Zaryzykuj wszystko

Grzegorz Jarzyna - sylwetka

Był cudownym dzieckiem polskiego teatru, pierwszym z grupy wielkich uczniów Krystiana Lupy. Zawsze ekstrawagancko ubrany, z irokezem na głowie, bardziej niż reżysera teatralnego przypominał gwiazdę rocka. Nie unikał mediów, w czasie burzliwego związku z aktorką Magdaleną Cielecką regularnie pojawiał się na łamach tabloidów. A prowadzone przez niego Rozmaitości przebijały popularnością najmodniejsze warszawskie kluby

Dziś Grzegorz Jarzyna, niedawny buntownik, zabiera się do jednego z najbardziej wyeksploatowanych mitów kultury pop: przygotowuje spektakl "Nosferatu" na podstawie "Drakuli" Brama Stokera. I robi to w Teatrze Narodowym, do niedawna uchodzącym za bastion tradycyjnego teatru.

Dyktator

18 stycznia 1997 r. Grzegorz Jarzyna, 29-letni absolwent PWST w Krakowie, debiutuje na scenie warszawskiego Teatru Rozmaitości. Pod pseudonimem Grzegorz Horst wystawia "Bzika tropikalnego" według Witkacego. Odważna interpretacja w rytm muzyki z filmów Tarantino i ciężkich brzmień Sepultury przenosi teksty klasycznych dramatów w końcówkę lat 90. Publiczność jest zachwycona, podczas owacji reżyser wybiega na scenę w masce, miota się i krzyczy do widowni.

"Gazeta Wyborcza" nazywa spektakl wydarzeniem sezonu. W prasie padają określenia: "geniusz", "zbawca", "zjawisko". W jeden wieczór nazwisko Jarzyny staje się symbolem zmian w polskim teatrze.

Tego samego dnia w Teatrze Dramatycznym swój warszawski debiut ma Krzysztof Warlikowski, 36-letni reżyser, podobnie jak Jarzyna wychowanek krakowskiej PWST i uczeń Krystiana Lupy. Jego "Elektra" miała pochlebne recenzje, nie było jednak wątpliwości, że tamten wieczór należał do młodszego o sześć lat Jarzyny.

Związany z teatrem Warlikowskiego od lat aktor Jacek Poniedziałek wspomina, że reżyser sukces Jarzyny traktował trochę w kategoriach osobistej porażki: - Krzysztof wiele lat pracował na to, co w jego mniemaniu Jarzyna dostał z dnia na dzień. Oczywiście, że mu zazdrościł. Jarzyna był młodym geniuszem, my musieliśmy każdego dnia udowadniać coś światu.

Po "Bziku..." Jarzyna wystawił "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Gombrowicza oraz "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwą naturę miłości" według Brada Frasera. Ten ostatni spektakl potwierdził jego wizerunek skandalisty. "Spektakl Grzegorza Jarzyny to szok dla świata polskiego teatru" - pisał w "Gazecie Wyborczej" Roman Pawłowski. "Tak daleko w pokazywaniu na scenie seksu i przemocy nie zaszedł chyba nikt...".

Rok po premierze "Bzika..." 30-letni Jarzyna objął stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Rozmaitości. Szybko popadł w konflikty z pracownikami, o ich wzajemnych relacjach mówiono "Jarzyna kontra reszta świata". Reżyser groził aktorom i personelowi zwolnieniami, a w sytuacjach spornych zwykł ponoć mawiać: "Plan mój albo chuj".

W kwietniu 1999 r., tuż sukcesie "Magnetyzmu serc" na podstawie "Ślubów panieńskich" Fredry, dyrektor naczelny Rozmaitości Bogdan Słoński wręczył Jarzynie wypowiedzenie. Za złą atmosferę w teatrze, dyktatorskie zapędy i zbyt częste wyjazdy. Po stronie dyrektora artystycznego opowiedziała się większość aktorów i urząd miasta. Słoński próbował wyrzucić Jarzynę jeszcze raz kilka miesięcy później, skończyło się na tym, że sam został zwolniony. Jarzyna zatrzymał Rozmaitości. Wtedy zaproponował współpracę Warlikowskiemu.

Przyjaciele

- W tamtym czasie Krzysztof i Grzegorz byli blisko zaprzyjaźnieni, inspirowali się nawzajem, stworzyli środowisko teatralne, artystyczne, które było unikatowe w skali Europy - wspomina Jacek Poniedziałek.

Cicha rywalizacja obu reżyserów stała się siłą napędową teatru. Szczytem ich przyjacielskiej rywalizacji był projekt wystawienia dwóch dramatów brytyjskiej dramatopisarki Sarah Kane. Pod koniec 2001 r. Warlikowski wyreżyserował "Oczyszczonych", kilka miesięcy później Jarzyna zaproponował "4:48 Psychosis". Przedstawienia zdobyły wiele nagród i przyniosły reżyserom miano wizjonerów.

Po "Psychosis" Jarzyna zaczął wkładać coraz więcej energii w poszukiwanie nowej formy dla własnej reżyserii i dla Rozmaitości" Do współpracy zaprosił Michała Merczyńskiego, dziś dyrektora Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Razem starali się zdobyć zgodę miasta i fundusze na rozbudowę teatru. Jarzyna chciał zrobić duży teatr repertuarowy, w którym byłoby miejsce dla szerszego środowiska i kilku zespołów.

Kiedy okazało się, że plan rozbudowy jest nierealny, Merczyński postanowił odejść. - Powiedziałem: Grzegorz, zrobiłem, co mogłem, ale w tym bunkrze więcej zrobić się nie da. Kiedy wychodziłem z teatru, kupiłem Grzegorzowi książkę Marii Janion "Wampir. Biografia symboliczna". Powiedziałem mu wtedy, że musi zrobić kiedyś horror, najlepiej "Drakulę" - opowiada Merczyński.

Rozmaitości wciąż były jednym z najmodniejszych miejsc w stolicy, z własną estetyką, językiem i publicznością. Ale po raz pierwszy role się odwróciły. Jarzyna wszedł w słabszy okres, a kolejne premiery Warlikowskiego - "Burza", "Dybuk" i "Krum" - okazywały się artystycznymi sukcesami. Atmosfera w teatrze zaczęła się psuć, a cicha rywalizacja między Warlikowskim i Jarzyną nabrała niezdrowego charakteru.

Niewiele zmienił wymyślony przez Jarzynę projekt "Teren Warszawa", który stawiał na niskobudżetowe przedsięwzięcia młodych reżyserów, osadzone w przestrzeni miejskiej.

- Rywalizacja jest czymś owocnym, ale TR był za mały, żeby to utrzymać - wspomina Jacek Poniedziałek. - W sposób naturalny pojawiła się chęć robienia dwóch różnych teatrów: Warlikowskiego i Jarzyny, a w tym bunkrze przy Marszałkowskiej równoległa praca dwóch zespołów jest niemożliwa.

Warlikowski postanowił założyć Nowy Teatr, zabrał z TR Poniedziałka i wielu aktorów,którzy jeszcze do niedawna byli symbolami tej sceny, m.in. Magdalenę Cielecką, Andrzeja Chyrę, Maję Ostaszewską. Jarzyna w TR został sam, a legenda jego teatru zaczęła przygasać.

Cel - Narodowy?

Przełom przyszedł w 2009 r., razem z inspirowanym twórczością Pasoliniego spektaklem "T.E.O.R.E.M.A.T." Jedną z ról zagrał w nim dyrektor Teatru Narodowego Jan Englert. Premiera spektaklu stała się początkiem nowego okresu w twórczości Jarzyny, zdaniem wielu krytyków najlepszego w karierze. Reżyser zrezygnował z szokowania i poszukiwań, jego teatr stał się spokojniejszy. Wystawione w tym samym roku "Między nami dobrze jest" z tekstem Doroty Masłowskiej okazało się sukcesem i spełnieniem ambicji Jarzyny, który chciał otwierać TR na młodych twórców.

Wydaje się, że dziś te ambicje zaczęły wykraczać poza TR Warszawa. Zwłaszcza że do kolejnych, robionych z coraz większym rozmachem spektakli reżyser potrzebuje większej przestrzeni. Nietrudno go sobie wyobrazić jako szefa Narodowego. Michał Merczyński nie wyklucza takiego scenariusza: - Obecna dyrekcja Narodowego jest znakomita. Ale jeśli miałbym wyobrazić sobie kogoś na stanowisku dyrektora w miejsce Englerta, byłby to właśnie Grzegorz.

Sam Jan Englert wyraża się o Grzegorzu Jarzynie pochlebnie: - Jest dla mnie rękojmią poziomu artystycznego, mam do niego pełne zaufanie, do jego estetyki, zamysłu intelektualnego i umiejętności budowania przestrzeni teatralnej. Jest jednym z najciekawszych reżyserów w polskim teatrze, twórcą nietuzinkowym.

Dawid Karpiuk
Wprost
14 października 2011
Portrety
Grzegorz Jarzyna

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...