Żałosny jak artysta
"Rzeźnia" - reż. Andrzej Dziuk - Teatr im. Witkacego w Zakopanem - foto: Iwona Toporowska - PhotographyJak i jak często artyści stają przeciw przemocy? A nie rejterują. Jakże często bywa żałośnie bezsilne takie niby przeciwstawianie się przez nich gwałtom i okrucieństwom. Kto dzisiaj liczy się z artystami? Artystę można pogłaskać, ośmieszyć. A potem odwrócić się od niego i nie wysłuchać.
Dziuk mówi o tym na granicy groteski i drapieżnej satyry. Materiałem wyjściowym jest słuchowisko Mrożka. Tym bardziej trzeba podziwiać Dziuka za stworzenie czytelnej przestrzeni scenicznej z niezwykłej urody obrazów (co wspiera scenografia Rafała Zawistowskiego).
Tym spektaklem Dziuk dotyka miejsca artysty w świecie ogarniętym przez ludzi zanurzonych głęboko w konsumpcji i głuchych na wołanie sztuki. Mówi też o degradacji kultury, która upada współmiernie do rosnącej cywilizacji konsumowania. U Mrożka symboliczna postać Skrzypka nie umie wyzwolić się spod dyktatu Matki. Stoi pomiędzy codziennymi emocjami i swą sztuką. To wieczny dylemat artysty w świecie cierpiącym.
„Koncert na dwa woły, obuch, nóż i siekierę" - czyli „Rzeźnia" Mrożka - obecnie szczególnie brzmi dosłownie i bezdusznie akceptowalnie. To Dziuk skwapliwie wykorzystuje w spektaklu. Kiedy słuchamy z odległości krzeseł nagranych ryków i pojękiwań zabijanych zwierząt, które wkrótce będą daniem na stołach, wołania te nie przytłumią w sumieniach i wrażliwości naszej dźwięki skrzypiec pogubionego artysty.
Chociaż sytuacja ta dzieje się w teatrze, jest na tyle wzięta z życia i ma realne miejsce gdzieś opodal, a nieco dalej dotyczy ludzi, że ocierając się o taką dosłowność trudno się oprzeć troskliwym myślom o własną egzystencję. „Iluzja się przeżyła, sztuka przeżyła, ludzie łakną samiuteńkiej prawdy" - słowa Mrożka, w spektaklu Dziuka podkreślone dźwiękami i obrazem, przypomina nam bezlitośnie kora mózgowa.
Ale idąc za Mrożkiem dalej trzeba również uwzględnić i taką myśl, że to tylko literacka i teatralna próba rywalizowania metafizyki z życiem, która w teatrze, za sprawą Dziuka, zyskuje aktualny wymiar groteski. Bo czy nie jest tak, kiedy Dziuk stwierdza za Mrożkiem, że „każdy może uczestniczyć w zabijaniu, czy to jako rzeźnik, czy wół"? A dalej z jawną kpiną podkreśla wątki skrywanych uczuć, namiętności i miłości, wyrażanych słowami Matki „nigdy nie byłeś dla mnie tak czuły", o Skrzypku w końcowej scenie.
Na scenie i widowni nieco staromodne mieszkanie Skrzypka i jego Matki (scenę i widownię w „Witkacym" można zdumiewająco i niemal metafizycznie adoptować tak różnie, że wprawia to w osłupienie). Siedzimy wzdłuż ścian, które nie są ścianami, pozbawieni psychicznego wsparcia „czegoś" za sobą, nieco zniewoleni. Milczący współuczestnicy wydarzeń, współodpowiedzialni za treści groteskowych monologów i dialogów, pełnych ekstatycznych uniesień, sztucznych sporów. O wyższości sztuki nad naturą rozważanych w obliczu mordu na zwierzętach i w domyśle ludziach. Jakże niepewni swoich reakcji.
Nagle staromodne mieszkanie obarczone z obu stron ogromnymi szafami kryjącymi tajemnicze przestrzenie zamienia się w filharmonię, a ta zostaje przerobiona na rzeźnię skąd słychać skargi zwierząt. Nieoczekiwanie dla siebie nie wiemy kiedy dźwięki muzyki klasycznej staną się dla nas mniej atrakcyjne od „muzyki agonii". Stąd krótka droga do akceptowania „nowej filharmonii", teraz rzeźni. Trzeba tylko żebyśmy „naturalni i spontaniczni" powstali i bili brawo.
Dlaczego „naturalni i spontaniczni" wygrywają z refleksyjnymi i umiarkowanymi jest pytaniem, które stawiają Mrożek i Dziuk. Co brzmi szczególnie drażliwie w dzisiejszych czasach i warto by było postrzegane przez artystów. „Wulgarne odgłosy rzeźni zniszczyły moją sztukę" mówi Skrzypek słowami Mrożka. Wkrótce potem odrzuci propozycję zagrania „koncertu na dwa woły, obuch, nóż i siekierę". To takie światełko w tunelu.
W roli Skrzypka oglądamy i słuchamy uważnie Krzysztofa Wnuka, z uznaniem dla jego drobiazgowej perfekcji, kiedy środkami aktorskimi koronkowo tworzy postać od strachliwego chłopaczka, bufoniastego celebryty, po dojrzałego człowieka. Robi to tak, że widzowie takiego Skrzypka - „wodzireja" aktorsko szybko akceptują i idą za nim myślowo, śledzą, starają się zrozumieć. Matkę, której celem jest uczynienie wirtuoza z syna skrzypka apodyktycznie i nadopiekuńczo, Dorota Ficoń buduje misternie z różnych odcieni komizmu, patosu, cynizmu, drażniącej czułości i prawdziwego ciepła.
Piotr Łakomik „ożywiony" z pomnika Paganini, który odda geniusz Skrzypkowi za cenę egzystencji w charakterze rzeźnika, i jako tenże Rzeźnik, ciekawie godzi obie postacie cechami błazenady i prostolinijności między kruchością błazna i siłą demona. Krzysztof Najbor gra oddanego artystom i totalitarnej władzy dyrektora filharmonii, który dla przyciągnięcia publiczności świątynię Polihymnii gotów zamienić w rzeźnię (jakie to dzisiaj aktualne!). Robi to podtekstowo i aluzyjnie, wyposażając postać w bezwzględną siłę i zarazem śmieszność.
Agnieszka Michalik jako Flecistka starannie wyważa w postaci naturalność i perwersję z autoironią kogoś, kto ma wnieść w życie dalekiego od świata Skrzypka miłość i obudzić w nim poczucie wartości. Kamil Joński grający Woźnego ciekawie sytuuje postać na granicy materialnej i niematerialnej.
Stworzyli oni z Dziukiem spektakl o współczesnych i często bolesnych dla współczesnego człowieka znaczeniach i odniesieniach. Miejscami metafizyczny, chwilami dosłowny. Z bajecznie ogarniętą przestrzenią, w której aktorzy poruszają się i mówią tekst w muzycznym rytmie (co ciekawie podkreśla, że fabułą do pewnego stopnia jest muzyka, a głównym bohaterem skrzypek). Który dobrze się ogląda, z zaciekawieniem słucha i mocno przeżywa, tak prywatnie, jak szerzej, niż tylko prywatnie. Także długo po wyjściu z „Witkacego".