Zaufano partyturze

"Lohengrin" - reż. Antony McDonald - Teatr Wielki - Opera Narodowa w Warszawie

Już sam fakt, iż w repertuarze Teatru Wielkiego - Opery Narodowej znajduje się wagnerowski "Lohengrin", ma istotne znaczenie. Ta niezwykła opera Richarda Wagnera nie była grana u nas od wielu lat. Piękna muzyka, fascynujące tajemniczością libretto ze znakomicie nakreślonymi postaciami, doskonale poprowadzona orkiestra Opery Narodowej przez węgierskiego dyrygenta Stefana Soltesza i świetne wykonanie zarówno solistyczne, jak i chóralne - wszystko to sprawiło, że powstał bardzo dobry spektakl.

Zasługa w tym także czytelnej, tradycyjnej formy inscenizacyjnej całości. Angielski reżyser Antony McDonald nie obawiał się zaufać Wagnerowi. Swoją koncepcję inscenizacyjną wyprowadził wprost z partytury dzieła i tekstu libretta. Nie szukał dziwacznych, "nowoczesnych" rozwiązań w celu tzw. odświeżania opery, z czym nagminnie mamy dziś do czynienia i czego często już nie mogę znieść. "Lohengrin" w ujęciu Antony'ego McDonalda podkreśla romantyczny charakter tego dzieła, które jest ostatnią operą należącą do tzw. romantycznego nurtu w twórczości niemieckiego kompozytora.

Legenda o miłości

Libretto napisał kompozytor. Wagner sięgnął do średniowiecznego mitu o Lohengrinie, synu Parsifala, rycerza Świętego Graala. W warstwie fabularnej libretto opowiada historię, w której brabancka księżniczka Elsa zostaje niesłusznie oskarżona przez hrabiego Telramunda o bratobójstwo. W obronie Elsy przybywa na łodzi ciągniętej przez łabędzia tajemniczy rycerz Lohengrin, który się jej przyśnił. Rycerz wygrywa walkę z Telramundem, żeni się z Elsą i stawia warunek, by nie pytała go, skąd przybywa i jak się nazywa. Ale nieszczęsna dziewczyna pod wpływem intrygi złej Ortrud, żony Telramunda, nie dotrzymuje słowa i pyta o imię swego małżonka rycerza, co powoduje, że Lohengrin odchodzi, a Elsa z żalu za utratą ukochanego umiera. Natomiast łabędź, dzięki modlitwie Lohengrina, odzyskuje ludzką postać. Okazuje się, że jest to książę Gottfried, zaginiony brat Elsy, którego zła Ortrud czarodziejską mocą zmieniła w łabędzia. Książę Gottfried obejmuje należne mu księstwo Brabancji.

Do średniowiecznej legendy będącej osnową "Lohengrina" Wagner powrócił w dużo późniejszej operze, określanej jako misterium z elementami religijnymi, "Parsifal", mówiącej o zwycięstwie dobra nad złem, gdzie czysta miłość prowadzi do wybawienia z upadku.

W warstwie muzycznej "Lohengrin" odbiega od innych oper tego czasu. Wprawdzie słychać tutaj jeszcze w muzyce romantyczne echa, na przykład Belliniego, ale widać już też zapowiedź nowej formy. Wagner dużą wagę przywiązywał nie tylko do muzyki, ale też do słowa i całej strony wizualnej dzieła zrealizowanego na scenie. Jego zainteresowania skupiały się wokół dramatu muzycznego, zbliżonego do teatru dramatycznego, gdzie ważną rolę, prócz śpiewu, pełnią także umiejętności aktorskie będące środkiem wyrazu artystycznego. Postaci występujące w libretcie są bogate charakterologicznie i dość złożone psychologicznie. Ich wizerunek rysowany jest partyturą muzyczną i słowem zawartym w libretcie. Partytura znakomicie i wyraziście podkreśla różnorodność postaci występujących w operze. Dzieło Wagnera jako dramat muzyczny wymaga od śpiewaka także gry aktorskiej. Wykonawcy "Lohengrina" na scenie Opery Narodowej w Warszawie znakomicie sprostali owym wagnerowskim wymogom.

Niepotrzebnie tylko akcja opery została przeniesiona z głębokiego średniowiecza w wiek dziewiętnasty. Pewnie reżyserowi potrzebne było to przeniesienie w związku z realizacją pomysłu inscenizacyjnego, by wyobraźnię widza poprowadzić w kierunku Wiosny Ludów, rewolucji w 1848 roku, w której Wagner był zaangażowany politycznie. Co zresztą doprowadziło do tego, że ścigany przez władze listem gończym musiał opuścić Drezno i schronić się w Szwajcarii. Ta sytuacja sprawiła, że ukończoną w 1848 roku operę "Lohengrin" Wagner zobaczył na scenie dopiero 11 lat po premierze.

Znakomity spektakl

Warszawska inscenizacja jest koprodukcją z Welsh National Opera w Cardiff. W głównych rolach w zasadzie występują śpiewacy zagraniczni. Tytułową partię Lohengrina kreuje angielski artysta Peter Wedd. Jego lirycznie wybrzmiewający tenor jest filozoficznie i psychologicznie umotywowany (to postać z pogranicza metafizyki), ale nie zawsze siła głosu przebija się do publiczności. Natomiast sopran amerykańskiej śpiewaczki Mary Mills o pięknej barwie głosu doskonale wybrzmiewa w partii Elsy. Także doskonale, wyrazistym, pięknym mezzosopranem Anny Lubańskiej prowadzona jest charakterystyczna rola Ortrud. Również jej sceniczny mąż Thomas Hall wspaniale operujący barytonem jest w pełni przekonywający w roli hrabiego Telramunda.

Ortrud Anny Lubańskiej i Telramund Thomasa Halla jako szatańska para uosabiająca ciemności i wcielone zło (Telramund przypomina Szekspirowskiego Makbeta silnie zdominowanego przez żonę Lady Makbet) świetnie kontrastują z Peterem Weddem jako Lohengrinem i Mary Mills w roli Elsy. Lohengrin i Elsa to postaci, które przychodzą z innego porządku, ze światła, uosabiają dobro i prawdę. Ten kontrast wyrażony muzyką, barwą głosów i ekspresją aktorską dodaje dramaturgii spektaklowi. Spośród męskich wykonawców znakomicie wybrzmiewa wspaniały, silny bas pochodzącego z Islandii śpiewaka Bjarniego Thora Kristinssona, który wykonuje partię króla niemieckiego Heinricha der Voglera.

Wszyscy wykonawcy, cały zespół wspaniale artystycznie unosi spektakl. A prowadzeniem orkiestry przez Stefana Soltesza byłby pewnie zachwycony sam Wagner. Dyrygent wydobywa bowiem z partytury najpiękniejsze tony i najdelikatniejsze niuanse, zderzając je z siłą emocji i uczuć zawartych w dźwiękach tej pięknej opery.

Szkoda tylko, że scenografia i kostiumy odbiegają od kunsztu artystycznego wyrażonego w warstwie muzycznej i wykonawczej. Nie widzę żadnego powodu dla tzw. śmietnikowej koncepcji zabudowy przestrzeni sceny. Obok bowiem monumentalnej, piętrowej scenografii jawi się też jakaś postindustrialna przestrzeń z odrapanymi, brudnymi ścianami, wyrzuconymi na śmietnik skrzynkami itp. Niepotrzebnie.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
20 maja 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia