Zbrodnia to niesłychana, historia zabiła pana
"Korzeniec" - reż. R. Brzyk - Teatr Zagłębia w Sosnowcu - 33. WSTSosnowiec (czy jak inni by woleli Sosnowice), rok 1913, okres rozwoju miasta i biznesu, który zręcznie korzysta z realiów rozbiorowych, szukając nie zawsze do końca prostymi ścieżkami, każdej możliwej okazji do szybkiego dorobienia się, jakby w przeczuciu tykającego zegara historii, nieuchronnie zbliżającego się przełomowego momentu - wybuchu I Wojny Światowej. Do tego narastające animozje narodowościowe, wrzące nastroje społeczne, konflikty interesów, wielokulturowość ze swoimi dobrymi i negatywnymi skutkami; i jak to w życiu bywa - zwykłe ludzkie problemy i słabości, doprawione zagadką tajemniczej śmierci glazurnika Alojzego Korzeńca. Stara się ją rozwikłać redaktor naczelny lokalnej gazety "Iskra".
W takim miejscu, czasie i okolicznościach umieszczono akcję sztuki "Korzeniec" Teatru Zagłębia w Sosnowcu, w reżyserii Remigiusza Brzyka. Mamy tu do czynienia z dziełem w moim odczuciu kompletnym, a jako, że zwykło się nie doceniać autorów teatralnych historii o zabarwieniu kryminalnym, czas oddać sprawiedliwość autorowi powieści Zbigniewowi Białasowi i odpowiedzialnemu za adaptację i dramaturgię Tomaszowi Śpiewakowi. Obok zręcznej realizacji scenicznej i dobrej gry aktorskiej to przede wszystkim wyśmienity tekst stanowi o niezaprzeczalnym sukcesie tego przedsięwzięcia.
Jakże rzadko zdarza się dziś w teatrze tak sprawne prowadzenie widza przez kolejne warstwy fabuły bez cienia kompromisu po stronie symboliki, głębi rysu charakterologicznego bohaterów, również rytmu, tempa oraz właściwego rozłożenia akcentów. Mistrzowsko nabudowany suspens ani przez moment nie pozwala zapomnieć widzom, że postaci sztuki to nie jedyni bohaterowie dramatu. Najważniejszy jest bowiem sam Sosnowiec i specyficzne czasy, w jakich toczą się kolejne wątki i przypadkowe sploty zdarzeń będące równorzędnymi elementami całości. Dzięki nim zyskujemy na scenie kilka planów akcji. Te plany nakładają się na siebie w różnych kombinacjach narracyjnych. Jednocześnie każda z postaci pojawiających się na scenie reprezentuje jakąś grupę/zjawisko społeczne - niczym puzzle układanki-obrazu Trójkąta Trzech Cesarzy. A jako, że towarzyszy temu imponująca naturalność i prawda łaknie się tego spektaklu jak wielowarstwowego tortu przekładanego masą uwielbianą przez inteligentnych widzów, jakże często nabieranych w teatrze na dobrze wyglądające, ale smakujące jak plastik kąski. Ewidentnie w tym przypadku przepis na sukces to nie przerost twórczych ambicji, ale koncentracja na jakości i precyzji finalnego efektu. Niewinne z pozoru niuanse, jak na przykład wprowadzenie do tekstu prawdziwych postaci (np.: fińskiej guwernantki pracującej u Heinricha Dietla, czy Jana Kiepury, będącego jeszcze gazeciarzem, jednak już przekonanym o swojej przyszłej wielkiej karierze śpiewaczej), wątek z podziemiem emigracyjnym, czy wreszcie symboliczne ujęcie chlewni i rzeźni - jakby wstydliwego wycinka codzienności, ożywiają tekst i utrzymują ciśnienie w tym scenicznym krwiobiegu na pożądanym poziomie. Wartość dodana "Korzeńca" to wiarygodnie i nienachalnie przekazana prawda o tym, jak łatwo zagubić się w wirze zdarzeń i utracić perspektywę widzenia. Historia czyni z nas nierzadko swoimi ofiarami, a my niepomni jej powtarzalności, nie zwykliśmy uczyć się na błędach i wpadamy w te same pułapki. Przeświadczeni o swoim wpływie na to, co wokół nas, zazwyczaj zbyt późno orientujemy się, że jako jedni z tysięcy trybików dziejowej machiny mamy marne szanse zaburzyć jej rytm.
Pozostaje zatem pytanie: kto zabił? Nie, nie zdradzę rozwiązania zagadki, ale podpowiem coś, co dobrze jest wziąć pod uwagę - na długiej liście podejrzanych warto umieścić historię, przynajmniej za współudział w zbrodni.