Zbawiciele z klubu techno

"Stop the Tempo!" - Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy

Po "Stop the Tempo!" nie zapada kurtyna. Widz wychodzi dokładnie w tę samą rzeczywistość, która - odarta z pozłotek, zdemaskowana przez twórców spektaklu - budziła na przemian salwy spontanicznego śmiechu i bolesny ucisk w sercu. Kocham taki teatr.

"Jeszcze przyjdzie tu po nas anioł z powietrzną trąbą./ Sprawi, że pewnego pięknego dnia wypierdolą nas z pracy./ Zabiorą nam mieszkania./ Odejdą od nas żony./ Będą się dziać rzeczy straszne./ I znów staniemy się wolni." (Jacek Podsiadło, "Mimo że mamy wstać rano do pracy zamiast spać wspominamy niezwykłe wrażenia").

Dokładnie taką historię opowiada Gianina Cărbunariu, autorka sztuki "Stop the Tempo!", wyreżyserowanej przez Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy. W modnym klubie Space, gdzie trzeba być cool, los styka ze sobą troje nieudaczników. Joanna Gonschorek gra 42-letnią ekscopywritterkę o homoseksualnej orientacji próbującą szaleńczą zabawą zagłuszyć tęsknotę za miłością. Bartosz Bulanda wciela się w pozbawionego talentu didżeja, wyrywającego młode siksy na umiarkowanie kosztowny dresik i adidasy. Mistrzowski aktorski tercet dopełnia Magda Skiba jako zdesperowana sfrustrowana pracoholiczka bez życia seksualnego, gotowa pójść do łóżka z własnym ginekologiem, żeby potwierdzić swą kobiecość. Jeszcze przez moment w zakłamanym, plastikowym świecie nakazującym ukrywać rozczarowanie i słabość rozpaczliwie próbują realizować lansowane przez postmodernistyczną kulturę konsumpcyjną wzorce: osoby wyzwolonej, hedonistycznego macho o artystycznej duszy, wampa lub kobiety sukcesu. W karykaturalny, groteskowy sposób starają się dopasować się do otoczenia. Ani drinki, ani transowa muzyka, ani pospieszny wyuzdany seks nie są jednak w stanie zagłuszyć narastającego w nich poczucia nudy, pustki, bezsensu, beznadziei. "Gówno, gówno, gówno" - powtarza wściekła ekscopywritterka, która do niedawna zawodowo wciskała ten szajs innym ludziom.

Angielscy bohaterowie "Trainspotting" - kultowego filmu Danny'ego Boyla sprzed (nie do wiary) 19 lat - z "szerokiego wachlarza możliwości" ("Wybrać życie. Wybrać pracę. Wybrać karierę. Wybrać rodzinę. Wybrać zajebisty wielki telewizor pralkę, samochód, kompakt i elektryczny otwieracz do puszek. Wybrać zdrowie, niski cholesterol, opiekę dentystyczną. Wybrać stały kredyt hipoteczny. Wybrać kawalerkę. Wybrać przyjaciół. Wybrać dres i pasującą torbę. Wybrać trzyczęściowy garnitur..") - nihilistycznie wybierają heroinę. Dezerterują na margines konsumpcyjnego społeczeństwa. Bohaterowie sztuki Cărbunariu, wychowani raczej na "Urodzonych mordercach" Oliviera Stone'a, decydują się na bunt: sabotaż systemu, który ich zniszczył i niszczy następne pokolenia. Odłączając Space od zasilania, wywołując panikę wśród coolturalnych cyborgów - bywalców klubu, po raz pierwsi w życiu czują się autentyczni, wolni i szczęśliwi. Rebelia, odrzucenie masek, rezygnacja z udawanego luzu na rzecz szczerych emocji, sprawia, że stają się sobie najbliżsi na świecie. Ta tęsknota za prawdziwymi relacjami z drugim człowiekiem w zakłamanym świecie wydaje mi się kluczowa dla legnickiej inscenizacji. I choć finał tchnie pesymizmem - przypadek tych trojga może wskazywać przeoczoną przez nich ścieżkę ocalenia.

Na próbie prasowej dla dziennikarzy Joanna Gonschorek apelowała, by nauczyciele nie bali się przyprowadzać młodzieży na ten spektakl. "Teatr to takie miejsce, gdzie można bezpiecznie przeżyć pewne rzeczy" - mówiła. Przyłączam się do tego apelu. Dla mojego pokolenia już jest za późno, ale oni mają jeszcze szansę wymknąć się z pułapki, którą zastawiły na nich popkultura oraz konsumpcyjny kapitalizm. "Stop the Tempo!" jest jak wielka ostrzegawcza tablica przed mirażami świata. Mam nadzieję, że nauczycielom wystarczy mądrości, aby nie przestraszyć się paru "pizd" i "fucków", dmuchanej prezerwatywy, lesbijskich pocałunków, masturbacji i innych seksualnych gestów, bez których ta historia nie byłaby ani tak przejmująca, ani tak prawdziwa, ani tak ważna. Pod wulgarną powłoczką kryje się mądra diagnoza i bardzo aktualny przekaz.

Na przekór tytułowi, "Stop the Tempo!" w legnickiej wersji to jazda bez trzymanki. Teledysk z życia. Ciąg dynamicznie zmontowanych pod klubową muzykę scen, precyzyjny jak cięcie wirtuoza chirurgii dokonującego zabiegu lobotomii. Podmalowany baletem świateł narkotyczny trip mknący niczym Pendolino przez upstrzoną bilboardami zgrzebność postkomunistycznej Europy. W ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni Sceny na Strychu, gdzie aktorzy - trochę z konieczności, trochę z reżyserskiego konceptu - przeciskają się przez widownię, przysiadają na kanapie obok widza, zadają fundamentalne pytania patrząc mu prosto w oczy z odległości jednego metra, zagrany z pasją tekst Cărbunariu wzbudza jednocześnie salwy śmiechu i bolesny ucisk w sercu. To reakcja obronna ludzkiej psychiki, opierającej się przed nieprzyjemną diagnozą młodej dramatopisarki. Przy okazji ogromne brawa należą się także legnickiej tłumaczce Radosławie Janowskiej-Lascar, za soczysty, fantastycznie sprawdzający się na scenie przekład z rumuńskiego.

Jest taki moment, w którym Joanna Gonschorek otwiera drzwi na dach i wykrzykuje nad pogrążonym w ciemności legnickim Rynkiem swą niezgodę na taki świat. Jej gest zaciera granicę pomiędzy sceną, na której wszystko jest umowne, sztuczne, a pozateatralną rzeczywistością. Nie wiedząc o co chodzi, ludzie na zewnątrz mogli zlekceważyć krzyk aktorki, uznać go za jeszcze jeden wariacki wygłup. Ale dla mnie siedzącego w środku, był to jednoznaczny przejmujący sygnał, że utknęliśmy w pułapce. To sytuacja wyrzuconych na plażę waleni, odwróconych do góry nogami żuków.

PS: Nauczyciele, nie bójcie się przyprowadzać swoich uczniów do teatru.

Piotr Kanikowski
www.24legnica.pl
23 października 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...