Zatruty humor

"Carmen. Bella Donna" - reż. Paweł Pitera - Teatr Bagatela w Krakowie

Autorka poczytnych książek kucharskich, Carmen wychodzi z założenia, że mężczyzn należy co dwa lata utylizować. Gdy termin ważności mija (w co drugą noc Sylwestrową), najlepiej sięgnąć po sprawdzony przepis, jakim jest atropa belladona, czyli po prostu wilcza jagoda, której niewielka dawka powoduje silne pobudzenie, euforyczną halucynację, a w efekcie upragnioną śmierć. Jednak w krakowskiej Bagateli czarny humor nie do końca oddaje głębię tego koloru.

"Carmen. Bella donna" to pierwsza polska inscenizacja sztuki Austriaka Stefana Vogla, który pierwsze sukcesy odnosił jako autor kabaretu. Przyznaje, że lubi pisać rzeczy lekkie, ponieważ śmiech jest ludziom najbardziej potrzebny. „Carmen..." jest więc komedią kryminalną, łączącą elementy farsowe z czarnym humorem. Reżyser Paweł Pitera, choć jak sam twierdzi kryminały uwielbia, a czarny humor w połączeniu z farsą wydał mu się nader interesujący, w przedstawieniu ograniczył się jedynie do wywołania pustego śmiechu. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruję w braku poprowadzenia aktorów w kierunku zbudowania zdecydowanych charakterów ich postaci. Anna Rokicka, wcielając się w rolę Carmen skoncentrowana jest jedynie na eksponowaniu swojej seksualności. Owszem, jako ponętna trucicielka jest przekonująca, ale przez nadmierną frywolność i rozerotyzowanie, nie jest w stanie zaintrygować swoją kreacją. Na szczęście potrafi przykuć uwagę, czego nie można powiedzieć o Angelice Kurowskiej, która wcieliła się w rolę Sabiny, córki Carmen. Odniosłam wrażenie, że aktorka nie gra, lecz działa jak zaprogramowana maszyna. Wchodzi, mówi, wychodzi, a jak zostaje na scenie bez kwestii, siedzi wpatrzona w dal, zupełnie oderwana od tego, co dzieje się wokół niej. Najciekawszymi postaciami spektaklu okazali się prywatny detektyw Martin (Marek Kałużyński) i konserwatywny ojciec narzeczonego Sabiny, Hans Jürgen von Strachwitz (Marek Bogucki). Martin z początku skoncentrowany na zatrzymaniu niebezpiecznej trucicielki, bardzo szybko wpada w jej sidła, stając się kolejnym kandydatem do użyźnienia ogródka bohaterki, w którym ta zakopuje swe ofiary. Podobnie rzecz się ma z Hansem i choć powody przyjazdu do domu Carmen ma zgoła odmienne (chce jedynie poznać narzeczoną swojego syna), niezbyt opiera się urokom seksownej fammefatale, bynajmniej nie tylko z powodu jej walorów fizycznych.

Carmen, jak na dobrą kucharkę przystało, posiada w zanadrzu wiele przepisów, nie tylko na nagłą i niespodziewaną śmierć. Stosuje również bliżej nieokreślony specyfik, dzięki którem mężczyźni ją pożądają. Podobnie jak atropa belladona, najlepiej działa on w połączeniu z szampanem. W końcu „na miłość i na szampana nigdy nie jest za późno", jak zwykła mawiać bohaterka. Bardzo zgrabnie więc wątek kryminalny miesza się z komedią pomyłek, kiedy to nie do końca wiadomo kto co wypił. Szkoda tylko, że jest to jedyny zwrot sytuacyjny, który może śmieszyć. Zabrakło sytuacji napięcia, pewnego wyczekiwania. Wszystko jest podane na tacy, choć trzeba przyznać, że jest to taca elegancka i wytworna, a to za sprawą Joanny Schoen, która ze smakiem i starannością zajęła się scenografią przedstawienia.

Nie jest rzeczą łatwą przeniesienie na deski teatru dobrego kryminału. Sztuka Vogla bez wątpienia niesie z sobą potencjał, z którego reżyser niestety nie skorzystał. Zamiast kryminału z elementami farsy wyszła trywialna komedyjka. Zamiast lekkości, mamy humor zatruty śmiechem, z którego nic właściwie nie wynika.

Paulina Aleksandra Grubek
Dziennik Teatralny Warszawa
15 marca 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia