Zakwaszona wiśnią trucizna relacji

"Wiśniowy sad" - reż. Anna Augustynowicz - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Ten, kto zna spektakle według Anny Augustynowicz, nie zawiódl się oglądając "Wiśniowy sad". Otrzymaliśmy dawkę skupionej narracji, pozbawionej emocji oraz ozdobników. Szukając odpowiedzi na pytania o sensy budowane przez postaci sceniczne, można ulec filozoficznym pokusom retorycznego błądzenia, jak również zdecydować się na dramatycznie uniwersalne zamknięcia. "Wyjałowiona" scena według Augustynowicz pozwala również brnąć interpretacyjnie w schematy fatalistycznego wymiaru holistycznego świata, w którym składowe żyją w tymczasowej strukturze samozagłady. Nie ulega jednak wątpliwości, że samotność bohaterów została jaskrawie ukonstytuowana, zawężając pole analizy do niezbędnych uogólnień.

Pustka sceny łączy bohaterów w ich manufakturowych płaszczyznach pozbawionych nadwymiarowości. Widz dotyka głębi kryzysów postaci scenicznych, przewrażliwionych na punkcie wszelkiej dosłowności i swoich ułomności. Historia rodzinna posiada znamiona ponadczasowej przypowieści o braku miłości i szukaniu zamienników. Bliskie relacje ograniczone zostały do prób ratowania majątku, choć widz od poczatku nabywa przekonanie o beznadziejności wszelkich działań, skazanych na prześmiewczy los (szatana?). Lubow Raniewska straciła swoją moc tworzenia wspólnoty miejsca i kiedy wraca do rodzinnego majątku, odgrzebuje jedynie swoje stare nawyki i niepamięć o widmach szczęścia. Ukojenia nie przynoszą wielkopańskie gesty, w tym pomijanie przyczynowości zdarzeń. Bohaterka skupia się na pozorach, mitologizowaniu pewnego stanu rzeczy, jaki może mieć jeszcze sens po jej bolesnych doświadczeniach straty synka i wielkiego zawodu miłości. Rodzina w pełni okazuje jej pozbawione wartości wsparcie, kokietując swoją zamkniętą przestrzenią wolności i ograniczając się do "marionetowania".

Jermołaj Łopachin (Marcin Miodek) nie ma wyjścia, jak stanąć na czele kłębowiska nieporadności, uwikłanej w rozpamiętywanie przeszłości. Łopachin trwale nabył umiejętność "czytania" arystokracji, akceptując wszelki rozwój wypadków, uzależnionych od porywów chwili, gonienia za marzeniami, nieumiarkowania, niedojrzałości i niedostosowania. Posiadając dar ekonomicznego podejścia do rzeczywistości, umiejętnie rozkłada akcenty zażyłości, pozwalając sobie na "wielkopański" gest towarzyszenia rodzinnemu upadkowi i ostatecznie wykupienia ich majątku z długów. Syn pańszczyżnianego chłopa okazał się więc przede wszystkim propagatorem wymagających zmian. Czy wyrachowanym? Miałabym wątpliwości ze względu na sposób prowadzenia Marcina Miodka w środowisku scenicznym przez reżyserkę. Jego rola ograniczyła się do celebracji pustki, jaka wypełniła dom po przyjeździe Raniewskiej z Paryża. Nie wykazuje się pobudliwością czy chciwością. Palto nosi z pańska, krocząc adekwatnie do swej postury, utrzymując zainteresowanie dzięki osobistej urodzie i delikatności, jakiej nie można spodziewać się po synu chłopa. Wybór Miodka na Łopachina to przesunięcie ciężaru odpowiedzialności za rozkład wyłącznie w jednym kierunku - radykalnej bezradności i oderwania od rzeczywistości. Tylko czyich?

Anna Augustynowicz idzie dalej w analizie Czechowowskich "znamion". Wprowadza do swojego spektaklu echa postczechowowskiej rzeczywistości, wikłając w nią odgłosy (najprawdopodobniej) rewolucji, "wagonową seremadę" obozową, "dziecko Rosemary", kałasznikowa i zapowiedź totalnej masakry (o rodowodzie ortodoksyjnego islamu) w jednym. Czarno-białe kule toczą się najczęściej z lewej do prawej sceny, ale niekiedy złowieszczo od lewej do prawej. Mogłabym zgodzić się z tezą, że świat został przegrany podczas gry w bilard, ale tego nie wyczytałam z inscenizacji Augustynowicz. Szkarłat wiśni "rozciągnięty" na plugawość współczesnego człowieka to nadinterpretacja prowadząca jedynie do konstatacji, że odchodzący świat arystokracji rosyjskiej można wpisać w cykl "zamachów" ludzkości na samą siebie.

Tropem do rozszyfrowania daleko posuniętych nawiązań może okazać się postać Trofimowa (Piotr Chys), który wypowiada niezwykle ważne kwestie o kondycji człowieka. Pomijając to, że reżyserka nie nadała mu roli szczególnie wyrafinowanej, balast odpowiedzialności za zło można by przypisać inteligencji, gnuśniej, wyniosłej, zachwycającej się samą sobą. To niemal jak głos części polskiego społeczeństwa, obarczającego właśnie elity, w tym inteligencję za rozpad świata wartości oraz nieuzasadnioną bierność i relatywizm. Trofimow ma pomysł na udaną przyszłość. Jesteśmy zacofani, spóźnieni co najmniej dwieście lat. Nie mamy nic, nawet określonego stosunku do przeszłości. To proste, żeby zacząć nowe życie, trzeba najpierw okupić naszą przeszłość, skończyć z nią. A okupić ją można tylko cierpieniem, niezwykłym, bezustannym wysiłkiem i pracą. W obliczu współczesnej przemocy sama praca może nie wystarczyć, ale kierunek jest boleśnie słuszny. Czy Anna Augustynowicz aż tak dobitnie skomentowała również swoje środowisko?

Dorota Kolak klarownie budowała postać Raniewskiej, wlewając w nią obficie bogactwo kobiecych tęsknot i czucia. Jej bohaterka wyposażona została w szereg emocji, które stopniowo uwalniane, przekonywały o samotności i odwadze tej kobiety, nie wahającej się podejmować dość karkołomne decyzje w pogoni za prawdziwą miłością. Aktorka w moim odczuciu stworzyła piękną, tragiczną, kompletną postać Lubow Raniewskiej.

Wiśniowy sad według Anny Augustynowicz to kwintesencja upadłych marzeń skompromitowanego ziemiaństwa, to synonim ich klasowej pogardy wobec chłopstwa, które zapracowało na ich sukces, to oczywiście wyznacznik pozycji i rodzinnego status quo. Współcześnie sad należy rozumieć zgodnie z "wieszczeniem" Trofimowa - że zbudowany na cierpieniu uciemiężonego chłopstwa, w żaden sposób nie przynosi szacunku tym, którzy chcieliby go utrzymać za wszelką cenę. Nieoczekiwanie dla mnie samej taka interpretacja nasunęła mi na myśl powieść Michela Houllebecqa pt. "Możliwości wyspy", kiedy bohater przywoływał trzy prawa Pierce'a jako zamykające wszelką dyskusję o możliwym szczęściu świata. Nie możemy uciec od własnej pamięci, która w całości kreuje naszą tożsamość. Nie da się uciec od pamięci pokoleń o poniżaniu słabszych, zależnych, bogaceniu się czyimś kosztem, aby w pewnym momencie nie utracić sedna własnego człowieczeństwa.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
9 stycznia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...