"Zawsze podróżuję z biczem"

rozmowa z Danielem Okulitchem

- Nagroda jest niesamowita. Śpiewasz najpiękniejszą muzykę na świecie. Podróżujesz po całym globie, spotykasz wspaniałych ludzi, robisz coś, co kochasz i jeszcze ci za to płacą - mówi kanadyjski śpiewak Daniel Okulitch. Rozmowa z Danielem Okulitchem, kanadyjskim bas-barytonem występującym w warszawskiej produkcji "Wesela Figara" w Operze Narodowej

Cezary Łasiczka: Opera to przede wszystkim śpiew, ale jest również gra aktorska. Przygotowujesz się do roli tak jakbyś grał w filmie?

Daniel Okulitch: Opera jest wyjątkowa i trudna. Bardzo znany reżyser - Tito Capobianco - wspaniale to ujął: w operze chodzi o to, aby nauczyć się być wolnym w więzieniu. Gdybym był tylko aktorem grającym w "Weselu Figara", gdyby nie było muzyki, mógłbym wypowiedzieć kwestię sarkastycznie, zdecydować, gdzie położyć akcent. Ale to Mozart napisał operę i akcent został już w danej frazie rozłożony - on dokonał tego wyboru za nas. A my musimy znaleźć sposób, żeby ten wybór uzasadnić. Przygotowuję się do roli, jakby to była rola w teatrze. Poszukuję motywacji, staram się myśleć o roli na różne sposoby, zastanawiam się czego grana przeze mnie postać chce, dlaczego tego chce.

Pewien nauczyciel aktorstwa mawiał, że mamy rzeczywistość i tak zwaną rzeczywistość stołu kuchennego. Na przykład teraz, rozmawiamy sobie przy stole, ale gdyby to się działo na scenie, widzowie z ostatniego rzędu niewiele by zrozumieli. Jak więc przełożyć moment taki jak ten na język teatru, aby nawet widz z ostatniego rzędu wiedział o co chodzi? Z pomocą przychodzi technika aktorska. Nie możesz chować twarzy, musisz pokazywać swoje emocje. Lubię kiedy moje emocje na scenie narastają, od takie naturalnej sytuacji do prawie przerysowanych. W filmie jest inaczej. Tam właśnie starasz się grać oszczędnie, kameralnie.

Mówiłeś, że starasz się być wolnym w więzieniu. Czy więcej wolności jest we współczesnej czy w klasycznej operze?


To zależy. Kiedy grałem w "The Fly" to było bardzo wyzwalające doświadczenie. Kiedy grasz w operze współczesnej, to ty interpretujesz rolę po raz pierwszy. Nikt nie powie: Sieppi zagrał i zaśpiewał to tak, a George London inaczej, a Furlanetto jeszcze inaczej. To ty ustalasz wzorzec. Możesz to zrobić źle, ale nigdy niepoprawnie. Kiedy wykonujesz partie Figaro, czujesz na barkach tysiące interpretacji zaśpiewanych przez wspaniałych artystów, z którymi automatycznie jesteś porównywany. Niezależnie od tego czy gram w klasycznej czy we współczesnej operze, wiem że nie da się występować z tym ciężarem. Muszę znaleźć swój własny sposób, własną drogę i najczęściej mi się to udaje.

W warszawskiej produkcji "Wesela Figara" dowiedziałem się o moim bohaterze wielu nowych rzeczy. A przecież kilka miesięcy temu byłem Figarem w Los Angeles. Ciągle okrywam coś nowego i wtedy żałuję, że nie wiedziałem tego wcześniej - pewne rzeczy zrobiłbym inaczej. To nie jest tak, że jedna rola daje więcej wolności niż inna. To kwestia bycia dojrzałym artystą, sztuka odnajdywania wolności w każdej roli. Z niektórymi łączy cię więcej, ja mam takie silne więzy z Figarem czy Don Giovannim, ale były takie role, których nie rozumiałem i przez to były wyzwaniem.

Opowiedz teraz o lżejszej stronie opery. Jakie dowcipy sobie robicie?


Czasem kiedy ktoś czyta na scenie list, wklejamy mu do środka zdjęcia, których żadne dziecko nie powinno oglądać. (śmiech) Czasem zdarza się, że nie możesz przestać się śmiać, a to jest w operze naprawdę niebezpieczne. Bo jak ty się śmiejesz, to wkrótce śmieje się cała obsada.

Pamiętam jaki numer wyciął nam kiedyś znajomy. Graliśmy wtedy w "Midsummer Night\'s Dream" Benjamina Brittena. W pewnym momencie patrzę na stronę, a ten zdjął spodnie i pokazuje nam gołe pośladki. Co zrobić w takim momencie? Nie mogliśmy dalej grać. Reżyser przerwał próbę pytając o chodzi. Oczywiście nie przyznaliśmy się, ale takie właśnie żarciki sprawiają, że mamy sporą radochę.

Jak wygląda świat opery i śpiewaków operowych?


Ludzie patrzą na największe gwiazdy takie jak Anna Netrebko, czy Placido Domingo i wydaje im się, że tak właśnie wygląda świat opery. Ale na taki styl życia może sobie pozwolić co najwyżej dziesięciu śpiewaków na świecie. Cała reszta, w tym oczywiście ja, po prostu ciężko pracuje. Zdarza nam się występować w niesamowitych produkcjach, ale nie jesteśmy multimilionerami, którzy latają prywatnymi odrzutowcami, albo wydają pieniądze sponsorów. To pewnie nie byłoby takie złe, ale ceną jest niesamowita presja.

To nie jest łatwe życie. Jestem w trasie dziesięć miesięcy w roku, a teraz nie mam nawet miejsca, które mógłbym nazwać domem. Miałem mieszkanie w Vancouver, ale tyle podróżuję, że wynajmowanie go mijało się z celem. Przyjeżdżasz do miasta, masz próby, mieszkasz w hotelu albo wynajętym mieszkaniu; próby trwają około trzech tygodni, nawiązujesz relacje z kolegami, zapoznajesz się z miastem i właśnie kiedy zaczynasz czuć się w nim swojsko, przedstawienia się kończą i jedziesz do kolejnego miasta. I zaczynasz cały ten cykl od początku.

Kiedy byłem w szkole starsi koledzy po fachu powtarzali: jeżeli tego nie kochasz - nie pchaj się w to. Myślałem sobie: co to za gadanie?! Lubię to co robię, może nie kocham, ale lubię. Ale teraz doskonale rozumiem ich słowa, jeżeli nie przynosi ci to nieprzyzwoicie wielkiej radości, to nie powinieneś tego robić, bo życie śpiewaka operowego jest pełne wyzwań. Jednak nagroda jest niesamowita. Śpiewasz najpiękniejszą muzykę na świecie. Podróżujesz po całym globie, spotykasz wspaniałych ludzi, robisz coś, co kochasz i jeszcze ci za to płacą. Ale ciągle w trasie, z dala od przyjaciół, bliskich, rodziny - jeśli masz. To bardzo niepewny kawałek chleba, jednego roku jesteś na szczycie, a w następnym nie masz żadnych propozycji. Więc albo kochaj to całym sobą albo będziesz bardzo nieszczęśliwy. Dziś wiem, że ja to po prostu kocham.

Prowadząc taki tryb życia, trudno jest się ustatkować...

(westchnięcie) Każdy śpiewak operowy powie ci, że utrzymywanie relacji jest dużym wyzwaniem. To nie znaczy, że jest to niemożliwe. Wielu moich kolegów jest żonatych. Ale to musi być specyficzny rodzaj relacji, wymaga specyficznych partnerów, którzy potrafią wytrzymać ciągłe rozłąki, którzy potrafią być w stosunku do siebie uczciwi i potrafią się nawzajem wspierać. Czasem zdarza się, że pobiorą się ludzie z branży, którzy wiedzą na czym polega biznes.

Innym razem partner jest bardzo niezależną osobą i wie, z czym łączy się życie artysty scenicznego. Ale muszę przyznać, że to trudne. Nie mam dzisiaj domu, pewnie któregoś dnia chciałbym go mieć, ale jeszcze nie zdecydowałem gdzie to będzie. Na razie podtrzymywanie relacji jest dużym wyzwaniem. Nie będę tego ukrywał. Ale jeśli bardzo ci na tym zależy, to da się. Jeśli cały się temu poświęcisz.

Pewnie wiedziałeś, że nie mogę nie zapytać o strzelanie z bicza?

(śmiech) Tak, to jest wszędzie w internecie. Cały czas coś mówię w wywiadach (śmiech) i potem żałuję. To było lata temu, kiedy byłem w Los Angeles na występach gościnnych z "Cyganerią". W pewnym momencie byłem znudzony i postanowiłem czegoś się nauczyć. Padło na strzelanie z bicza. Z takiego prawdziwego. Kupiłem więc bicz i uczyłem się, ale ktoś go ukradł. Lata później, a dokładnie w zeszłe lato, kumpel zapytał mnie: hej, ciągle strzelasz z bicza? Wtedy sobie o tym przypomniałem, kupiłem kolejny, znowu zacząłem trenować i wreszcie opanowałem tę trudną sztukę. Podróżuję z biczem. Tu w Warszawie niewiele mogę zdziałać, bo macie śnieg na ulicach, ale mam nadzieję, że pewnego dnia postrzelam sobie w jakimś przedstawieniu. Chociaż wiele osób myśli, że używam go do rzeczy, o których nie wypada rozmawiać. Ale do tych rzeczy nie polecam, nawet jeśli jesteś ekspertem, bo to bardzo boli, jeśli przypadkowo się uderzysz (śmiech).

opr. Karolina Głowacka
Tokfm.pl
3 stycznia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...