Zaproszenie do labiryntu
"Przemiana" - aut. Franz Kafka - reż. Michał Kmiecik - Wrocławski Teatr Współczesny„Być sobą znaczy więc nie tylko odnosić się do tego, co inne, ale je w pewien sposób w sobie zawierać, obejmować jako swój własny, dialektyczny moment". M. Kowalska, „Dialektyka bycia sobą".
Maszyna iluzji
Lektura opowiadań Franza Kafki jest doświadczeniem szczególnym. Przypomina wędrówkę w przestrzeni labiryntu, którego plan nie jest raz na zawsze określony i ulega ciągłej modyfikacji pozostając w ruchu. Ustalone ścieżki, choć na początku wydają się pewnie prowadzić do dającego się przewidzieć celu, w połowie drogi rozgałęziają się w wielu kierunkach udowadniając, że nasze oczekiwania były tylko iluzją, wrażeniem.
W tym nie dającym się zdefiniować, bo wciąż dynamicznym uniwersum, ma miejsce wiele niezwykłych zdarzeń. Stopniowo dostrzegamy, że słowa odrywają się od tego, co znaczą. Nie są już narzędziem trafnie opisującym „rzeczywistość", budującym spójny, trwały i logiczny obraz świata, w jakim czujemy się bezpiecznie. Wprost przeciwnie - język ukazuje tu swój arbitralny, konwencjonalny, relatywny charakter. Znajduje w nim wyraz jedynie bardzo ograniczony fragment naszej wizji świata - on tę wizję buduje, nakładając na dynamiczny żywioł naszych doświadczeń sztywne ramy, ustateczniając je, deformując, czyniąc łatwymi do zrozumienia. Rządząca nim logika nakłada na świat ograniczenia, determinuje i krępuje nasze myślenie utwierdzając w fałszywym przekonaniu, że oto „pojęliśmy rzeczywistość", że możemy ją przewidzieć, podporządkować sobie. Wszystko jest tu jasne, proste i poddane znanym nam regułom.
Od takiego języka: konkretnego, oszczędnego, zdającego się opisywać tylko niezbędne fakty, relacjonować poszczególne zdarzenia wychodzi praski pisarz w swoich opowiadaniach. Pozornie nie ma w nim nic specjalnego: żadnych metafor, symboli, rozbudowanych porównań. Zyskujemy wrażenie, że obcujemy z literaturą realistyczną. Z czasem jednak ukazuje nam on swój sztuczny, redukcjonistyczny charakter, swoją deformującą moc, jaka niepostrzeżenie zabija myślenie, wyobraźnię, a z poznającego człowieka czyni robota, który tak jak świat, wpadł w pułapkę definicji, uśmiercających, statycznych sensów, schematów.
Machina języka dała nam poczucie, że panujemy nad „rzeczywistością", że istnieje tylko to, co da się nazwać i wyrazić w jasnych, logicznych formułach, a wszystko, co poza nie wykracza jest pomyłką, złudzeniem, błędem. Co więcej, na takim poczuciu zbudowaliśmy wizję swojego ego, tak, jakbyśmy istnieli o tyle, o ile potrafimy „ująć" świat i samych siebie w jasną, prostą, logiczną siatkę pojęć. I tutaj autor „Procesu" występuje w roli demaskatora-rewolucjonisty. Wskazuje bowiem, że nasza tożsamość powstaje w dynamicznej relacji ze światem, a jeśli oparta jest ona na sztucznych, statycznych pojęciach, deformującym doświadczenie języku, nasze ego także jest ofiarą tej pułapki stając się niczym język - maszyną iluzji panowania nad „rzeczywistością" i samymi sobą. Wszystko, co jej zagraża, co nie mieści się w spójnej wizji świata, zostaje ukryte, stłumione, napiętnowane i zepchnięte na margines - zdaje się bowiem zagrażać integralności naszych wizji, a przez to nam samym. Kafka w swych tekstach pozwala nam odczuć iluzoryczność wizji, w których jesteśmy tak głęboko zanurzeni, a które wypełniając naszą codzienność dając fałszywe poczucie realności świata. Ustalone, tak bliskie nam sensy, znaczenia pękają tu jak bańki mydlane za każdym razem, gdy próbujemy ich dotknąć - zrozumieć.
Czym jest myślenie?
Praski pisarz zdaje szukać wyjścia z tej totalnej, jakże zgubnej machiny i robi to w sposób bardzo oryginalny, nad wyraz trafny i skuteczny. W labiryntach jego tekstów jako czytelnicy na początku mamy wrażenie, że świat przedstawiony jest prosty, uporządkowany, przewidywalny, zbudowany z konkretów. Z czasem jednak zauważamy, że to, co jest dla nas tak pewne, bliskie, co kształtuje zasady naszego myślenia o świecie, powoli traci swoją oczywistość. Stopniowo możemy odczuć, że logika, w jakiej porządku zwykliśmy postrzegać rzeczywistość, ukazuje swoje pęknięcia, swój pozorny charakter, absurdalność własnych fundamentów. W konsekwencji nasza wizja świata jawi się jako ograniczona i arbitralna, pojęcie prawdy rozmywa się, a poczucie tożsamości ustalonej raz na zawsze zdaje się być iluzją. Niepostrzeżenie zacierają się granice między „światem rzeczywistym", a „światem złudzeń", między „prawdą" a „zmyśleniem", podmiotem a przedmiotem, czytelnikiem a tekstem, naszym światem, a światem opowiadania, realizmem a fantastyką.
Paradoksalnie, Kafka w labiryntach opowiadań zabiera nas w głąb nas samych, a ukazane uniwersum zdaje się być zbudowane z naszych myśli, gdzie nagle dostrzegamy samych siebie w jakże bliskim, misternie utkanym świecie iluzji, którego podstawy powoli się rozpadają. Stąd wszechobecny nastrój bliżej nieokreślonej tajemnicy i katastrofy, a jednocześnie ujmującego realizmu, autentyzmu. Stąd poczucie ich bliskości, doświadczenie jakiegoś kryzysu, który wprost namacalnie się w nich uobecnia, stając się naszym kryzysem. Bo labirynt tej osobliwej literatury okazuje się niepostrzeżenie częścią nas samych, labiryntem świata, w jakim żyjemy, myślimy, czujemy. Autor podstępnie tworzy realistyczny, wierny wizerunek naszej „rzeczywistości", by pokazać jej złudny, opresyjny, wprost uśmiercający charakter, podnosząc do maksymalnej intensywności jej „obraz", posługując się groteską i paradoksem, „rozbraja ją" od środka, w jej wnętrzu szuka wyjścia poza nią samą. Zanurzeni w języku, konwencjach, w kulturze nie mamy bowiem innych narzędzi, by się od nich uwolnić.
Czy to wyjście znajduje? To już zależy od odbiorcy, od czytelnika. Pisarz ukazując paradoks świata, w jakim żyjemy otwiera drzwi klatek naszego umysłu, wskazuje drogę wolności - dalsza decyzja należy już jednak od nas. Powstaje tu przestrzeń dla interakcji, interpretacji; przestrzeń żywa, gdzie „tożsamość" i „prawda" konstytuują się w ciągłej konfrontacji, każdorazowym zderzeniu iluzji z rzeczywistością, relacjach, wciąż ponawianych pytaniach, nieustannym kwestionowaniu i wystawianiu na próbę każdego elementu systemu. W takim zerwaniu ciągłości logicznej struktury, w rozluźnieniu relacji między znaczącym a znaczonym, po zakwestionowaniu pewnego statusu „realności", jednego, nieomylnego punktu widzenia powstaje miejsce dla naszej wyobraźni, dla swobodnej gry myśli, dla tego, co inne, wyrzucone poza system, dla twórczego działania. Tu spotykają się sztuka, filozofia, etyka i życie, odsłaniając nawzajem swoją wartość i piękno, zmuszając nas do ciągłego stawiania pytań o nas samych i otaczający świat, zapraszając do myślenia. A „Czymże jest tu myślenie? Jest rodzajem duchowej siły, dzięki której człowiek uwalnia się od złudzeń: złudzenia pozornej wiedzy i fałszywej pewności. Myślenie nie przepowiada przyszłości, nie opowiada o niewidzialnej stronie świata, nie uczy człowieka panować nad żywiołami tej ziemi. Ono oczyszcza śmietnik, jaki codzienność robi nam z głowy". J. Tischner, „Wędrówki w krainę filozofów", Kraków 2008, s. 11.
W opowiadaniu „Przemiana" uobecniają się charakterystyczne cechy narracji Kafki. Mamy tu zestawienie stylu realizmu z opisem „niezwykłych" zdarzeń, atmosferę niedopowiedzenia, zagadki, ukazanie absurdalnego, konwencjonalnego charakteru języka, kreację bohatera jako „everymana"/przeciętnego reprezentanta kultury, swoistą deformację „rzeczywistości" ukrytej pod zasłoną normalności, czy raczej wyniesienie „realności" „normalności" do pozycji absurdu, możliwość spojrzenia na jedno zdarzenie z kilku perspektyw. To inscenizacji tego tekstu podjęli się artyści Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Jaka była ich interpretacja? Czy udało im się zachować „otwarty" charakter utworu i zaintrygować widzów? W jaki sposób literacka „gra formą" znalazła odzwierciedlenie na deskach sceny teatralnej? Czy przedstawienie, jak książka, stworzyło przestrzeń do interakcji, poszukiwania/współtworzenia sensu przez publiczność? Czy mogliśmy doświadczyć tu tej pustki po rozpadzie świata, jaka uobecnia się w utworach Kafki i która zmusza ich odbiorcę do zakwestionowania wartości, w które dotychczas wierzył, ale też uruchamia wolną grę o nowy świat/o nowy sens?
Maszyna korporacji
Sztuka została podzielona na kilkanaście aktów. Pierwsza scena zabiera nas w przestrzeń współczesnego, korporacyjnego biura. Jasne światło stwarza wrażenie wnętrza laboratorium; sterylna, uporządkowana aranżacja odzwierciedla doskonale urządzony świat reguł, zasad. Na jednym z krzeseł siedzi przerażony mężczyzna, ubrany w garnitur (w tej roli Przemysław Kozłowski). Sprawia wrażenie jakby za chwilę nieznany nam sąd miał skazać go na śmierć. Jest bardzo spięty, zdenerwowany. Okazuje się jednak, że oczekuje na rozmowę rekrutacyjną. Na dwóch ekranach na górze sceny widzimy zaciemnione wnętrza dwóch innych pomieszczeń, w których przy biurkach śpią ludzie - najwyraźniej sen zastał ich w trakcie pracy. A może cały spektakl jest ich snem, a my jako widzowie stajemy się jego częścią? Dzięki ekranom możemy symultanicznie oglądać różne elementy przedstawionego uniwersum, niejako podzielić swój punkt widzenia.
Po chwili do biura wchodzą pracownicy. To typowi urzędnicy, wszyscy ubrani podobnie - w czarne lub szare garnitury. Są tak pochłonięci codzienną rutyną, że nie zauważają dodatkowej osoby - kandydata starającego się o posadę w firmie. Nie zdają też sobie sprawy z nieobecności jednego z kolegów - Gregora Samsy. Ich zachowania sprawiają wrażenie mechanicznych, każdy wpatrzony jest w ekran swojego monitora. Dopiero pojawienie się szefa sprawia, że stają się bardziej nerwowi, najwyraźniej się go boją, nie potrafią śmiać się z jego żartów. Scenę wypełnia atmosfera sztuczności, groteski. „Pracownicy" zachowują się tak, jak „powinno się zachowywać", zgodnie z panującymi normami, na pewno nie naturalnie i swobodnie. Rozmowa rekrutacyjna dyrektora z kandydatem nosi znamiona parodii przesłuchania. Bohaterowie powtarzają te same słowa, wyrażenia, gesty - język zdaje się budować tu monotonny, korporacyjny, skonwencjonalizowany do granic absurdu świat. Niby wszystko jest normalne, jak w „najzwyklejszym", znanym nam z codzienności biurze - z drugiej strony jednak zachowania ludzi są niemal automatyczne, powtarzalne, widzimy też ich strach (zwłaszcza w zachowaniu pracownicy granej przez Zinę Kerste), poczucie hierarchii - powoli dostrzegamy groteskę w tym jakże uporządkowanym, niemal idealnym uniwersum. Odzwierciedla to klimat utworów praskiego pisarza, gdzie jednostka jest zwykle ukazana jako element wielkiego systemu, którego sensu nie jest w stanie zrozumieć, a wszelkie ku temu dążenia kończą się niepowodzeniem. Jak pisze E. Szczęsna: „W świecie wykreowanym przez Kafkę absurd jest nieustannie rozbrajany, poddawany urealnieniu. Konsekwencją tego jest zasiewanie wątpliwości w stosunku do statusu rzeczywistości, która dotychczas uchodziła za uporządkowaną, rządzącą się przewidywalnymi prawami". E. Szczęsna, „Wieloperspektywizm krótkich form Kafki", s. 5. Dla bohaterów powtarzalna, monotonna praca zdaje się nadawać sens życiu, to ona kształtuje ich świat, jej rytmowi podporządkowana jest cała ich egzystencja, szef staje się dla nich niczym bóg. Dlatego nieprzyjście do pracy czy spóźnienie zdają się być „największymi grzechami".
Czy wszystko to nie brzmi znajomo? Czy w obrazie tym nie rozpoznajemy współczesnej rzeczywistości, gdzie wciąż te same, wypowiadane słowa ukazują automatyzm, ograniczoność uniwersum, w jakim żyjemy? Czy nie przyczyniają się one do zamykania jej w machinie rutyny? Pozorna normalność, wprost doskonałość uporządkowanego w najmniejszych szczegółach świata odsłania swoją sztuczność, gdzie człowiek, chcąc sprostać „ideałom", staje się niczym „trybik w maszynie", zostaje zredukowany do pozycji rzeczy, przedmiotu, narzędzia. Warto zwrócić uwagę, że tak jak w utworach Kafki, tak i w spektaklu język nie odsyła do symbolicznych, metaforycznych, ukrytych znaczeń, nie wyraża „wyższych" prawd - to on kreuje/buduje rzeczywistość przedstawioną, kształtuje ją w taki a nie inny sposób. Praski twórca zdaje się tym samym przypominać, że nie mamy dostępu do bezpośredniego poznania, do „obiektywnych prawd". Otaczające nas uniwersum pozostaje naszą wizją, wyrazem naszej interpretacji jakiegoś fragmentu tego, co nas otacza, a ta z kolei wypowiadana jest w słowach. W tym sensie słowa „budują" nasz „świat", determinują sposób, na jaki go postrzegamy, a tym samym kształtują nas samych, nasz sposób rozumienia - sposób bycia. W spektaklu bohaterowie momentami zdają się „bawić" słowami, powtarzać je w różnych konfiguracjach, na różne sposoby.
Idealny obraz biura zostaje zakłócony, gdy szef zauważa, że jeden z pracowników - Gregor Samsa jest nieobecny. Ta „anomalia" budzi takie przerażenie w kobiecie, która ma o niej poinformować (w tej roli Zina Kerste), że zdaje się ona celowo odwlekać ten moment. Aktorka świetnie odgrywa zakłopotanie, niepokój, stres związany z całą sytuacją. Po raz kolejny „zwykłe" zdarzenie zdaje się budować atmosferę grozy, jakby zaraz miał się odbyć sąd ostateczny, a przedstawiony świat ulec katastrofie. Wszak w machinie, której funkcjonowanie jest oparte na działaniu wielu trybów, dysfunkcja jednego z nich zagraża istnieniu całości. Najmniejsza rysa w obrazie ideału sprawia, że traci on swój status, przestaje istnieć jako ideał - i taki efekt wywołuje nieobecność pracownika. Tym samym kończy się jeden z aktów spektaklu. Na przykładzie tego fragmentu widzimy, jak „korporacyjny" schemat wniknął w umysły pracowników, stał się częścią nich samych do tego stopnia, że traktują go jako warunek życia. W pewnym sensie określa on bowiem ich istnienie, identyfikują się z nim, w nim dostrzegają najwyższe wartości.
Maszyna rodzinna
Kolejne zdarzenia mają miejsce w mieszkaniu głównego bohatera. Widzimy tu idealną, mieszczańską rodzinę. Scena, tak jak w przypadku biura, oświetlona jest białym światłem - dzięki niemu można dostrzec niemal każdy jej szczegół. Przywodzi ona na myśl wnętrze sądu czy sali przesłuchań. Wszystkie meble, elementy aranżacji utrzymane są w białym kolorze, tworząc elegancki, prosty, wprost nieskazitelny wystrój mieszkania. Bohaterowie: matka, ojciec i siostra Gregora ubrani są na biało, jakby „wtapiali się" w otaczający świat, jakby różnica między nimi a rzeczami ulegała zatarciu; zdają się być pozbawieni zindywidualizowanych cech. Kolor ten podkreśla ich neutralność - wszystko tworzy jeden, spójny, monotonny obraz, którego elementy funkcjonują „jak w zegarku". Pochłonięci codzienną rutyną nie zauważyli nawet, że ten, który pracuje na ich utrzymanie, nie wyszedł dziś do pracy. Równie dobrze mógłby umrzeć, a jego śmierć nie zostałaby dostrzeżona.
Z letargu wyrywa ich wizyta prokurenta z firmy Gregora, mającego za zadanie sprawdzić, dlaczego ten nie pojawił się w pracy. Podczas pierwszej próby odwiedzin następuje wiele nieporozumień - prokurent wychodzi przekonany, że pomylił adres. Dopiero za drugim razem udaje mu się wejść do domu swojego współpracownika. Wiele czasu zajmuje mu wytłumaczenie, że młody Samsa nie pojawił się w biurze. Rodzina nie chce dopuścić do swojej świadomości tego faktu, jakby nic nie mogło przebić się przez ich wiarę w siłę rutyny, która jest dla nich świętością: Gregor wyszedł do pracy, bo zawsze wychodzi - nie mogło być inaczej. Są niemal bliscy wmówienia gościowi, że nieobecność bohatera w biurze jest pomyłką. Tak silna jest moc słów, perswazji, że człowiek, mimo „faktów" mówiących, że jest inaczej, nie chce nadać im statusu realności, nie potrafi słuchać, rozumieć. Prawdą jest to, w co ci ludzie uwierzyli, czemu przypisali status pewności, do czego przywykli. Każde zdarzenie, które zdaje się temu przeczyć, jest z góry uznawane za pomyłkę. Tym samym rodzina nie jest w stanie zrozumieć tego, co wykracza poza ich wizję świata - nie są w stanie nawiązać relacji z drugą osobą.
Tak jak w przypadku sceny w „biurze", także tutaj mamy obraz „perfekcyjnej" rodziny, w której wszyscy zdają się zachowywać sztucznie, mechanicznie. Jakby każde odstępstwo od rutyny miało zagrozić ich egzystencji, bezpiecznemu światu norm i konwencji - było największą możliwą katastrofą. Tutaj również powtarzalne, wciąż te same słowa, wyrażenia stają się swoistym budulcem bezpiecznej rzeczywistości, ale i rodzajem pułapki. Problem polega na tym, że nic się za nimi nie kryje, znajdujemy tu zimną, dojmującą pustkę, tak, jak zimne jest światło sterylnie oplatające scenę. Jak pisze Łukasz Musiał: „Największe niebezpieczeństwo pojawia się wówczas, gdy mowa, uzurpując sobie prawo do władzy absolutnej, staje między rzeczą a człowiekiem" (Ł. Musiał: Kafka. W poszukiwaniu utraconej rzeczywistości", s. 90). Można by dalej powiedzieć: gdy mowa staje między człowiekiem a człowiekiem. Język, którego konwencjonalność, „doskonałość" już nic nie wyraża, lecz staje się machiną anihilacji, zamienia ludzi w roboty, kusząc przejrzystością, uporządkowaniem, jednoznacznością. Ta rodzina ma w sobie coś upiornego, ale też komicznego. „Normalność" nie dopuszczająca do siebie żadnej anomalii staje się opresyjna, sprawia, że zamieszkujący jej przestrzeń bohaterowie ulegają swoistej dehumanizacji, jakby ich status istnienia został zredukowany do poziomu rzeczy. Jest to tym bardziej paradoksalne, gdyż chodzi o obraz rodziny: także tu relacje między ludźmi są ograniczone, niemalże nie ma ich w ogóle - każdy zajmuje tylko swoje miejsce w „machinie rodzinnej". Dlatego brakuje tu wyższego sensu - sens bowiem rodzi się w żywych, ciągłych interakcjach, konfrontacjach, empatii: nie jest raz na zawsze ustalony, lecz stale się konstytuuje. Mówiąc do siebie postaci powtarzają wciąż te same, doskonale znane sobie gesty, wyrażenia. Gdy usłyszą coś niestandardowego, co nie wpisuje się w schemat, w jakim pojmują świat - trudno jest im to zrozumieć lub udają, że tego nie słyszą. Zdają się zamknięci w świecie własnych iluzji, solipsystycznym kręgu.
Kiedy rozpada się świat
Wydaje się, że jest tylko jedna droga, aby uwolnić się od tego uniwersum, które de facto zostało zbudowane przez bohaterów i stało się niczym „twierdza" chroniąca ich jakże złudną tożsamość. Tą drogą jest pojawienie się zdarzenia, które wykracza poza wszelką logikę i obrachunek, jakiego nie sposób przewidzieć, wytłumaczyć i nazwać. Tylko w ten sposób można przerwać działanie „uśmiercającej machiny" - zaprosić do niego anomalię, „innego" rozbroić je od środka. Bo Gregor, choć zamieniony w chrabąszcza, jest z jednej strony „produktem" tego świata, z drugiej strony jego wrogiem, zaprzeczeniem jego doskonałości: to on najlepiej demaskuje jego sztuczność. Nie bez powodu do pozornie idealnej, uporządkowanej „rzeczywistości" autor zaprasza „potwora", który odsłania „chorobę", „hipokryzję" istniejącego uniwersum, sprawia, że jego fundamenty się rozpadają. Dlatego rodzina boi się nawet patrzeć na stworzenie, zamyka i ukrywa go w pokoju, tak, jakby udawała, że nic się nie stało.
W spektaklu rolę Gregora odgrywa Mariusz Bąkowski. Aktor ubrany jest w strój chrabąszcza. Ludzka zdaje się być tylko jego twarz, na której rysują się różne emocje: od dezorientacji, niepokoju, przerażenia, po żal, dystans, obojętność, zdziwienie, ciekawość. W przedstawieniu interesującym zabiegiem jest zestawienie kilku perspektyw widzenia, przechodzenie od jednej do drugiej. Służą temu ekrany zamieszczone nad sceną. Kiedy główna akcja dzieje się w salonie mieszkania, na górnym ekranie możemy obserwować, co dzieje się za drzwiami pokoju Gregora i odwrotnie: gdy na scenie oglądamy wnętrze pokoju młodego Samsy, projektor pokazuje salon. Dzięki temu widz może śledzić zdarzenia, które rozgrywają się na różnych planach akcji, a spektakl nabiera wielowymiarowego charakteru. Różne ujęcia dają możliwość obserwacji ukazanego świata z wielu punktów widzenia. Być może to kolejna wskazówka, jak wydostać się z uśmiercającej machiny zwyczajów i schematów: nauczyć się podejmować próby postrzegania świata z wielu perspektyw, zdobyć umiejętność przyjmowania punktu widzenia innej osoby, wykraczania poza własne przekonania i przyzwyczajenia, kwestionowania swojego punktu widzenia jako jedynego i doskonałego. A tu już blisko do empatii, współodczuwania i zrozumienia, do etyki.
W końcowej scenie przedstawienia, na jednym z ekranów kamera jest ustawiona w taki sposób, że wiemy, iż oglądamy świat oczami głównego bohatera - jakbyśmy na chwilę stali się nim, mogli spojrzeć na „świat" jego oczami. Wszystko to bardzo wzbogaca sztukę, nadaje jej głębi, wielowymiarowości i zdaje się korespondować z eksperymentami Franza Kafki. Sprzyja to niejako naszemu otwarciu na przemianę, pozwalając obserwować świat z wielu perspektyw. Możemy tu doświadczyć, że sposób, na jaki postrzegamy świat, zmienia nas samych, wzbogaca i kształtuje naszą tożsamość, pokazując, że nasz punkt widzenia to tylko jedna z wielu możliwości. Ucząc się patrzeć na rzeczy za każdym razem inaczej unikamy pułapki wiary w jedną, niepodważalną, absolutną prawdę wobec której wszystko, co inne jest gorsze, pozbawione prawa istnienia; otwieramy się na inność, różnorodność świata, na zrozumienie. Także w opowiadaniu perspektywa „narratora" ulega nieustannej przemianie: raz jest to perspektywa Gregora, następnie jego rodziców czy siostry. Jak pisze E. Szczęsna: „Właściwa przemiana, która dokonuje się w opowiadaniu, dotyczy raczej narracji, ujawniania kolejnych perspektyw poznawczych, przenoszenia punktu widzenia z perspektywy poznawczej Samsy na perspektywę rodziny". E. Szczęsna, „Wieloperspektywizm krótkich form Kafki", str.16.
Na granicy
Tak jak w opowiadaniu, również w spektaklu przemiana głównego bohatera ma charakter szczególny. Zdaje się on być częścią dwóch różnych światów, egzystować na ich granicy. Z jednej strony reprezentuje „machinę korporacyjną oraz rodzinną": jakby fakt, że oto utracił ludzki wygląd, nie do końca był przez niego uświadamiany. Próbuje się ubrać, myśli o wyjściu do pracy, odwleka moment spotkania z bliskimi jakby licząc, że za chwilę wszystko wróci do normy a fakt przemiany był tylko złym snem. Jego przyzwyczajenia utrudniają mu konfrontację z „rzeczywistością", sprawiają, że tkwi on jeszcze myślami w dawnym porządku: planuje, o której godzinie wyjdzie i na jaki pociąg jeszcze zdąży, snuje plany na przyszłość, analizuje swoją sytuację jako pracownika. Jak czytamy:
„Gdyby mnie nie powstrzymał wzgląd na rodziców, dawno bym wypowiedział. Poszedłbym do szefa i z serca wygarnąłbym mu wszystko, co myślę. Spadłby z biurka! (...) No, nadzieja nie jest jeszcze całkiem stracona, gdy zbiorę jeszcze pieniądze, by spłacić mu dług rodziców - może to trwać jeszcze pięć do sześciu lat – załatwię tę sprawę bezwarunkowo". F. Kafka, „Przemiana", przeł. J. Kydryński, [w:] F. Kafka, „Opowieści i przypowieści", s. 128.
Gregor reprezentując opresyjny świat, staje się jego ofiarą. Być może jego metamorfoza dokonywała się stopniowo już wcześniej, może sztuczne uniwersum iluzji, machina rutyny powoli odciskały swoje piętno na jego zachowaniu, a przekształcenie w zwierzę stało się nieuniknioną konsekwencją bezrefleksyjnej, automatycznej egzystencji. Bohater był niewolnikiem swojej pracy, niemal każdy jego dzień wyglądał tak samo, funkcjonował jako narzędzie w rękach swoich przełożonych oraz rodziców. Być może, paradoksalnie, sztuczny, „idealny" świat dehumanizuje ludzi sprawiając, że w konsekwencji zamieniają się oni w niemyślące stworzenia. Znajdując się na granicy dwóch różnych „poziomów istnienia", bohater najsilniej odczuwa opresję, zniewolenie kultury, w jakiej do tej pory egzystował. Jej reprezentanci powoli, niepostrzeżenie przestają być ludźmi - przemiana bohatera to tylko końcowe stadium tego procesu - zapowiada ona los wszystkich. Paradoksalnie, idąc tym tropem, Samsa po metamorfozie jest doskonałym przykładem świata, w którym żył. Powoli traci status osoby, jego ciało jest mu obce, wszyscy patrzą na niego z pogardą, starają się go ukryć. Wszak pełna hipokryzji, sztuczna, „idealna" rzeczywistość nie może dopuścić do siebie podobnego wynaturzenia, nawet, jeśli odsłania ono prawdę o niej samej, o jej jakże szkodliwym mechanizmie działania. W tym świecie więzi rodzinne przestają mieć znaczenie - jego siostra i rodzice pragną śmierci bohatera, tak uciążliwa jest dla nich jego obecność, niszczy ona bowiem bezpieczne uniwersum iluzji, w jakim żyją.
Z drugiej strony przemiana bohatera może stanowić jedyną drogę do uwolnienia ze śmiercionośnej machiny: przestaje on być jej częścią. Wtrącony w nową sytuację Gregor nie jest w stanie już iść do pracy, nie może wykonywać swoich obowiązków. Dopiero wówczas zaczyna myśleć: dopiero w takim położeniu bohater zdradza ludzkie cechy, teraz tak naprawdę wszelkie konwencje już go nie dotyczą. Jego twarz wyraża prawdziwe emocje. Paradoksalnie, staje się on przez to najbardziej ludzki z wszystkich obecnych w sztuce postaci. Następuje to w momencie, gdy dotychczasowy świat, w którym żył, rozpada się, deformacji poddane jest jego ciało, w końcu - jego ego. Nie należy on już do tego uniwersum, ale ono także nie należy do niego – nie panuje nad nim. Jego pancerz staje się niczym więzienie, sztuczny gorset konwencji - autentyczne emocje wyraża natomiast jego twarz. Jest skrępowany i wolny zarazem, co bardzo dobrze oddaje gra Mariusza Bąkowskiego. Mamy wrażenie, że im bardziej odczuwa swoje ograniczenie i skrępowanie, tym bardziej czuje potrzebę wyzwolenia.
Obraz Innego
Obraz samych siebie, jaki nosimy w wyobraźni jest silnie związany z naszym obrazem świata, łączy je silna wzajemna relacja. Kiedy jeden z tych elementów traci sens, to samo dzieje się z drugim. Samsa nie może nazwać czy zdefiniować tego, co się dzieje, przeczy to racjonalnej logice, rozumowi. Chcąc nie chcąc uwalnia się od konwencji, otwiera się na doznania, na doświadczenie. Staje się w pewien sposób obcy sam dla siebie, ciało odrywa się od myśli, co doskonale widać w emocjach, które obecne są na twarzy aktora, a które pozostają przeciwieństwem sztucznego pancerza chrabąszcza. Podmiot - bohater ulega tu rozpadowi, tak jak świat, w który dotychczas wierzył. Ten świat stracił dla niego wszelki sens - prawa logiki przestały tu obowiązywać.
Przywodzi to na myśl doświadczenie śmierci, kryzysu podmiotu, który zostaje zredukowany do obiektu, rzeczy. Tak traktują go członkowie rodziny czy pani sprzątająca, która wykorzystuje go do zaspokojenia swoich seksualnych fantazji. Gregor istnieje, ale istnieje jako rzecz, nikt go już nie słyszy, nie rozumie, nie współczuje. Obok maszyna świata niezachwianie funkcjonuje, jego odejście zakłóciło ją tylko na chwilę. Przestając być jej częścią, został „zepchnięty" na margines „martwych" obiektów, zerwał z nią wszelkie relacje. Nie może się bronić, nie może nic powiedzieć, a mimo wszystko myśli i czuje, choć jego bliscy zdają się być pogodzeni z jego śmiercią jako „osoby".
W świecie, gdzie wszelkie ludzkie relacje zredukowane są do niezbędnego minimum, łatwo jest je całkowicie zerwać, niezależnie, czy chodzi o środowisko pracy, czy rodziny. Chwilowy szok przemiany szybko zostaje zagłuszony przez wciąż działającą maszynę konwencji, rutyny, powtarzalnych gestów. Tu szybko zapomina się o „tragediach", to świat pozbawiony pamięci, wyobraźni. W spektaklu widzimy to doskonale w zestawieniu dwóch punktów widzenia: z jednej strony rodzina żyje tak, jakby nic się nie stało, układa sobie życie bez Gregora, z drugiej strony, na ekranie zamieszczonym nad sceną widzimy pokój młodego Samsy, który został wykluczony z życia, nie może bowiem uczestniczyć w idealnym świecie.
Czy jesteśmy gotowi na przemianę?
Reżyser przedstawienia, Michał Kmiecik, zdaje się pozostawać wierny stylowi opowiadania Kafki. Świat przedstawiony sprawia wrażenie „schematycznego", bardzo prostego. Jego bohaterowie są przeciętni, nie noszą cech szczególnych, paradoksalnie, zdają się idealnie „komponować" z otoczeniem, jakby stawali się częścią uniwersum otaczających ich rzeczy. Zdaje się to przypominać, że to nie my sprawujemy władzę nad rzeczami, ale one nad nami, nieustannie wywierając na nas wpływ. Pracownicy korporacji ubrani są tak samo, reprezentują monotonną „machinę" utartych konwencji. Członkowie rodziny zdają się ukazywać idealną „komórkę społeczną", pogrążoną w mechanicznej powtarzalności tych samych gestów. Mamy tu nawiązanie do naszych czasów - naszej współczesności, dzięki czemu łatwo nam identyfikować się z ukazaną „rzeczywistością".
Odtworzenie jakże znanego współczesnemu odbiorcy świata korporacji, w którym praca zdaje się pozostawać na szczycie hierarchii wartości, a tak modne dziś hasło dążenia do sukcesu sprawia, że człowiek niepostrzeżenie staje się częścią machiny, w której rozluźniają się międzyludzkie relacje, brakuje czasu na refleksję i krytykę czyni jakże tragiczny świat opowiadania Kafki naszym własnym światem. Takim, w którym wszystko traci sens, bo my nie mamy już czasu ani sił, by go współtworzyć, by szukać, stawiać pytania, myśleć krytycznie. Ślepo dążąc do realizacji postawionych sobie celów stajemy się częścią uniwersum rzeczy, obiektów, elementem dehumanizującej maszyny. Michał Kmiecik przenosi opowiadanie Kafki do czasów współczesnych sprawiając, że staje się nam ono bardzo bliskie, pokazując pułapki otaczające nas z każdej strony. Jasne światło obecne niemal w każdej scenie sprawia, że mamy wrażenie spektaklu opartego na faktach. Oto stajemy się widzami laboratorium ludzkich zachowań. Tak jak u Kafki obserwujemy tu kwintesencję „rzeczywistości", będącą ostatecznie jej deformacją. Wszystko to zmusza do zadawania pytań, szukania nowych sensów. Absurd przeplata się tu z dramatyzmem, ale też z humorem, który ostateczny wyraz znajduje w finalnej scenie.
Na szczególną uwagę zasługuje pełna dramatyzmu, niepokoju muzyka autorstwa Wojciecha Kucharczyka, którą możemy usłyszeć w przerwach między aktami. Tworzy ona efekt kontrastu z uporządkowanym, „zimnym" obrazem świata przedstawionego w poszczególnych scenach. Także w trakcie trwania spektaklu, spoza idealnego, laboratoryjnego świata dochodzą nas bliżej niezidentyfikowane odgłosy: raz to jakby gotowanie wody w czajniku, innym razem organiczne dźwięki jakby przełykania śliny. Za zasłoną idealnego świata pojawiają się ledwo dostrzegalne szczeliny, pęknięcia, niedoskonałości wyrażające się w tej specyficzne „muzyce". Jakby powoli, niewidocznie tkanka idealizmu ulegała rozkładowi a spoza niej dało się odczuć jakiś bliżej nieokreślony chaos.
W spektaklu pojawia się też wiele monotonii. Powtarzalność mająca za zadanie podkreślać absurd przedstawionego świata obarcza spektakl rodzajem ciężaru, w wyniku czego zdaje się on niepotrzebnie dłużyć. Oczywiście znajduje to swoje uzasadnienie w dążeniu do odzwierciedlenia stylu autora „Przemiany", momentami nabieramy jednak wrażenia, że sceny są zbyt proste, zbyt konwencjonalne, brakuje im tych subtelności, prawdziwych „wewnętrznych pęknięć", jakiegoś dramatyzmu, który jednak uobecniał się w opowiadaniu Kafki. Uderza to zwłaszcza w drugiej części spektaklu, w scenach ukazujących rodzinę. Akcja samego tekstu zdaje się nosić w sobie jakieś napięcie, wszystko toczy się tu szybko, w ciszy odzywają się emocje bohaterów. W spektaklu świat przedstawiony momentami zdawał się zdominować nazbyt sztuczny, automatyczny obraz.
Niemniej znajdujemy tu wiele ciekawych fragmentów, zwłaszcza z pierwszej części sztuki, kiedy akcja dzieje się w przestrzeni biura. Widzimy tu emocje aktorów, czujemy pewne napięcie, absurd i katastrofę. W pamięci zapada scena przerażenia pracownicy (Zina Kerste), kiedy ta uświadamia sobie, że jej kolega nie pojawił się w pracy. Innym ciekawym momentem ten, w którym widzimy strach pracownika czekającego na rozmowę rekrutacyjną (rola Przemysława Kozłowskiego). Poza „śmiertelną" wprost powagą łatwo da się tu dostrzec także humor i parodię.
W drugiej części takich scen zdecydowanie zabrakło. Tu opozycją dla monotonnej rodziny staje się Gregor odkrywający stopniowo swoją przemianę, poddający się jej. Rodzina jest jakby tłem dla niego, statycznym obrazem „bez właściwości", choć w opowiadaniu bohaterowie ją reprezentujący także ulegają emocjom, kryzysom.
Ciekawym rozwiązaniem jest też ostatnia scena, wnosząca mocny, humorystyczny akcent do całego przedstawienia, ale też przynosząca jego zwieńczenie, stając się swoistym kluczem do interpretacji całości.
Cała sztuka, tak jak dzieła Kafki, pozwala nam spojrzeć na świat i samych siebie krytycznie, dostrzec proces przemiany, w którym w jakiejś mierze sami uczestniczymy, kiedy słowa, a razem z nimi my sami, „odklejamy się od rzeczywistości". Spektakl stawia przed nami pytanie o sens, relacje, wartości i złudzenia, w jakich żyjemy, a które często krępują nas jak pancerz. Zmusza do zastanowienia, czy przypadkiem prawdy, w jakie mocno wierzymy, nie są iluzjami. Zaprasza do myślenia, pozytywnej przemiany otwierającej drogę do tego, co autentyczne.