Zabójcza samotność
"Kotka na rozpalonym..." - reż: Małgorzata Bogajewska - Teatr im.Jaracza w ŁodziTę sztukę można grać tylko wówczas, gdy ma się koncertową obsadę. Teatr Jaracza taką ma.
"Kotka na rozpalonym blaszanym dachu" Tennessee Williamsa to ponad pół wieku scenicznego oraz filmowego życia i wieczna aktualność - coś z gorzkiej prawdy Czechowa i freudowskiego odkrywania tajemnic ludzkiej natury - solowe partie, które muszą się złożyć na zbiorową siłę rażenia. I tak dzieje się w spektaklu wyreżyserowanym przez Małgorzatę Bogajewską.
Rodzinne spotkanie na 65. urodzinach ojca, bogatego plantatora, nieświadomego swej śmiertelnej choroby, zmienia się w piekło rozliczeń, oskarżeń i oczekiwań. Jest przeraźliwie i bywa śmiesznie. Sposób wykreowania urodzinowego przyjęcia, wprowadzenie do akcji czwórki świetnie spisujących się małolatów i niemowlaka, za którego skutecznie zamęt wprowadza Służąca (Milena Lisiecka z niczego zrobiła zgrabny epizod), uświadamia, jak blisko od tragedii do farsy.
Rodzina - dwóch synów z żonami, rodzice - toczą rozpaczliwą walkę z samotnością, seksualnym niespełnieniem. Nawet nie próbują ukrywać wstrętu. Tytułowa Kotka, Margaret - żona młodszego z braci - z kocią przymilnością próbuje walczyć o miłość męża nierozstającego się z butelką. Iwona Karlicka (uwaga: talent!), tegoroczna dyplomantka PWSFTviT, urzeka delikatnością, determinacją i kocim uporem. Jako zapijaczony, poraniony Brick świetny Kamil Maćkowiak ma w sobie coś z desperata, który za wszelką cenę chce przegrać. Dla tej pary wyrazisty kontrast stanowią zasadniczy brat prawnik (uznanie dla Mariusza Słupińskiego) i jego żona, spodziewająca się szóstego dziecka. Izabela Noszczyk urzeka naiwnością mamuśki skrzyżowaną z determinacją zapobiegliwej matrony. Kontrapunktem do rozgrywki prowadzonej przez dzieci jest sposób, w jaki o rodzinie, obcości, udawaniu zaświadczają rodzice. Rozedrgana, przejmująca matka Ewa Wichrowska i ojciec w interpretacji Andrzeja Wichrowskiego - cyniczny, pewny swej władzy, a w końcu za wszelką cenę ukrywający lęk, są niczym szyfr do tego przejmującego portretu rodzinnegowe wnętrzu.
W inscenizacji, w której aktora stawia się pod prawdziwym prysznicem, drażniące jest, że whisky (ściślej byłoby - burbon...), rozlewana tu w ogromnych ilościach, pieni się. A na butelce europejska etykieta Passport; tej w USA raczej nie pijano. Do tego przykładne amerykańskie małżeństwo nosi obrączki na prawej ręce. "Kotka..." to zbudowana z emocji sztuka, która znaczy i boli, dlatego im bardziej przekonują aktorzy, tym bardziej drażnią drobiazgi.