Zawsze wracałam do Teatru Współczesnego
50-lecie pracy artystycznej Marty Lipińskiej.- Zawsze z przyjemnością wracałam do Teatru Współczesnego, choć w swoim życiu grałam gościnnie także na innych scenach. Moje miejsce jest na Mokotowskiej 13 - mówi PAP Marta Lipińska, która świętuje 50-lecie pracy artystycznej.
PAP: W niedzielę w Teatrze Współczesnym w Warszawie będzie pani obchodzić jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Od 1963 roku jest pani wierna tej scenie, co się przyczyniło do tego, że od lat występuje pani właśnie tutaj?
Marta Lipińska: Na pewno przyczynił się do tego wieloletni dyrektor Współczesnego Erwin Axer, który zaangażował mnie do swojego teatru. Axer to mój mentor, ukształtował mnie jako aktorkę, pomógł płynnie wejść w zawód, wprowadził w arkana sztuki, w zwyczaje aktorskie. Jego rola jest nie do przecenienia. Życzyłabym każdemu młodemu aktorowi, żeby miał takie szczęście, jakie ja miałam na początku swojej drogi teatralnej.
PAP: Czego Erwin Axer panią nauczył?
M.L.: Przede wszystkim - poszanowania utworu literackiego. Dramatu, sztuki nad którymi się pracuje. Należy więc wydobyć przesłanie tekstu, a nie - zmieniać go, coś skracać czy dodawać. Inaczej robi się krzywdę utworom literackim.
Wszystko, co działo się w teatrze i wokół Teatru Współczesnego było zasługą Erwina Axera. Pracując z nim cieszyłam się, że - dzięki wyniesionej z domu kindersztubie, dzięki moim rodzicom - nie odstaję od tego, czego wymagano w Teatrze Współczesnym, a wymagano również kultury w życiu na co dzień.
Obecny dyrektor Teatru Współczesnego Maciej Englert jest kontynuatorem Axera. To, jak ten teatr wygląda, że trzyma poziom, że ma klasę i wyróżnia się na teatralnej mapie Warszawy, to wszystko jego zasługa.
PAP: Debiutowała pani w 1963 (na zdjęciu) roku w "Trzech siostrach", właśnie w reżyserii Erwina Axera. Grała pani obok Haliny Mikołajskiej i Tadeusza Łomnickiego, a pani rola została uznana za jeden z najciekawszych debiutów lat powojennych. Jak pani wspomina tamten moment?
M.L.: To było coś czarownego. Choć byłam wtedy bardzo młoda i nie zdawałam sobie precyzyjnie sprawy z tego, co się dzieje. Uznałam za normalne, że gram jedną z trzech sióstr, że przedstawienie nam się udało, że mamy wielki aplauz publiczności. Teraz - kiedy wspominam tamte chwile, czytam recenzje sprzed lat i opinie, że to był nadzwyczajny debiut teatralny - widzę, że to rzeczywiście było wyjątkowe.
PAP: Czy Irina z "Trzech sióstr" Czechowa to dobra rola dla debiutantki?
M.L.: Wspaniała, naprawdę trudno sobie wyobrazić lepszą. Użyczyłam Irinie swojej młodości, a ponieważ sama miałam w sobie wtedy dużo naiwności - bardzo mi ona pomogła w zagraniu tej postaci. Miałam małe trudności z etapem życia bohaterki, który jest pokazany w trzecim akcie sztuki. Irina - na skutek różnych przeżyć - gwałtownie dojrzewa, może nawet zbyt szybko.
Ale zagranie młodości i wszystkiego, co niesie ze sobą naiwna i buńczuczna młodość, było naturalne. Wiara w coś nadzwyczajnego, na co się czeka, co się powinno zdarzyć, marzenie o tym, żeby było pięknie - to wszystko mnie samej było bliskie. Axer nie miał ze mną trudności, reżyserując to przedstawienie.
PAP: A co z następnymi pani rolami? Czy jest wśród nich szczególna, która sprawiła pani wyjątkową przyjemność, najbardziej zapadła pani w pamięć?
M.L.: Na swoje role patrzę trochę jak matka na dzieci, dlatego nie umiem wskazać, którą lubię najbardziej. Na pewno z ogromną czułością wspominam ostatnią - w "Namiętnej kobiecie". Koledzy z teatru żartowali, że autorka sztuki Kay Mellor musiała mnie znać i specjalnie dla mnie napisała tę rolę. Grałam duszą i ciałem, wszystko się w tej kreacji zgadzało, spotkałam się z niezwykłym aplauzem widowni. Ten sukces był niezwykły.
Grałam też w przedstawieniach, których nie lubiłam i byłam szczęśliwa, że się kończą. Ale były i takie, które sprawiały, że czułam się jakbym miała skrzydła i tęskniłam do każdego kolejnego spektaklu.
PAP: Czy po latach spędzonych razem z zespołem, Teatr Współczesny jest czymś więcej dla pani, niż tylko miejscem pracy?
M.L.: Na pewno. Po tylu latach jesteśmy jedną wielką rodziną, skupiskiem ludzi, którzy mają podobne poglądy na sztukę, podobnie myślimy. Jedno z moich szczęść na tym właśnie polega: mogę wchodzić do tego teatru, uśmiechając się do wszystkich bez wyjątku, a ludzie - poczynając od pracowników obsługi sceny, garderobiane przez pracowników bufetu czy sekretariatu - też się do mnie też uśmiechają. To o czymś świadczy.
W swoim życiu grałam gościnnie też w innych teatrach, ale zawsze z przyjemnością wracałam do swojego Teatru Współczesnego. Moje miejsce jest na Mokotowskiej 13.
PAP: Jak będzie zorganizowany pani niedzielny jubileusz?
M.L.: Będzie nietypowy. Bardzo nie chciałam, żeby był taki jak to czasem się ogląda: w fotelu na scenie siedzi szanowny jubilat i słucha wygłaszanych na jego temat laudacji. Chciałam, żeby to było dużo wspomnień, i będą - uratowało się trochę materiałów archiwalnych, kronik filmowych. Mamy nadzieję, że będzie nostalgicznie i wesoło.
PAP: Czego pani życzyć z okazji tego święta?
M.L.: Zdrowia, sił witalnych, żeby była we mnie ochota do grania i żebym miała w sobie niesłabnącą ciekawość tego, co się dzieje dookoła.