Zamiast zakończenia

"Podróż zimowa" - reż. Józef Opalski - Opera Krakowska w Krakowie

Dłoń czekająca na dłoń. W pięknej Podróży zimowej Józefa Opalskiego człowiek idzie przez chłód, śpiewa stary, piękny brak litości Francisa Schuberta. Dłoń czeka na dłoń. Wokół jest jak zawsze. Pusto

Co pozostanie? Czterech gimnastyków w czarnych spodniach na szelkach i w białych koszulach o rękawach podwiniętych do łokci, którzy z mysioszarych krzeseł, ogromnego stołu o przeźroczystym blacie i z siebie mozolnie tworzą na scenie wciąż nowe, coraz dziwaczniejsze konstrukcje - płaskie bądź strzeliste niby barykady niewiadomych rewolucji, parodie "Bramy Piekieł" Rodina, szyderstwa z marmurowych pętli "Grupy Laookona", Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze? Czy gest mały, marny - zastygła w powietrzu dłoń człowieka idącego przez chłód, szukająca ciepła obcej dłoni? Co jest mocniejsze?

Od premiery "Podróży zimowej" Franciszka Schuberta i Stanisława Barańczaka, co ją na małej scenie Opery Krakowskiej Józef Opalski wyreżyserował, męczą mnie gimnastycy Opalskiego, z każdym dniem bardziej. Nie rozumiem sekretu ich istnienia. Skąd się wzięli? Ludźmi są? Ożywionymi manekinami? Czym są i co "opowiadają" ich figury cielesno-drewniano-szklane? Nie pojmuję zasad tego gigantycznego znaku scenicznego. Tego i kilku innych.

Na przykład - jegomość w głębokich, doskonale skrojonych czerniach, którego dłoń w pierwszej scenie seansu omija dłoń człowieka idącego przez chłód. Kto zacz? Sobowtór wędrowca? Jego nadzieja? Ucieleśnione fiasko dotyku? A plazmowy telewizor? Jest, stoi z boku sceny, śnieży. Dlaczego on? "Podróż zimowa" Barańczaka - parafraza, dalekie echo, a nie potulny przekład na polski XXIV wierszy romantycznego poety Wilhelma Mullera - pełna jest gadżetów naszych dni. Od świateł na skrzyżowaniu, przez telewizor i hałdy żużlu, po ciężarówkę marki Dodge. Dlaczego Opalski pokazuje tylko telewizor? W czym ekran jest ważniejszy choćby od kół Dodge\'a?

Od tygodnia gubię się w tych labiryntach, coraz mniej mam siły, by brnąć w nie wciąż od nowa. Ale też od tygodnia stawiam pytania: Co pozostanie? Co jest mocniejsze? - i ciągle na tę samą odpowiedź trafiam. Człowiek, który idzie przez chłód, i jego dłoń czekająca na dotyk obcej dłoni. To pozostanie. I fiasko dotyku. To zdaje się być ciemnym refrenem "Podróży zimowej" Schuberta, Barańczaka i Opalskiego, refrenem mocniejszym, dużo mocniejszym od męczących - jak na Opalskiego zastanawiająco męczących i jak na niego mętnych bardzo - sekretów inscenizacyjnych, teatralnych znaków, sygnałów, metafor i innych sekwencji. Zostawmy je. Idzie więc człowiek, idzie przez narastający chłód i gęstniejącą ciemność. Trzeba wyjaśniać, co znaczy ten odwieczny obrazek? Cieszę się, że nie. Wędruje, ale już od dawna nie skądś dokądś, lecz jakby w kółko. Idzie Andrzej Biegun, grający wędrowca bez właściwości, grający właściwie bezimienność. A cel tej włóczęgi? Diabli wiedzą. Chodzi pewnie o to, by pobyć tutaj jeszcze przez chwilę. Idzie człowiek, idzie Biegun, idzie . każdy. I mruczy, nuci, snuje sobie - bo niby komu innemu, skoro nikogo nie ma? - piosenki, te XXIV genialnie przez Barańczaka skonstruowane songi, pełne gadżetów współczesności (anteny, ciężarówki, światła, telewizory, radia, magnetofony, milion innych) songi, co są niczym wyliczanki-rymowanki, którymi dzieci się pocieszają, próbując złagodzić nieusuwalną obojętność świata. Ale pocieszeń tu nie ma.

W nutach Schuberta, w bezbłędnie z intonacją nut zestrojonych frazach Barańczaka, właśnie to jest nie do zapomnienia: zupełny brak litości, doskonała nieobecność tanich ukojeri, które zawsze są tylko elegancką formą bawełnianego kłamstwa. Bóg? Zmartwychwstanie? Sąd Ostateczny? A później życie wieczne na nigdy niewiędnących trawach? Dajcie spokój... Lecz w takim razie - co pozostaje?

W eseju o "Podróży zimowej", fuzji starych nut Schuberta z nowymi słowami Barańczaka, Antoni Libera powiada: "Oto, dokądśmy zaszli - zdaje się przez ten eksperyment konstatować Barańczak. - Nawet naszej rozpaczy nie da się już wyśpiewać na ową dawną nutę." Otóż - da się. Opalski dobrze pamięta finał "Szczęśliwych dni" Samuela Becketta, kiedy Winnie, z której nad ziemię wystaje już tylko głowa, nuci sobie stare operetkowe dyrdymały: "Usta milczą, dusza śpiewa/ Kocham cię./ Usta milczą, pieśń rozbrzmiewa/ Kocham cię." Na dawną nutę da się wyśpiewać głównie naszą rozpacz. U Opalskiego idzie więc człowiek przez chłód i nuci stary, piękny brak litości. Dłoń czeka na dłoń. Wokół jest jak zawsze. Pusto.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
22 lutego 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia