Zbawienna moc zwątpienia
"Boże mój!" - reż. Marek Brand - Miejski Teatr "Miniatura" w GdańskuTeatr Miniatura w ramach IV edycji Festiwalu Kultury Żydowskiej "Zbliżenia" partycypował w wyprodukowaniu kameralnego spektaklu "Boże mój" wspólnie z Fundacją Kultury "Zbliżenia".
Sztukę Anat Gov, izraelskiej pisarki, gatunkowo określa się jako komediodramat, choć zdaje się on dryfować w kierunku współczesnej przypowieści o człowieku uwięzionym we własne traumy i lęki. Całość lekko i inteligentnie prowadzi widza przez historię indywidualną i historię ludzkości połączonych niewiarą w siłę boskiej opatrzności. Reżyser, Marek Brand, umiejętnie poprowadził aktorów, aby zachować świeżość rozważań mimo obfitości trudnych tematów, jakie są poruszane.
Sceniczna para: Ona - psycholog dziecięcy, matka dojrzewającego, niepełnosprawnego syna, którego wychowuje samotnie, On - początkowo zbyt tajemniczy, aby nawiązać twórczą konwersację, z czasem staje się punktem odniesienia do wszystkiego. Oboje przez większość sesji zachowują się przewidywalnie - Ona zdecydowana, o samodzielnych poglądach na siebie i rzeczywistość, z przepracowanymi emocjami, On - przez większość czasu przyjmujący postawę obronną, z lekką nieufnością do precyzyjnych i dotkliwych diagnoz pani psycholog, ze skłonnością do usprawiedliwiania siebie, stawiania w lepszym świetle, czasem apodyktyczny. Swoje rozważania zaczynają od "alfa", kończą na "omega". Mówią o prapoczątkach czlowieka i dotykają kwestii zwątpienia w niego, choć ostatecznie unikają potępienia kogokolwiek, nawet Jego.
Najciekawszy w drmacie Anat Gov jest pomysł na jej biblijne rozważania nad przyczynowością i obecnością Boga. Bohaterom pozwala zwątpić jedynie w jego sprawczość, podtrzymując wiarę w jego bytność. Dzięki temu Ona przyjmuje jako naturalną obecność Boga w swoim gabinecie, a On nabiera ludzkich rysów. Autorka z pewnego rodzaju nieustępliwością drąży kwestię miłości Boga do ludzi, dając bohaterce narzędzia do jej interpretacji. Widz otrzymuje racjonalną dawkę powodów, aby zrozumieć początkową afirmację człowieka, by dojść do przekonania, iż obojętność Boga na wszelkie cierpienia zrodziła się w wyniku jego osobistych decyzji. Ludzkie oblicze Boga nabiera ziemskiej skali, bo traumy, jakich się nabawił, nie pozwalają na rozwój, czyli Miłość.
"Bajka", którą raczony jest widz, koncentruje się na historii mężczyzny, poszukującego zrozumienia i wsparcia. Posiada on pamięć pokoleń, lecz nie posiadł umiejętności zrozumienia siebie. Do tego potrzebna mu jest psycholog, która towarzyszy ujawnianiu różnych prawd, np. powodów stworzenia człowieka, jego grzechu, argumentów na nienawiść i zabijanie starotestamentowe. Momentem granicznym staje się opowieść o niezawinionym cierpieniu Hioba, którego Bóg uraczył bezbrzeżną boleścią wyłącznie z powodu lęku przed idealną Miłością do człowieka. To, co wydarzyło się "po Hiobie", nie ma nic wspólnego z Bogiem, który stracił moc zarówno na "zabijanie", jak i dawanie czegokolwiek.
Ascetyczna scenografia pozwala skoncentrować się widzowi na relacjach między postaciami, które z czasem przyjmują kształt coraz zażylszych, choć ostatecznie "zwycięża" profesjonalizm psycholożki. Magdalena Żulińska, oglądana przeze mnie podczas pierwszej po premierze inscenizacji, potrzebowała trochę czasu, aby swobodnie poddawać się energii sceny. Ostatecznie przekonała mnie do swoich kompetencji psycholog i wizji świata pieczołowicie budowanej na poczuciu samotności. Jacek Majok uważnie partnerował Żulińskiej, choć pozostawił spory niedosyt jeżeli chodzi o ilustrację złożoności postaci, którą odgrywał.
Markowi Brandowi udało się wydobyć smaki opowieści o "upadku" Boga i sile człowieka, wciąż dającego temu Bogu szansę na odrodzenie. Zabrakło konsekwencji w utrzymaniu w ryzach czasu godzinnej sesji czy większego nacechowania postaci. Konfabulacja na temat powodów obecnego stanu świata zdominowała in plus moją ocenę spektaklu.