Zawartość Szekspira w Szekspirze

"Hamlet" - reż. Radosław Rychcik - Teatr im. Stefana Żeromskiego, Kielce

Radosław Rychcik (rocznik 1981) nie zawiódł swoich fanów. Po kontrowersyjnej "Samotności pól bawełnianych" po raz kolejny oddzielił grubą kreską zwolenników od przeciwników, niewielu pozostawiając obojętnymi. To ewidentna wartość jego sztuki scenicznej. To teatr gorący, podejmujący ryzyko, momentami nieokiełznany i szalony. Kielecki "Hamlet", który miał premierę 7 maja bieżącego roku, stawia wiele pytań, ale jedno szczególnie nie dawało mi spokoju po blisko dwugodzinnym seansie: do czego służy "Hamlet"?

Zaczyna się rewelacyjnie. Na scenie, przed opuszczoną kurtyną, czeka na publiczność wysoki mężczyzna w garniturze i tatuażami, może raczej malowidłami, na twarzy. Pali papierosa. Po chwili dołącza do niego drugi, także w garniturze, także pali papierosa. Pierwszy to Reynaldo (wyrazisty Maciej Pesta), sługa Poloniusza, rzadko zaznaczany w wystawieniach „Hamleta”, tutaj  nadrangowany. Drugi to Horacy, przyjaciel księcia (bardzo dobry Andrzej Plata). Gaszą papierosy butami, na scenę, wciąż z opuszczoną kurtyną, wchodzi Yorick (w podwójnej roli Tomasz Nosiński) i wygłasza świetny monolog dopisany przez Agnieszkę Jakimiak. Podnosi się kurtyna, przy stole postaci znieruchomiałe w niemym paroksyzmie. Ściana czołowa, dobrej, funkcjonalnej i korespondującej ze spektaklem scenografii (Łukasz Błażejewski) eksponuje kilkadziesiąt wypchanych zwierząt. Następnie kilkunastominutowa scena z pulsującym podkładem muzycznym (intrygująca, choć najczęściej oszczędna ilustracja muzyczna Michała Lisa), świetne kostiumy (na przykład  "gombrowiczowskie", chłopięce stroje młodziaków). Poznajemy postaci dramatu, które prowadzą główny wątek. Liczne odniesienia do współczesności (Dania mistrzem Europy !, znaczące, nieprzypadkowe tytuły filmów w scenie „kalamburowej”) każą osadzić prezentację w naszym świecie, ale nie powinniśmy za daleko zajść ani w odnajdywaniu dosłownych związków z potoczną codziennością, ani w zagłębianiu się w szekspirowskim kosmosie. „Hamlet” Radosława Rychcika to nie nowa interpretacja sensów, ale wręcz próba gwałtu na tradycji i przyzwyczajeniach.

Hamlet (złożona, ciekawa kreacja Tomasza Nosińskiego) nie kryje swoich stanów emocjonalnych, podobnie zresztą jak inne postaci. Sytuacja, w jakiej się znalazł po odkryciu sprawców mordu, odmieniła go bezpowrotnie, nawet w kategorii Hamletów neurotycznych jest inny.Rosencrantz ( Aneta Wirzinkiewicz) i Guildenstern (Dagna Dywicka) są dziwkami, a nie oprawcami, w finale Hamlet, w stroju Ofelii (niezwykła Karolina Porcari) i z naręczem białych róż zabija ojczyma, a Laertes (świetny Wojciech Niemczyk) dusi Gertrudę ( dobra rola Joanny Kasperek). Młodzi mężczyźni zespoleni w paroksyzmie najpewniej zostaną kochankami, całość kończy rokendrolowa ekspresja Horacego. Hamlet przeżył, może będzie część druga ?

Z Szekspirem, jak pokazał tegoroczny, bardzo udany Festiwal, można zrobić chyba wszystko. Najdalej jednak  zaszedł polski reżyser. Kielecki „Hamlet” ma rewelacyjne pomysły oraz „pomysły”. Pierwsze to wymieniony już monolog Yoricka, nie znajdujący jednak kontynuacji estetycznej w dalszej części. Świetnie wymyślona jest, a właściwie zastąpiona, scena występu aktorów – postaci dramatu grają w kalambury i odgadują tytuły filmów zadane przez Horacego. Wśród propozycji nieprzypadkowo padają tytuły filmów Andrzeja Żuławskiego i Davida Lyncha, czy inne jak „Intymność” i „Nieodwracalne”. Ofelia, Hamlet i Laertes swoje kwestie wyrzucają, wyszarpują, spazmują. Jesteśmy uczestnikami somnambulicznego rytuału, transu, energia, która płynie ze sceny podobna jest do tej, którą atakuje nas Isabelle Adjani w „Possession” Andrzeja Żuławskiego. I jeszcze koniecznie „Dzikość serca” - na koniec  Horacy, niczym Nicolas Cage (nie mylić  z dzisiejszym aktorem filmów klasy B i poniżej), wyzwala swój wulkan. Szaleństwo trwa.

Odważna propozycja Rychcika spotkała się z dobrym przyjęciem krytyki, a organizatorzy uznali ją za najlepszą inscenizację szekspirowską w minionym sezonie (wyróżnienie, ale nie główna nagroda w corocznym konkursie). Gdańska, dość zachowawcza publiczność przyjęła spektakl raczej chłodno. „Hamlet” Rychcika czasami irytuje, czasami zniesmacza ( oralny seks Rosencranza z Hamletem). Szaleństwo, namiętność, bardzo nieortodoksyjna seksualność  atakują przyzwyczajenia mieszczańskich widzów. „Hamlet” według Rychcika to krajobraz po bitwie, to demontaż. Bardzo interesująca propozycja artystyczna, ostatecznie jednak niejednoznaczna w ocenie. Razi bardzo nierówna gra aktorów ( Klaudiusz Mirosława Bielińskiego i Poloniusz Dawida Żłobińskiego są permanentnymi sprawcami deziluzji), niektóre pomysły nie mają kontynuacji,  są tylko po to, by być.

„Hamlet” jest dziś po to, by się od niego odbić, by poprzez niego wypowiedzieć się własnym głosem o sprawach najważniejszych. Z „Hamletem”, choćby i mimo „Hamleta”.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świetojanska1
9 sierpnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...