Zawartość performansu w performansie

V Dwubiegunowe Międzynarodowe Spotkanie Performerów "Ryzyk Fizyk", 13-14 stycznia 2017

Niewiele było szlachetnego, dopracowanego performansu w "starym stylu". Nie usiłuję szukać odpowiedzi na pytanie, czym jest dzisiaj performans, bo tego nie wie nikt. Grabowski zgrabnie odpiera zarzuty o niereprezentatywność corocznej setlisty, tłumacząc, że jego festiwal wciąż trwa i pewnie nigdy nie wyczerpie opowieści. Zabrakło mi jednak trochę jakości i oryginalności, podtytuł "Ryzyk-Fizyk" był mało adekwatny. Nie było prezentacji, o której można by śmiało powiedzieć, że artysta coś ryzykował. No może poza Olssonem (obawa przed odrzuceniem ze względu na nudę), ale nie o takie ryzyko chodzi. To był spokojny, wręcz grzeczny festiwal.

Dwudniowe spotkanie o trudnej do wytłumaczenia i zdecydowanie za długiej nazwie było pierwszym wydarzeniem kulturalnym 2017 roku w Trójmieście. V Dwubiegunowe Międzynarodowe Spotkanie Performerów "Ryzyk Fizyk" w Sopocie rozszerzyło na tyle rozumienie performansu, że ostatecznie zatarło znaczenie i pogłębiło problem terminologiczny tym, którzy lubią szukać przybliżeń, by łatwiej zrozumieć. Kurator sopockich spotkań, uznany polski performer Artur "Arti" Grabowski, postawił na różnorodność, serwując złaknionym nowości fanom zestaw składający się z kilkunastu elementów o bardzo zróżnicowanym poziomie artystycznym i profilu gatunkowym. Jednak o sukcesie przedsięwzięcia zdecydowało coś innego.

Dzień pierwszy, piątek 13 stycznia

Rozpoczął szwajcarski tancerz, choreograf a od pewnego czasu głównie performer Yann Marussich. Jego performans "Bain Brise" z 2010 roku dla wielu uczestników był najciekawszym występem całego festiwalu. Kontemplacyjna muzyka, na środku wanna wypełniona kawałkami grubego szkła, szczelnie przykrywającymi ciało nagiego mężczyzny. Rozpoczyna się statycznie, w Sopocie wyprostowane ramię zamknięte jest dłonią zaciśniętą w pięść - to chyba nowy element, bo w dostępnych relacjach z innych wystawień tego akcentu nie było. Przedramię znaczą ślady działań modyfikujących ciało - pewnie pamiątka po poprzednich akcjach albo prywatne poszukiwania reakcji ciała, bo Yann Marussich eksperymentuje z ciałem i bólem.

Niespiesznie, kawałek po kawałku, performer uwalniał się ze szklanego balastu, by wreszcie, po około 20 minutach, opuścić wannę. Gdy wstał, spotkała go, i wszystkich zarazem, niespodziewana reakcja jednej z obserwatorek. Spazmatyczny szloch nie zaskoczył performera, który objął i przytulił kobietę, dając jej ukojenie. To zdarzenie było najmocniej komentowanym fragmentem całego dwudnia. Ustawka czy spontaniczna reakcja? Zdania były podzielone.

Nie wierzcie artystom, gdy zostają dyrektorami teatrów czy festiwali i zapowiadają, że nie będą występować lub reżyserować. Artur "Arti" Grabowski czekał aż do 5. edycji swego festiwalu, ale jako Gramoli Arai nie zawiódł. Jego program to smakowita zabawa z ikonami masowej wyobraźni, uroczy, "performansowy kabaret", w którym występują m.in. Michael Jackson, Bruce Lee czy Adam Małysz aka Kamil Stoch. Wszystko to w dobrym tempie, z dowcipnym wykorzystaniem ponadczasowych hiciorów (m.in. "Beat it", muzyka Lalo Schifrina z "Wejścia smoka", zwolnione "I Believe I Can Fly" czy na finał "Gonna Fly Now" Billa Contiego z filmu "Rocky"). Tak, Arti wygrał zdecydowanie, pośmiał się z samego performansu i pewnie autotematycznie było, ale ironia była wysmakowana, lekka i pomysłowa, co wprawiło w świetny nastrój nie tylko piszącego te słowa.

Dla wzmocnienia zaskoczenia następna prezentacja zlała się z ujawnieniem Artiego. Keira Fox (Wielka Brytania) i Ellen Freed (Szwecja), czyli stacjonująca na co dzień w Londynie New Noveta, wylała swój gniew i frustrację w akcji angażującej publiczność. Na pewno do przemieszczania się.

Dzień drugi, 14 stycznia

Początek był legendarny i nudny. Legendarny Marcellí Antúnez Roca, współzałożyciel legendarnej grupy multiartystycznej La Fura dels Baus podczas godzinnej prezentacji w języku angielskim przypomniał swoje dokonania historyczne (przeszacun!) i zademonstrował współczesne fascynacje mechatroniką i robotyką. Miliard informacji, bilion obrazów, trylion znaków - niemożliwe do przetrawienia nawet dla przepytona.

Drugi punkt programu uratował sobotę. W ramach pomysłu "Przyjdź i zrób swój performens" mogli się prezentować amatorzy i entuzjaści. Poziom i formy były przeróżne, oglądaliśmy akcje, manifestacje, gesty i happening - w sumie 6 działań. Krytyczka Karolina Plinta w ujawnieniu "Galeria Kubeł" (9:29-13:31 na poniższym filmie) zamanifestowała swój sprzeciw w stosunku do polityki kulturalnej państwa i był to jedyny pokaz kontestujący sytuację społeczno-polityczną w naszym kraju. Szanując odwagę prezenterki, warto pamiętać, że plica polonica, czyli kołtun polski, charakteryzował rodzime chłopstwo a nie szlachtę. Swym minutowym, bezpretensjonalnym, szczerym wylewem słowno-muzycznym wzruszył Kuba Bielawski, barwny uczestnik wielu wydarzeń niebanalnych w Trójmieście (15:25-16:28).

"Driving the Blues Away", dwugodzinny stand-up w języku angielskim w wykonaniu Olofa Olssona, był najsłabszym ogniwem całego festiwalu. Może gdyby "poszedł" w wersji płatnej (2 drinki wliczone) byłoby łatwiej a drinki w Sopocie, i to bezpłatne!, były tylko pierwszego dnia (dokładniej: wino). Komik ma w swojej ofercie 70 podobnych pokazów, prezentujących dowcip surrealistyczno-paradoksalny. W wersji skróconej, w tempie, byłoby to jeszcze do przełknięcia, 2 godziny monotonni to stanowczo za dużo.

Na koniec akcja Tomasza Szramy. Znaczy w zapowiedzi performans, chyba kolejna wersja produkcji "Utonął spragniony". W każdym bądź razie znowu było wino, drzewo oraz interakcje z widzami. Na pewno zaletą interwencji polsko-fińskiego performera było ożywienie publiczności i wyjście z budynku.

Zawartość performansu w performansie

Niewiele było szlachetnego, dopracowanego performansu w "starym stylu". Nie usiłuję szukać odpowiedzi na pytanie, czym jest dzisiaj performans, bo tego nie wie nikt. Grabowski zgrabnie odpiera zarzuty o niereprezentatywność corocznej setlisty, tłumacząc, że jego festiwal wciąż trwa i pewnie nigdy nie wyczerpie opowieści. Zabrakło mi jednak trochę jakości i oryginalności, podtytuł "Ryzyk-Fizyk" był mało adekwatny. Nie było prezentacji, o której można by śmiało powiedzieć, że artysta coś ryzykował. No może poza Olssonem (obawa przed odrzuceniem ze względu na nudę), ale nie o takie ryzyko chodzi. To był spokojny, wręcz grzeczny festiwal.

Pierwszy dzień zaczął się z półgodzinnym poślizgiem i zakończył godzinę wcześniej a drugi z kolei był dłuższy o godzinę w stosunku do zapowiedzi, ale nikt z tego powodu nie narzekał. Mimo że dowiedzieliśmy się, iż przygotowania trwały wiele miesięcy, zabrakło elementarnej informacji o wykonawcach i jakiejś próby przybliżenia w narzeczu południowego Bałtyku prezentacji w języku angielskim. Szkoda.

Ale to wszystko nie przysłania wrażenia sukcesu, jakie utkwiło w mej pamięci. Jego najważniejszym składnikiem była publiczność. Grabowskiemu udało się stworzyć wydarzenie, w którym uczestniczą aktywnie zawodowcy i amatorzy. Panowały dookolnie: otwartość, empatia, dobra energia i łaskoczące niecierpliwością oczekiwanie na coś nowego, zaskakującego. To jest istota sztuki, o czym wiedzą na pewno i udowadniają obecne w Sopocie Dorota Nieznalska czy Katarzyna Pastuszak, ale także Kuba Bielawski. Mam nadzieję, że przynajmniej przeczuwa to również pani Mariola, otwierająca się publicznie bez przeszkód i ku zadowoleniu blisko dwóch setek spectatorów. Dobrze, że jest już promesa na co najmniej dwie następne edycje festiwalu.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
27 stycznia 2017

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia