Zajeździmy kobyłę historii

"Kalkstein/Czarne Słońce" - reż. Joanna Grabowiecka - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

„Kalkstein/Czarne słońce" rozgłos zyskał głównie nie ze względów artystycznych, a recepcji. Opowiadając o rewersie „Polish Super Hero" i bogoojczyźnianej mitologii, nie wpisał się w wizję sztuki narodowej forsowanej obecnie, przez co paradoksalnie uwypuklony został jeden z głównych tematów dzieła: wpływ momentu dziejowego i zmieniających się nastrojów politycznych na postawy obywatelskie i artystyczne.

Tak, Ludwika Kalksteina, głównego bohatera dramatu Julii Holewińskiej, można uznać za duszę artystyczną, wielkiego kreatora i postmodernistycznego gracza. Bowiem zamiast spiżowej biografii, ukształtowanej głównie przez patriotyczne narracje, obrał rolę reżysera własnego życia. 


Swobodne kształtowanie swoich postaw i losu z jednej strony można potępić, uznać za skrajny oportunizm i brak kręgosłupa moralnego – spektakl opowiada w końcu o życiu człowieka, który z bohatera zamienił się w zdrajcę, współpracując najpierw z hitlerowcami, a następnie bezpieką, porzucając wszystkich i wszystko, by chronić własne życie. Z drugiej strony spektakl w reżyserii Joanny Grabowieckiej próbuje pokazać, że nawet w tak skrajnym przypadku jednoznaczność ocen nie jest możliwa. „Kalkstein/Czarne słońce" ukazuje postać, która nie chce poświęcić się na ołtarzu ojczyzny, która buntuje się przeciwko historycznym zawieruchom, traktując jednostkę jako gatunek chroniony. Skrajny egocentryzm? Na pewno. Ale może także bohater, jakiego dzisiaj potrzebujemy, by oduczyć się patrzenia na polską rzeczywistość jako czarno-białą.

Kalkstein w rozmaity sposób tłumaczy swoje postępowanie, ale jednym z najważniejszych argumentów pozostaje groteskowa wizja wallenrodyzmu – bohater staje się zdrajcą dla dobra ojczyzny, gubiąc się sam w tej przewrotnej etyce. Tę strategię podkreśla nieustanna obecność aktorów na scenie, przebierających się na oczach widzów i zakładających nowe maski (narodowy cross-dressing jest szczególnie zaakcentowany w przypadku bohaterów Ireneusza Pastuszaka, wcielającego się w role wszystkich mundurowych – od akowca po esbeka). Ostrze krytyki mniej dotyka jednostki, bardziej – narodowe imaginarium, wciąż zakorzenione w romantycznych, anachronicznych już kategoriach. Aktualne tło społeczne dobitnie na to wskazuje – protest tarnowskich radnych jest tylko najbliższym z przykładów – ale i w spektaklu ta idea znajduje swoją personifikację. Na scenę czy raczej nad nią wprowadzona zostaje bowiem postać Ojczyzny-Matki (bardzo dobra, wyrazista kreacja Małgorzaty Wojciechowskiej).

Ta Polonia à rebours jest przedstawiona jako prowokatorka, ladacznica, ale przede wszystkim może pragmatyczka – paradując w negliżu i przeklinając, dokonuje autoprofanacji, ale nie oznacza to zdrady własnych dzieci, Polaków, bo poświęca jednak swoje ciało w ich obronie. Wykazuje też troskę o to, że apoteoza jej „postaci" doprowadza do patologii patriotyzmu, tworzy schizofreniczną duszę polską zamkniętą w narracji, w której piękne słowa przysłaniają więzienie indywidualnych potrzeb. Taką interpretację potwierdza scenografia – ubity plac otoczony nagim murem, z którego szczytu groźnie spoglądają sępy, czekając na truchła bohaterów i zabitych przez nich nie-Polaków.

To tło dominuje nad pierwszym planem – częściowo można uznać to za zamierzony zabieg, ale nieusprawiedliwiający do końca niedociągnięć dramaturgicznych czy aktorskich. Historia Kalksteina opowiedziana została pobieżnie, a zarazem opisowo, bez wniknięcia w mechanizmy kierujące postaciami, w czym też nie do końca dobrze czuła się większość aktorów. „Super Polish Hero" (taki był temat przewodni ubiegłorocznego festiwalu Boska Komedia) ustępuje miejsca „Super Poland", spektakl mówi o klęsce tożsamości, a sam nie pochyla się nad jednostką. Czy te zarzuty są jednak ważne? Oburzone głosy nie atakują artystycznych walorów „Kalkstein/Czarne słońce", lecz jego rzekomo antypolski ton; pochwałami nie jest obdarowywany spektakl, a jego rzekomo antyestablishmentowy wydźwięk. Okoliczności sprawiają, że to nie inscenizacja, treść czy motywy twórców budzą zainteresowanie – choć mimo usterek na nie zasługują – lecz kontekst społeczno-polityczny. Znowu polska narracja więzi jednostkę.

Marta Stańczyk
Dziennik Teatralny Kraków
7 kwietnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia