Zaproszenie na Wieczór Strawińskiego

Spektakle w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu

27.04 br. odbędzie się premiera "Wieczoru Strawińskiego / Stravinsky evening", na którą się złożą "Król Edyp/ Oedipus Rex" i "Święto wiosny/ Le sacre du Printemps"

Makabryczny upominek

Neoklasyczna partytura Strawińskiego dzieli Króla Edypa na arie, sceny zbiorowe i pieśni chóru, a surowy język muzyczny wbrew pozorom dobrze służy dramaturgii. Narrator, który jako jedyny wypowiada się w sposób zrozumiały dla publiczności (jego tekst został napisany po francusku, w licznych inscenizacjach bywa tłumaczony na lokalne języki) jest postacią posągową. Pozostali uczestnicy tragedii, posługujący się łaciną, zdają się być żywymi ludźmi o skomplikowanych charakterach, miotani zrządzeniami fatum i namiętnościami. Ich emocje są zwielokrotnione przez muzykę, jak choćby w arii Jokasty, w której klarnet i punktowany rytm frazy wokalnej wzmacnia napięcie. Ważną rolę spełnia chór, nie tylko jako komentator zdarzeń, lecz i uczestnik akcji.

O powodzeniu utworu decyduje zarówno jego wartość, jak również moment oraz sposób, w jaki zostanie zaprezentowany publiczności. Strawiński i Cocteau postanowili, że Król Edyp będzie prezentem na dwudziestolecie działalności teatralnej Sergiusza Diagilewa. Pracę nad utworem, który miał mieć premierę podczas jubileuszowego wieczoru w Paryżu w maju 1927 roku, utrzymywali przed nim w tajemnicy. I raz jeszcze okazało się, że bez Diagilewa nic nie da się zrobić. Strawiński do ostatniej chwili pracował nad partyturą, nie zajmował się zatem sprawami organizacyjnymi i szukaniem mecenasów. Wprawdzie księżna de Polignac ofiarowała 12 tys. franków, ale ta jej kolejna już pomoc przyszła zbyt późno, by możliwe było doprowadzenie do premiery scenicznej. Dla Strawińskiego była to podwójna katastrofa, ponieważ jako scenograf zadebiutować miał wraz ze spektaklem jego najstarszy syn, Teodor.

Króla Edypa zaprezentowano paryskiej publiczności w zaplanowanym terminie, ale w formie koncertowej. Wtłoczony między dwa balety przeszedł bez echa, a sam obdarowany, Sergiusz Diagilew, nazwał go „makabrycznym upominkiem”. Kolejne wykonania koncertowe, m.in. w Londynie, także nie wywarły większego wrażenia. Głośna stała się dopiero inscenizacja w Kroll Oper w Berlinie, w styczniu 1928 roku. Muzycznie przygotowana została przez Otto Klemperera, wzbudziła jednak zastrzeżenia Strawińskiego. Od tego momentu Król Edyp pojawia się zarówno na estradach koncertowych, jak i w teatrach.

Polskie realizacje

Wykonania Króla Edypa w Polsce nie mają bogatej tradycji. Dzieło Igora Strawińskiego przeszło do historii polskiego teatru za sprawą genialnej inscenizacji Konrada Swinarskiego ze scenografią Jana Kosińskiego, w styczniu 1962 roku w Operze Warszawskiej, jeszcze w siedzibie przy ul. Nowogrodzkiej. Muzycznie spektakl przygotował Bohdan Wodiczko, który objąwszy dyrekcję teatru, postanowił zmodernizować jego repertuar. Po raz drugi na polskich scenach Król Edyp pojawił się w 2000 roku w Teatrze Wielkim w Łodzi, w jednym wieczorze z Potopem oraz Mszą. Tutaj kierownictwo muzyczne sprawował dyrygent Wojciech Michniewski.

W Poznaniu spektakl realizuje Gabriel Chmura, strona reżyserska oddana została w ręce Jacka Przybyłowicza. Czy poprzez fakt, że reżyseria powierzona została choreografowi, inscenizacja zbliży się do antycznej chorei, stanowiącej połączenie muzyki, pieśni poetyckiej i tańca? Na pewno takie idee bliskie byłyby założeniom Strawińskiego, którego myślenie o interdyscyplinarności sztuk wpływało na przekraczanie granic gatunkowych, łącząc ich różne formy. Poznańska realizacja tym samym wpisuje się na listę scenicznych hybryd, tak samo jak opisywane wcześniej Wesele, Renard, Historia żołnierza czy Potop. Król Edyp – opera-oratorium na orkiestrę, narratora, solistów i chór męski bliski jest tym samym ideom.

Wokół Święta wiosny

Wystawione sto lat temu na deskach paryskiego Théâtre des Champs-Élysées Święto wiosny to bodaj najbardziej burzliwa premiera w dziejach tańca, tego pamiętnego wieczoru opinie o inscenizacji podzieliły publiczność, a dzień później – krytyków. Długo jeszcze deliberowano: czy mamy do czynienia z hochsztaplerstwem czy wiekopomnym arcydziełem? – w ten wieczór nie dało się tego ustalić, ale historia potwierdziła, że rację mieli ci ostatni.

 Od początku z zamieszania wokół premiery zadowolony był tylko Serge de Diaghilev – jak lubił podpisywać się Diagilew – mecenas Baletów Rosyjskich. Zgodnie z jego intuicją, ów skandal stał się nieodłączną częścią historii o Święcie wiosny, ale z perspektywy czasu wcale mu nie zaszkodził, wręcz przeciwnie – dodał kolorytu i pobudził wyobraźnię! Plotki i anegdoty krążyły wokół tego wydarzenia bez końca. Mówiono, że kompozytor, choreograf i poeta Cocteau pojechali do Lasku Bulońskiego a Diagilew dla uspokojenia czytał im do rana wiersze Puszkina. Z kolei Strawiński zapisał w swoich dziennikach, że – prosto z teatru pojechali do restauracji i tam najspokojniej w świecie dyskutowali do późnych godzin. Opowiadać, ba nawet plotkować, było o czym, takiego wybuchu emocji, szaleństwa długo by szukać w teatrze. Co naprawdę zdarzyło się tego wieczoru?

Na pewno tancerze byli zdezorientowani, próby do premiery przebiegały nie bez trudności, muzyka jakby nie prowadziła ich i nie pomagała wykonywać skomplikowanych układów Niżyńskiego, niekiedy zbyt szybka, zbyt trudna. To, co podczas pracy łączyło Strawińskiego i Niżyńskiego to ślepe podążanie za przekonaniem, że tworzą coś niezwykłego, i jakikolwiek opór ze strony zespołu, Diagilewa czy kogokolwiek innego po prostu nie miał sensu. Im umysł dyktował kolejne dźwięki czy analogicznie – kroki. Obaj twórcy wymagali od zespołu bardzo wiele, a na nieszczęście – premiera nie przekuła tego trudu w spektakularny sukces. Podczas pierwszej publicznej prezentacji część widzów wstała z krzeseł i krzyczała, chciano za wszelką cenę doprowadzić do jej przerwania – gaszono światło, zagłuszano muzykę, tupano; pozostała część publiczności walczyła, by jednak coś zobaczyć. Diagilew prosił by pozwolono im grać. Z kolei Niżyński stojący w kulisach na stołku głośno odliczał numery tańców i wybijał takty muzyki, gdyż z powodu wrzasku na widowni, tancerze na scenie niczego nie słyszeli. Uciekającą ze sceny w przerażeniu solistkę Marię Piltz, tańczącą partię Wybranej, choreograf wepchnął z powrotem, nie pozwalając jej ani zespołowi zejść, aż do ostatniego taktu muzyki. Trzeba przyznać, że opis to niecodzienny wieczoru premierowego, skupiającego w teatrze niemal całą elitę paryską.

Do tej pory entuzjastycznie przyjmowany repertuar Baletów Rosyjskich, tym razem został niezrozumiany. Pomiędzy widownią a sceną napięcie rosło, jakaś dama spoliczkowała siedzącego obok mężczyznę, który chciał przerwać spektakl i wstał zasłaniając jej widok na scenę – co miało zakończyć się dzień później pojedynkiem jej męża z poniżonym jegomościem. Podobnych incydentów było wiele. Nie sposób opisywać wszystkie, choć są one wymowne i oddają napięcie towarzyszące temu wydarzeniu.

(-)
Materiał organizatora
29 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia