Zabawa teatrem
"Wejście Smoka. Trailer" - reż. Bartosz Szydłowski - Łaźnia NowaBiedne drzewa, słupy, drzwi, biurka, cokolwiek stojące na drodze domorosłych karateków, świeżo po seansie "Wejścia smoka". PRL-owska premiera filmu z Bruce\'m Lee była pokoleniowym przeżyciem dla milionów młodych Polaków, ćwiczących gdzie popadnie siłę swoich ciosów. Tych nadwyrężonych nadgarstków i ścięgien nie może pamiętać Mateusz Pakuła. Gdyby pamiętał, być może powstałoby widowisko o większej sile rażenia niż "Wejście smoka. Trailer". Na szczęście, tekst młodego autora jest tu mało istotny
Produkcja Bartosza Szydłowskiego stanowi w pierwszej kolejności przedsięwzięcie rozrywkowo- towarzyskie. "Wejście smoka. Trailer" to bowiem potwierdzenie renomy Łaźni Nowej jako wiodącego miejsca teatralnego fermentu w Krakowie. Nowohucka scena zaczyna przypominać niegdysiejszy Teatr STU (to nie zarzut); interaktywną przestrzeń, gdzie nie istnieje granica między artystyczną prezentacją a dialogiem z publicznością. Tu przychodzi się nie po to, aby "podziwiać" reżyserski koncept, tylko wziąć udział w kolektywnym projekcie. Stąd pomysły Szydłowskiego na aktywizację samych mieszkańców Nowej Huty. "Wejście smoka. Trailer" również korzysta z pośrednictwa naturszczyków, zapraszając tym razem do bezpretensjonalnej zabawy w "kino w teatrze”.
Nad samym tekstem Pakuły nie ma się co pochylać, ani też znęcać. Kielecki dramaturg zrobił, ile tylko mógł, by ponaciągać fabularne szwy kultowego "Wejścia smoka". Kiczowata treść oryginału została w równym stopniu sparodiowana, co poddana wulgaryzacji. Pakuła wziął zarazem całość w autotematyczny nawias, projektując scenę jako miejsce castingu do polskiej produkcji karate.
Żal trochę zmarnowanego potencjału opowieści o nieuchwytnej legendzie. Bruce Lee jest tyleż ikoną popkultury, co jej ofiarą; mistrzem dostępnej tylko dla wtajemniczonych dyscypliny, który de facto sprzeniewierzył się jej hermetyzmowi. Rzekomo płacąc za to śmiercią. Wątek fatum, dotykającego Bruce\'a Lee oraz jego syna - Brandona, został co prawda przez Pakułę uwzględniony. Niestety, szybko ginie w gąszczu postmodernistycznych grepsów. Marzenia o dotknięciu istoty fenomenu, koniec końców musi pogrzebać... zmutowany ślimak- mściciel.
Choć z pustego i Salomon nie naleje, spektakl Szydłowskiego porażką bynajmniej nie jest. Zasługa to przede wszystkim odtwórców głównych ról - Jana i Błażeja Peszków. Pan Jan to jeden z niewielu polskich aktorów starszego pokolenia, dla którego nie istnieją granice aktorskiej metamorfozy. Oczywiście, że Bruce Lee w jego wykonaniu budzi śmiech na widowni. Mimo tego, prężący muskuły Peszek senior ani na chwilę nie "odkleja się" od roli, respektując i jej komiksową umowność i odrębny system wartości. O ile jego Bruce jest awatarem niezłomnego guru, o tyle Brandon Lee w kreacji Peszka juniora wydaje się już postacią z sennego koszmaru. Demoniczna prezencja a\'la film "Kruk", przeszywający bębenki głos i perwersyjna zaczepność. Błażej Peszek jest niczym pocisk samo-detonujący. Raz wystrzelony w publiczność, musi wcześniej czy później poczynić prawdziwe spustoszenie.
Kino eksploatacji zawsze było silne swą słabością: markowaniem przemocy, przerysowaniem postaci czy wszechobecną prowizorką lub amatorką. Szydłowski podejmuje dialog z tą konwencją na własnym, teatralnym podwórku. Zaproszeni do Łaźni Nowej mistrzowie rozmaitych sztuk walki, mają tu swoje kilka minut na efektowną choreografię. Z kolei Tymon Tymański grając reżysera, szarżuje na całego i bez zbytniej dbałości o dykcję. Szczątkowa fabuła jest przeplatana puszczanymi na ekranie materiałami filmowymi, m.in. z wycieczki Peszków na Daleki Wschód. Porywająco prezentuje się także ścieżka dźwiękowa autorstwa Marcela Chyrzyńskiego.
"Wejście smoka. Trailer" jako multimedialna realizacja stawiająca na żywioł nieskrępowanej zabawy teatrem, bez wątpienia spełnia swoje zadanie. Pytanie, czy to nie za mało widzów, dla których Bruce Lee jest symbolem młodzieńczego eskapizmu. Niewątpliwie legenda urodzonego w Hong Kongu idola, zasługuje na sztukę o większym ciężarze tematycznym. Na razie wypada się cieszyć z tego, iż Łaźnia Nowa znowu przyciągnęła do teatru tłumy. Pokaz na festiwalu Boska Komedia, mimo wczesnej pory, odbył się przy pełnej sali. Fajny pomysł na wieczór panieński - podsumował jeden z widzów. Tylko trzeba się pospieszyć. Bilety na spektakl są sprzedawane na miesiąc naprzód.