że Polaków tematyka miłosna nigdy specjalnie nie interesowała, przynajmniej nie na poważnie

Co w gruncie rzeczy zostało nam do dziś. Mało kto w Polsce potrafi opowiedzieć o człowieku, na ogół opowiada właśnie o „Sprawie" albo o „Sytuacji" (biedzie, patologii, zniewoleniu, podziałach, przywileju, etc.). Bohaterowie polskich filmów, książek, spektakli nie są w żaden sposób pogłębionymi psychologicznie czy emocjonalnie ludźmi, są figurami wrzuconymi w jakieś okoliczności (czasem wzięte z sufitu) lub służą do zilustrowania tezy. Nie mówię, że to źle, czasem przynosi to znakomite efekty; no tak już mamy. Można się oczywiście zastanawiać jak taka narodowa nieumiejętność mówienia o emocjach przekłada się na życie społeczne... Choć oczywiście, od jakiegoś czasu się to zmienia. Kultura terapii zrobiła swoje. Co nie znaczy, że wcześniej nie było w tym zakresie posuchy.

I na tym tle twórczość Osieckiej jest zjawiskiem wyjątkowym. Osiecka pisze o wielu sprawach, wielu sytuacjach, ale pisze także o miłości i innych uczuciach zupełnie serio, w dodatku w nieupraszczający sposób. Pisze o zakochaniu i o śmierci miłości, o porzuconych i porzucających. I jeszcze trafia pod strzechy. Osieckiej słucha się nadal dlatego, że – poza genialnymi frazami i melodyjnością – można się z tymi piosenkami utożsamić. W uczonych analizach często lekceważy się ten rodzaj odbioru, a jest on przecież wyjątkowo ważny, jeśli nie podstawowy.

Za duży wiatr na naszą wełnę. Bo kto dziś w Polsce umiałby zajmująco opowiedzieć historię o kobiecie – artystce i rzemieślniczce, która zrobiła nieprawdopodobną karierę, która się zakochiwała i cierpiała, która popełniała błędy, raniła bliskich sobie ludzi, zachowywała się destrukcyjnie, która miała poczucie humoru i inteligencję? Kto umiałby opowiedzieć o Człowieku, a nie o Sytuacji czy o Sprawie? No właśnie.

Nic więc dziwnego, że nie wyszło. Nie mogło wyjść.

__

Stanisław Godlewski - Pracownik Instytutu Sztuki PAN, redaktor „Pamiętnika Teatralnego", absolwent MISHiS UAM (kierunek wiodący: wiedza o teatrze). Recenzent teatralny współpracujący z „Gazetą Wyborczą Poznań", „Didaskaliami", eCzasKultury.pl i Taniecpolska.pl. Realizuje Diamentowy Grant poświęcony współczesnej polskiej krytyce teatralnej.

Stanisław Godlewski
Dialog
20 lutego 2021
Wątki
FILM

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia