Zadowolona widownia

Pod wiatr

Historia obrazów, grafik, rysunków, rzeźb i wszelkiej innej drobnicy plastycznej o tematyce teatralnej to osobny, pokaźny i ważny rozdział dziejów sztuki powszechnej. „Zadowolona widownia" - taki tytuł nosi litografia autorstwa Honore Daumiera (1808-1879) jednego z najwybitniejszych przedstawicieli francuskiego realizmu.

Ten znakomity grafik, malarz, rzeźbiarz, w swoich pracach graficznych, karykaturował dotkliwie i przezabawnie przedstawicieli wszystkich warstw ówczesnego francuskiego społeczeństwa, zwracając uwagę na bezradność i podległość człowieka wobec banalności i nudzie codziennego życia, pułapek wielkiej polityki, wyobrażeń o sobie ponad wszelką miarę.

„Zadowolona widownia", praca z roku 1864, przedstawia fragment widowni teatralnej widzianej od strony sceny. Salę szczelnie wypełnia publiczność, w przeważającej większości to mężczyźni; stan średni, wiek średni; mieszczanie, drobni urzędnicy, wieczni studenci, dziwaki. Bokobrody, wąsy, kolana złączone, na nich cylindry, dłonie złożone do oklasków, głowy uniesione, usta lekko rozwarte, oczy chciwie patrzą na scenę, rozjaśnione twarze - widać publiczność zadowolona, podoba się. Ciekawe co tam grają; może jakąś komedię albo polityczną satyrę może coś z alkowy, prywatnego gabinetu. W każdym razie coś i w taki sposób, że widownia Daumiera została uwiedziona akcją sceniczną, mało tego; zawłaszczona przez autora, reżysera i pewnie świetnych aktorów. Cóż to musiały być za owacje po opadnięciu kurtyny. Każdy by tak chciał.

Widownia teatralna, wydawałoby się, powinna być zadowolona, że jest w teatrze, ale różnie z tym bywa. Raz tak jest, to znów wręcz przeciwnie. Nie wiadomo jak się dobrać do zasiadającej w fotelach publiki. Czego tak na prawdę oczekuje, jaką ma wyporność percepcyjną przychodząc do teatru. Kim właściwie są te panie i panowie. Nie znani nam, anonimowi, w różnym wieku, w parach, samotni; każdy może znaleźć się pośród nich: profesorowie, uczeni, znawcy, teatromani i tacy co pierwszy raz w teatrze, przez przypadek albo ze szkolnego nakazu. Każdy ma w głowie co innego, tylko swój świat (nie widomo jaki) więc tych monad samotnych na widowni bez liku. Jak się do nich dobrać, czym zabawić, zasmucić, dać do myślenia, szturchnąć, dziugnąć w jakiejś sprawie. A może oni wcale tego nie chcą, a może właśnie przyszli – bo chcą. Dziwna taka widownia; to schroni się za szczelną, przeźroczystą ścianą i nic nie poradzisz, każde słowo się odbija, to znów spija z ust aktorów każdą frazę i masz poczucie, że oni, ta widownia, wśród aktorów na scenie buszuje w najlepszej komitywie albo złości - na coś tam. Jedni siedzą w fotelach jak skamieniali, ledwo oddech łapią, inni wiercą się, wzdychają, oczami przewracają, posapują, kręcą głowami, są i tacy z rybim okiem, że aktorom kolana miękną i słowa połykają. Są też tacy co lekko pochyleni, z uniesionymi głowami, powtarzają kwestie po aktorach, sama miłość do teatru i empatia – powiedziałbyś, że obejmują, podtrzymują aktorów w sytuacjach, utulają, sił dodają i współtworzą.

Nigdy nie wiesz, choć wydaje ci się, że wiesz czy taka publika klaskać będzie ochoczo po spektaklu czy kłapać tylko w dłonie będzie: klap – klap, a może wstanie i rozradowana nagrodzi owacją aktorów. Może kto jaki kwiatek im przyniesie z kokardką? Nigdy nie wiadomo. Choć właściwie dziś już wiadomo, co i jak podobać się może i przede wszystkim powinno. Chyba jednak lepiej nie wiedzieć i czekać gryząc palce na opadnięcie kurtyny albo wyciemnienie i się dowiedzieć.

Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
12 maja 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...