Zamknij oczy i patrz

„Romans" - aut. Zuzanna Bojda - reż. i wyk. Natalia Sakowicz - Akademia Teatralna w Białymstoku




Krzykniemy - to miłość

my to
krzyk niemy
my
toniemy
to
nie my
krzykniemy
miłość

Katarzyna Wołyniec

„Romans" to spektakl obowiązkowy i godny polecenia przed przeczytaniem recenzji, lecz z zachwytu nad jego potencjałem, recenzując pozwolę sobie na wywodzenie interpretacji, co by Czytelnikowi nie umknęła bogata perspektywa zaklęta w formie.

O kwestiach wstydliwych i bolesnych przywykliśmy nie mówić, umiłowawszy iluzoryczną przestrzeń względnego porządku i bezpieczeństwa. Problem jednak w tym, że przestrzeni tej nie da się uchwycić, bo czynniki nań oddziaływujące sięgają już tak daleko, że nie jesteśmy w stanie zauważyć ciągu przyczynowo-skutkowego. Gdzie, jak nie w teatrze mówić to, czego nie wypada? Gdzie tylko trzeba, Drodzy Państwo, byle z kulturą.

Spektakl „Romans" w reżyserii i wykonaniu Natalii Sakowicz, na początku jak każdy inny, usadza nas na widowni zwyczajnie, niepozornie. Wizualny fundament stanowi relacja aktorki z lalką – Martą, szarą i miękką podobizną aktorki. Nieświadomi tego, co się zaraz z nami stanie, dajemy uwieść się mistrzowskiej animacji i po kilku minutach uwodzenia animacją, jesteśmy zahipnotyzowani. To relacja romantyczna, jednak czujny odbiorca od razu zauważy manipulację, presję, uzależnienie emocjonalne, poczucie winy. Aktorka wypowiada zdania, które być może często pojawiają się w myślach, ale dzięki ludzkiemu umiłowaniu kontekstu "etyki", raczej nie są wypowiadane. Stopniowo zanurzamy się we własnej, zbiorowej i indywidualnej, egzystencji, lecz to nie wyścig i wcale nie lepszy ten, kto pierwszy zrozumie dokąd zmierza ta nasza tratwa i chociaż się chciałoby rzec, że arka, to obraz, który maluje przed nami Natalia Sakowicz przypomina raczej Tratwę Meduzy, którą musimy zadowolić się jak Arką Noego.

Aktorka i jej partnerka przechodzą przez powszechne sytuacje: codzienne rozmowy, szukanie pracy, seks z randomowym partnerem na techno-imprezie. Spektakl składa się z kilku obrazów wynikających z siebie pośrednio. Niekiedy oddzielane są wymownymi, wyrazistymi sekwencjami muzyczno-tanecznymi. Taniec przy electro-techno czerpie z seksualnego zezwierzęcenia i zamiast czułej rozkoszy jest zimna satysfakcja. Rozpatrując te sceny nie tylko fabularnie, a również wizualnie -jako obrazy, można powiedzieć, że składają się one na metascenografię: sięgają do doświadczeń widza, jego pamięci filmowej, tworząc więc wiele różnorodnych i jednoznacznych światów, czy też zbiorów symboli. Można odnieść wrażenie, że w każdej scenie Sakowicz wciela się w inną rolę, lecz zasada pozostaje niezmienna – człowiek jest oprawcą, źródłem uprzedmiotowienia bliźniego. Problematyka ulokowana jest w formie dzięki konstrukcji psychologicznej i plastycznej animacji: aktorka ugniata lalkę, rozczłonowuje ją i rozrzuca, zbiera i nosi jak bagaż, formuje bez oporu.

Najważniejszą rolę odgrywa tu przestrzeń, stanowiąc jednocześnie scenografię w kilku metaforycznych sensach. Właściwe, lecz niepełne, będzie odczytywanie tego obrazu dosłownie, jako poruszanie problemu toksycznych związków, uzależnień nie tylko emocjonalnych, bazujących na niskim poczuciu wartości. Nurzamy się w otchłani pustej przestrzeni, co sprawia, że całą uwagę oddajemy relacji aktorki z partnerką-podobizną, dlatego śmiało można interpretować ten obraz jako historię pewnego związku lub nawet wewnętrzną relację jednej osoby, jej sprzeczności, kłótni z autokrytykanckim głosem. Dookoła nie ma nic, bo tam, dokąd zabiera nas spektakl musimy być sami ze sobą, twarzą w twarz z każdą myślą, którą zagłuszamy, a która uderza w nas jak rytm serca. „Romans" zaprowadza nas najgłębiej, zawija z powrotem w embrion, jednak już zbyt duży, by mógł schować się w bezpiecznym, pełnym miłości łonie matki, za którym cicho łka. Ta przestrzeń nie ma granic, więc jesteśmy w niej wszyscy, osobno i razem: pogrążeni w nakładających się na siebie kontekstach życia wykreowanego przez XXI wiek, jak dzieci we mgle poszukujemy właściwego kierunku, wciąż wychodząc do świata zewnętrznego. Demonstruje się przed nami magia teatru formy prezentując nieograniczoność możliwości rozumienia i interpretacji, a co najwspanialsze, każda z nich zawsze będzie właściwa.To jedna z tych rzeczy, które w teatrze lalek cenię najbardziej. Brak scenografii to scenografia w jeszcze większym, tu ważniejszym wymiarze niż fizyczny.

Przedstawienie relacji dwóch jednostek to szansa dla każdego na utożsamienie się z kimś lub czymś, na porównanie siebie i w tym sensie jest to zbiorowe i indywidualne lalkarstwo na widzu,fenomenalne, potrzebne i do granic poruszające. Całość okraszona jest muzyką electro-techno, która maluje nieokrzesaną atmosferę chłodu, zawieszając w pustce wspólnej ludzkiej tęsknoty za prawdziwym sensem słowa Miłość, braku, którego poczucie wydaje się być (b)rakiem duszy, brzemieniem odziedziczonym po prarodzicach. W tej otchłani, oderwani od widoku czegokolwiek, co materialne, widzimy relację człowiek-'człowiek' i eureka! Staje się jasne, że ostatecznie liczy się tylko to, że wszystko z tych relacji wynika i do nich wraca. Ostatnia scena, kiedy Marta pije mleko z piersi Pustki (Natalia Sakowicz), uderza tak mocno, że można ją nazwać ciosem poniżej pasa, lecz jest to, metaforycznie i wizualnie, cios prosto w serce.

Spektakl przede wszystkim zaskoczył mnie perfekcją w rozegraniu tematyki, co wpłynęło na niecodziennie, metafizyczne wręcz emocjonalne poruszenie, poczucie przymusowej przynależności do chorej ludzkiej wspólnoty. Fascynacja animacją przeplatała się z wdzięcznością za wybór tematu. Uważam, że „Romans" powinni zobaczyć ludzie z całego świata, bo jeśli sztuka może być sprawcza, to to dzieło jest ponadkulturowym i ponadczasowym, jednym z najważniejszych, filarów indywidualnie przeżywanej sprawczości.

Genialna animacja daje szansę na uświadomienie, że w starciu z pustką, w strachu przed opuszczeniem strefy komfortu, często poddajemy się najróżniej rozumianemu brakowi, stając się zabawką w rękach wewnętrznych nieporozumień, a poszukując rozwiązania na zewnątrz stopniowo sami się uprzedmiotawiamy.

Nie ma wątpliwości, że spektakl zwraca uwagę na szeroko rozumiany problem uzależnień, mimo że nie pada ani jedno słowo w tym kontekście. To fenomenalne zagranie, bowiem doskonale oddaje naturę tej rzeczy. Inspiracją do podjęcia scenicznych rozważań na tak trudny i niebanalny temat była książka „Najgorszy człowiek na świecie" Małgorzaty Halber. Podczas wywiadu po jednym z pokazów w Teatrze w Stodole w Teremiskach, artystka podzieliła się osobistą refleksją po lekturze. Pozycja traktuje o problemie alkoholowym kobiety, jednak zdaniem Natalii Sakowicz sedno tkwi gdzieś indziej niż w toksycznej substancji i zauroczeniu przyjemnym stanem, jaki wywołuje.

To sedno na różnorakie sposoby może wyrażać się w każdym z nas, a uzależnienie okazuje się mieć niemal bezgraniczne znaczenie, co generuje ogromną ilość kolejnych zagadnień. Tym trudniejsze na pewno było konstruowanie spektaklu w taki sposób, by czerpać z meritum problemu. Artystka znakomicie rozegrała wybrany temat, decydując się na dokładną analizę i eksplorację jednej historii, zamiast wielu, ale powierzchownie. Delikatna materia esencji została uchwycona niebanalnie, a wielowarstwowo i spójnie. Aktorka reżyserowała przedstawienie, co sprawia, że każde kolejne nieco się różni.

Ewoluuje, więc żyje, tak, jak problem, który porusza.

Ewa Kot
Dziennik Teatralny Toruń
18 stycznia 2023
Portrety
Natalia Sakowicz

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...