Za kurtyną commedia dell’arte
"Sługa dwóch panów" - reż. Henryk Adamek - Teatr im. Norwida w Jeleniej GórzeKiedy w drugiej połowie osiemnastego wieku Carlo Goldoni pisał "Sługę dwóch panów", przywołana przezeń formuła commedia dell'arte miała dwustuletnią historię. Wchodząc w dialog z tekstem włoskiego artysty, współczesny dramaturg Peter Turrini zinterpretował tę konwencję z jeszcze odleglejszej perspektywy czasowej. Taki bagaż tradycji przesądza o tym, że sceniczna realizacja "Sługi dwóch panów" powinna stanowić kolejną próbę twórczej aplikacji commedia dell'arte
W przypadku spektaklu Henryka Adamka cel ten udało się osiągnąć w sferze treści, jednak z formalnym rozwinięciem konwencji już tak dobrze nie jest.
Reżyser podąża za sugestią Turriniego, pogłębiając tragikomiczny wymiar commedia dell’arte. Pomimo silnie obecnych w nim elementów farsy, jego spektakl to mroczna opowieść o zwykłym człowieku zagubionym w świecie rządzonym przez potężniejsze od niego okrutne prawa. Owym bohaterem jest młody, niemal konający z głodu, żołnierz (Robert Mania), który, powracając z wojny, przybywa do Wenecji w trakcie karnawału. Spotkawszy Starego Arlekina (Robert Dudzik), przejmuje jego strój i w przebraniu wyrusza na poszukiwanie szczęścia w roztańczonym mieście. Zostaje sługą dwóch panów (spośród których żaden nie chce zapewnić mu godziwego utrzymania), wikłając się zarazem w finansową intrygę możnowładców.
Tym samym commedia dell’arte służy jako pretekst do ukazania losów jednostki wrzuconej w bezwzględny świat interesów. Karnawałowe przebranie symbolizuje złudność nadziei na zmianę swojego losu z jednej strony i nieodgadnioność rzeczywistości z drugiej. Jako szansa dla indywiduum, maskarada stanowi eksces kalendarza, jako wielka mistyfikacja, jest immanentną cechą świata. Takie odczytanie konwencji commedia dell’arte przekonuje aktualnością, pozwalając dostrzec krytyczny potencjał sztuki ludowej (bo to do tego rejestru pierwotnie należała przywołana przez Adamka formuła). Reżyser wydobywa tę właściwość zreinterpretowanego typu komedii, która, choć z istoty do niego przynależy, rzadko jest eksponowana. W jego ujęciu farsa ma na celu ukazanie okrutnej groteskowości ludzkiego losu.
Niestety, zastosowany rodzaj humoru utrudnia realizację tego zadania. Pomimo tragikomicznego wymiaru implikowanego przez zaproponowaną interpretację, farsa pozostaje farsą, w dodatku czasami uwspółcześnioną o sitcomowy typ dowcipu. Urok komedii omyłek i żartów sytuacyjnych ginie pod natłokiem rubaszności. Odpowiedzialność za to ponoszą po części aktorzy, którzy w znacznej mierze nie sprostali wyzwaniu stworzenia wymaganych przez commedia dell’arte postaci przerysowanych i wiarygodnych zarazem. Wyjątek stanowią Smeraldina Magdaleny Kępińskiej, która swoją postać zagrała ze swobodą i naturalnością, oraz zagubiony i jednocześnie komiczny Młodszy Arlekin Roberta Mani. Pozostali bohaterowie są jedynie karykaturalni, przez co tak interesująco rozwinięta na poziomie treści przywołana formuła sprawia wrażenie staroświeckiej.Interesująco wymyślona, przez Wojciecha Jankowiaka, scenografia symbolicznie, a jednocześnie dość jednoznacznie określa miejsce, w którym akcja dziać sie może. Kilkakrotnie przepływająca przez scenę gondola jeszcze dodaje plastycznego smaczku. Mimo tego wydaje się, że spektaklowi brakuje wewnętrznej dynamiki. Zamiast skrzyć się dowcipem i oszałamiać barwami karnawału, przedstawienie momentami się dłuży. Nawet oparta o wenecką ludowość i podkreślająca karnawałowy klimat muzyka Rafała Smolenia nie jest w stanie skutecznie temu przeciwdziałać. Nie wykorzystano bowiem, w pełni, teatralnego potencjału weneckiej maskarady. Sceny tańca uczestników zabawy odzianych w imponujące stroje przygotowane przez Martę Hubkę stanowią jedynie ozdobne przerywniki, właściwy im nastrój nie określa jednak, niestety, ducha spektaklu.
Reprezentuje go za to dobrze moment tuż przed rozpoczęciem spektaklu. Zdecydowano się bowiem na nieczęsto dziś stosowany zabieg zasłonięcia sceny kurtyną, którą można uznać za symbol commedia dell’arte w ujęciu Adamka. Utrwalona w tradycji konwencja niczym kurtyna skrywa ciekawy przekaz, ale – podobnie także jak kurtyna – trochę staroświecka być nie przestaje. Problem w tym, czy to już wada, czy jeszcze zaleta?