Zabawy Montowni włoską konwencją

"Szelmostwa Skapena" - reż: zespół - Teatr Montownia

Jean Baptiste Poquelin, znany pod literackim pseudonimem Moliere, wieńczy rozwój dramatu w okresie klasycystycznym Francji. Znany z komedii odzwierciedlających codzienną egzystencję różnych środowisk XVII- wiecznej Francji, nie na darmo został nazwany mistrzem dramatu charakterów.

Fakt ten sugerują już same tytuły, umiejscawiające daną postać w centrum intrygi. „Pocieszne wykwintnisie” ośmieszają modę salonowych zachowań, „Świętoszek” to atak na obłudę i hipokryzję mieszczaństwa, „Skąpiec” z kolei kpi z manii posiadania. Tytułowe postacie malowane kpiącą z ich miernoty kreską molierowską mogą zatem nasuwać skojarzenia z tradycją włoskiej komedii XVI wieku, na której z resztą ten dramaturg się wzorował. „Szelmostwa Skapena”, których forma oparta jest na comedii dell\'arte, to jedno z najdynamiczniejszych, iskrzących żartem i wartką akcją dzieł tego komediopisarza. Jest jednym z ostatnich, komediowych akordów w całym dorobku Moliera, który w dwa lata po jej napisaniu umiera na scenie podczas odgrywania jednej ze swoich sztuk. 

Mistrzowskie tłumaczenie Tadeusza Żeleńskiego powoduje, że „Szelmostwa” nie tracą swej płynności i specyficznego rytmu. Pytanie, czy to tekst prowokuje technikę gry, czy też komedia naprawdę powstawała już z określonym zamysłem wystawienniczym? Bez wzgledu na odpowiedź tradycja dell\'arte idealnie splata się tu z tekstem. Gdyby dodać do tego zespół aktorski, który pomysłowo i umiejętnie wystawia taki projekt, powstaje sztuka, wobec której nie mozna przejść obojętnie. I choć może Teatr Montownia to nie to samo, co włoski Teatr Pantakin da Venezia, trzeba jednak przyznać, że podołał zadaniu na piątkę z plusem. 

Ustawiona na środku pustej sceny drewniana skrzynia – oto całość scenografii. Prowizoryczność poprzemysłowej sali teatralnej Sztygarki we wnętrzach dawnego Magazynu Ciekłego Powietrza, jak ulał pasuje tu do konwencjonalnej dekoracji ulicznej comedii dell\'arte. W tyle małej sceny wisi czarna zasłona, za którą będą w szaleńczym tempie znikać aktorzy poddawani tam błyskawicznym metamorfozom.  

Wtem scena zapełnia się postaciami. U podstaw każdego gagu, każdej niemal potyczki słownej daje sie odczuć ta charakterystyczna plastyczność zrymowanej współgry aktorskiej. Przez molierowskie postacie przebijają jaskrawe rysy tradycyjnych typów komicznych dell\'arte. Pojawia się zatem przygarbiony rogacz, oszukiwany ojciec z wydatnym, haczykowatym nosem, stanowiący ciągłe źródło śmiechu. Do pary z nim stawia się odwieczny jego towarzysz – dyżurny filozof, rzucający to tu to tam wyświechtanymi mądrościami, nieświadomy swej śmieszności. Pomiędzy dwoma garbusami śmiga cwaniak, wiechrzyciel, mąciwoda – źródło wszelkich intryg i szelmostw, w którego sidła wpadają pedantyczni tatusiowie. Galerię komicznych masek, które przywdziewa zespół Montownia zamyka nieodłączna para błaznów. Ta niezbyt rozgarnięta banda, niby współpracująca z naczelnym cwaniakiem, równie łatwo wpada w jego intrygi, co dobrze oddaje naturę tych dwóch kompanów, gdyż wedle tradycji mogą być równie łatwo oszukiwanymi jak i oszukującymi.  

Minimalistyczna scenografia, jednolite oświetlenie i zaledwie kilka rekwizytów spowodowało, że całość przedstawienia oparła się na technice aktorskiej. Aktorzy zdołali jednak przyciągnąć uwagę widowni i śmieszyć ją do ostatniej minuty, a i nawet po przedstawieniu, gdy długo wywoływany brawami zespół stawił się na scenie w niepełnym składzie, tłumcząc, że niektórzy są już w bieliźnie. A brawa były zasłużone. Za mistrzowską choreografię spektaklu i wytrwałe utrzymanie, zdawałoby się, zabójczego tempa przedstawienia. Za bogactwo plastycznego gestu i mimiki - stosowane czasem aż do przesady, gdyż ich kulminacja i pośpieszne zmienianie ról stawiały widza na granicy identyfikacji postaci. Zarzut jednak przeładowania gagami tej sztuki jest nie na miejscu, ponieważ zespół wykorzystał taką tradycję, w której tak zwane lazzi jest właśnie specyfiką.  

Warszawski zespół Montownia sięgnął też po wzór teatru, który lubował się w improwizacji. Wobec misternie utkanej akcji tego przedstawienia prawdopodobieństwo przypadku jest mocno ograniczone z racji oparcia się na autonomicznej sztuce teatralnej, a nie luźnym szkicu. Choć z drugiej strony, puenta „Szelmostw” w ostatniej scenie zagrana w zupełnie innym rytmie niż całość spektaklu, przywodziła właśnie na myśl technikę improwizacyjną. Na ile jednak jest w tym prawdy, pokazać może tylko ponowny odbiór tej sztuki.

Małgorzata Bryl-Sikorska
Dziennik Teatralny Katowice
31 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...