Zawartość Krawczyka w "Krawczyku"

"Być jak Krzysztof Krawczyk" - reż. Andrzej Mańkowski - Teatr Miejski w Gdyni

W 1999 roku powstał film "Być jak John Malkovich", który zapoczątkował całą serię "Byciów jak ktoś znany". "Bycie" się pisały, powstawały w kinie i w teatrze, na świecie i w krainie nadwiślańskiej: "Być jak Stanley Kubrick" (polski "Być" dzięki niezrównanym twórcom polskich tytułów filmowych), "Być jak Kazimierz Deyna", "Być jak Steve Jobs" (książka i zupełnie inna sztuka).

Nawet Gdynia, w której każdy czuje się jak ktoś specjalny, doczekała się swego "Być jak Charlie Chaplin" (2014). "Być jak ktoś znany" to pojemna figura: dla ambitnych twórców może być palimpsestem lub medium, przez które wyjawią nieznane oblicza bohatera lub staną się pretekstem do wypowiedzi metabyciowych czy ciekawą perspektywą oglądu rzeczywistości. Dla pr-owców i poszukiwaczy publiczności to po prostu instrument do zwabienia widzów.

O Krisie, czyli naszym Presleyu, wszyscy wiedzą prawie wszystko, ale nikt tak go nie miłował jak Przemysław Wojcieszek, który zagrał figurą Krawczyka dwukrotnie. W niezapomnianym legnickim "Made in Poland" jest wzruszająco (pod warunkiem, że uważnie obejrzało się poprzedzającą całość).

W wersji filmowej wątek Krisa mamy rozbudowany, bohater podejrzewa nawet, że jest nieślubnym synem szansonisty. Tym razem Krawczyk jest wręcz jedną z osi dramaturgicznych, jest kultowo i kiczowato. Czy autor i reżyser gdyńskiej premiery inspirował się Wojcieszkiem?

Andrzej Mańkowski to jedyny, rdzennie gdyński reżyser filmowy w mieście, które chce być bardzo filmowe. Dorobek ekranowy Mańkowskiego tworzą bardzo dobre, licznie nagradzane dokumenty i trochę średniego metrażu. Jego filmy cechuje bardzo solidne rzemiosło, nie wypuścił jak do tej pory żadnego gniota, co jest zjawiskiem nieczęstym w polskim filmie. Czeka na debiut kinowy, ale nie rezygnuje z realizacji telewizyjnych i teatralnych. Po bardzo porządnie zrealizowanej, kameralnej tragikomedii "Sammy" na Małej Scenie Teatru Miejskiego w Gdyni, przyszedł czas na realizację "pełną gębą". "Być jak Krzysztof Krawczyk" to spektakl nie tylko pełnoobsadowy, ale dodatkowo autorski. Mańkowski napisał i się wyreżyserował. Zagrał o pełną pulę, zaryzykował.

Z zagraconej sceny, bo tak należy scharakteryzować scenografię Sabiny Czupryńskiej, patrzy na nas tzw. ładne, ogromne i kolorowe zdjęcie panoramy Gdyni. Po prawej długi stół, po lewej podium dla "orkiestry", pośrodku, w głębi, schody. Jesteśmy na polskim, buraczanym weselu. Na takim weselu muzyk musi koniecznie bzyknąć choćby jedną z uczestniczek, pan młody inną. Pijackie dramaty, odkrywane tajemnice i "prawdy życiowe", nowe miłości, dowcipy z datą świeżości z epoki Kazimierza Wielkiego. Wokalista zespołu weselnego, na co dzień bibliotekarz, mógłby spokojnie wygrać wszystkie teleturnieje z tematu "Życie i twórczość Krzysztofa Krawczyka" z "Jaka to melodia" na czele. Jest inteligentniejszy niż wszyscy weselnicy razem wzięci, więc musi cierpieć na depresję lub co najmniej ma problemy z autolokacją społeczną, uczuciową i pewnie wszystkimi pozostałymi. Adam Bardziej (Bogdan Smagacki) jest wycofany, nieśmiały, nieatrakcyjny i obowiązkowo nosi "obciachowe" nazwisko. Napotyka bratnią duszę w postaci jeszcze bardziej wyalienowanej Agnieszki Czas (Agata Moszumańska), z którą.... A wszystko to tylko gra komputerowa, taki rpg teatralny. No i kilka piosenek Krzysztofa Krawczyka w pakiecie.

"Krawczyk" jest pełen nawiązań i cytatów - choćby z "Wesela" Wyspiańskiego. Gatunkowo to koktajl Mołotowa - komedia, pastisz, antymusical, kryminał i jeszcze kilka gatunków. Jest multimedialnie - wodzirej chodzi po scenie z kamerką, z której obraz rzucany jest na lewy ekran, na centralnym co jakiś czas pojawia się Autor (Bogdan Smagacki), najczęściej w towarzystwie swego chłopaka (Szymon Sędrowski). Smaki też są różne - tak jak w pewnej fazie wesela, kiedy tort czekoladowy zakansza się śledziem lub ogórkiem kiszonym.

Najlepsze są dwa fragmenty: początek drugiego aktu, zagrany a la manekiny lub wampiry i sekwencja węgierska. O reszcie chciałbym jak najszybciej zapomnieć po napisaniu opinii. Przyczyną dotkliwej porażki "Krawczyka" są wielkie ambicje. Andrzej Mańkowski wykreował zbyt wiele światów, chciał powiedzieć zbyt wiele i zadowolić zbyt wielu, przez co stracił nad całością kontrolę. Umiejętne operowanie pastiszem i kiczem, by nie przerodziły się w tandetę, jest bardzo trudne. Wymaga nie tylko wyczucia konwencji ale i świetnego aktorstwa. W Gdyni obu składników zabrakło. Miejski po raz kolejny mierzy się ze spektaklem muzycznym, poddając się okrutnym porównaniom z jednym z najlepszych teatrów muzycznych w Polsce. W zespole jest kilkoro naprawdę dobrych aktorów śpiewających, ale po raz kolejny nie mieli szans na pokazanie swoich umiejętności. Zawiódł Bogdan Smagacki, przez co tak naprawdę nie mieliśmy Krawczyka. Muzyka w większości na podkładach, irytująca nadekspresyjność aktora Sykały (współczuję twardego lądowania poza sceną na niedzielnym pokazie), przewidywalność gestów u większości aktorów, banał i kicz niczym Uroboros goniły swój ogon, itd., itd. Mam nadzieję, że "Krawczyk" nie będzie bezpowrotnym pożegnaniem Andrzeja Mańkowskiego z jakością i dobrym smakiem.

Publiczność na drugim pokazie, dzień po premierze, nagrodziła aktorów i realizatorów stuprocentową owacją na stojąco. To, podobnie jak kolejna "Diagnoza społeczna" profesora Czapińskiego, ostrzeżenie dla rozumu.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
18 lutego 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...