Zapach teatru

Teatr Korez,Teatr Śląski w Katowicach oraz Teatr Rozrywki w Chorzowie

Na ogół oceniamy teatry pod względem poziomu aktorstwa albo konkretnych spektakli. Ale czy bierzemy pod uwagę zapach teatru? Raczej nie, a szkoda, tym bardziej, że każdy teatr ma swoje zapachy i zawsze można coś "zwąchać" tu i ówdzie.

Na pewno większość widzów zdążyła to już „odczuć” – mniej lub bardziej dosadnie. Jednak – jakoś tak podskórnie – wrażenie to wydaje się nam nazbyt ulotne, aby dłużej zastanawiać się nad nim. Zwykle pędzimy do kasy, szatni, albo wprost na widownię, gubiąc w tym czasie ów tajemniczy zapach teatru. Mówi się, że dany spektakl jest w złym smaku, ale co z zapachem? 

Jak na przykład pachnie Teatr Korez w Katowicach? Jeśli ktoś nie wie, gdzie to jest, niech podąża za dymem fajki Dyrektorowicza. Ten zapach powoli staje się nieodłącznym elementem każdego spektaklu. Kto by pomyślał, że można budować nastrój w teatrze za pomocą fajki. Wystarczy tylko powiesić przy wejściu wielki szyld z napisem: „To nie jest fajka!”. Ot, taka mała aluzja do pomysłów René Magritte’a. A może należy pójść o krok dalej i sparafrazować słowa Bertolta Brechta wypisując na ścianie Teatru hasło: „Nie wąchajcie się tak romantycznie?”.

A jak pachnie chorzowski Teatr Rozrywki? Biorąc pod uwagę fakt, że jest to jeden 
z nielicznych teatrów, który może pochwalić się „mozaikowym” wnętrzem… toalet, tylko tam przekonamy się jak pachnie luksus! Idźcie zatem i wąchajcie!

Czy ktoś zastanawiał się, jak pachnie Teatr Śląski w Katowicach? Dlaczego nie? W końcu skoro tyle osób szuka odpowiedzi na pytanie, czym jest śląskość i jak się ona objawia, może należy poszukać zapachu Śląska? Pomińmy jednak aspekty przemysłowe i tak zwaną pozytywną energię, a zacznijmy od zapachu Teatru Śląskiego. Otóż, wchodzimy wraz z podmuchem powietrza prosto z ulicy. Warto zwrócić uwagę, że to jedyne takie miejsce, w którym zapach obwarzanków krakowskich z katowickiego rynku miesza się z zapachem podhalańskich bamboszy sprzedawanych tuż obok. Potem (uwaga: słowo „potem” należy czytać dosłownie) przedzieramy się przez tłum perfumowanych pań i ich futerek (oczywiście zależnie od pory roku, więc bez kosmatych myśli proszę!). 

To właśnie tutaj doświadczamy swoistego rytuału przejścia. Pokazujemy bilet i możemy do woli rozkoszować się światem zapachów. Świeżo wydrukowany papier katalogów i repertuarów zachęca nas do wydania kilku złotych na tak zwaną „kulturę”. Jakby na to nie patrzeć, z katalogiem pod pachą widz wygląda bardziej intelektualnie, a jak pachnie… 
W międzyczasie ktoś trąci nas niechcąco bukietem, mówiąc zdawkowe „przepraszam”. Być może zaatakuje nas nutka lawendowej wody kolońskiej starszawego pana, albo też nasze nozdrza podrażni specyficzny aromat wydobywający się z lepiej lub gorzej skrojonych marynarek męskich oraz przyciasnych żakietów damskich.

I tak stopniowo (tj. stopień po stopniu) depcząc sobie po piętach zbliżamy się do epicentrum. Wreszcie docieramy na widownię a przed nami roztacza się (a może należałoby powiedzieć „roztocza” się) jeszcze inny zapach. To coś jakby zapach wytartego dywanu, foteli i desek scenicznych w jednym. Do tego wszystkiego „dochodzą” jeszcze zapachy osób, które siadają obok nas, a więc natarczywe zapachy pasty do butów, żelów, płynów i wszelakich maści. Zapach Teatru na dobre miesza się z zapachami ludzi. Jakże fizjologiczna staje się w tym momencie zwykła wizyta w teatrze. A może na tym to właśnie polega. Te wszystkie zapachy spędzają ze sobą jeden wieczór, po czym rozchodzą się do swoich domów (razem, osobno, parami, trójkami – według uznania i preferencji).

Aleksandra Skiba
artPapier 1 maja 9 (129) / 2009
4 maja 2009
Prasa
artPAPIER

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...