Zbyt wiele oczekiwań
"No more tears" - reż. Iwo Vedral - Polski Teatr Tańca w PoznaniuBogowie społeczni, religijni i ekonomiczni. Boskie sprawy były motywem przewodnim pracy Polskiego Teatru Tańca w 2018 roku. Wtedy właśnie autorski pomysł na spektakl „No More Tears" wygrał konkurs na realizację premiery. Reżyserią zajął się Iwo Vedral, a choreografią Krystyna „Lama" Szydłowska - oboje związani z Poznaniem. Przypominają nam historię Barbary Piaseckiej-Johnson, która w roli bóstwa została postawiona po czerwcu '89.
Była Polką. W 1967 wyjechała do Stanów Zjednoczonych i pracowała w domu milionerów. Później została żoną jednego z nich, Sewarda Johnson'a. Po jego śmierci odziedziczyła fortunę i zajęła się działalnością filantropijną oraz kolekcjonowaniem dzieł sztuki. Kiedy dowiedziała się o strajkach stoczniowców, chciała je wspomóc i 1989 roku wróciła do Polski, aby złożyć ofertę kupna Stoczni Gdańskiej. Tą finalnie odrzucono.
W latach 90. reklama szamponu do włosów obiecywała „No More Tears". Polacy też mieli nadzieje, że to już koniec łez, a początek czasów dobrobytu. I tak: w pierwszej scenie widzimy szereg tancerzy wykonujących gesty przypominające mycie włosów przy dźwiękach operowego śpiewu. Gesty są delikatne, powolne i lekko ospałe, a twarze niezbyt szczęśliwe.
Wielkie ożywienie następuje, gdy akcja przenosi się do kościelnych ławek, a z głośników słyszymy głos Jana Pawła II. Mówi on między innym, że jak już będziemy jechać do tych wymarzonych Paryżów, to żeby nie zapominać skąd jesteśmy. Tancerze zaczynają na przemian wstawać i klękać w rytm elektronicznej muzyki. Autorka inspiruje się choreografiami, które powstają w trakcie mszy. Te proste akcje ruchowe są zapętlane, rozwijane i przyspieszane, co daje znakomity efekt wizualny i wrażenie zatracenia się w jakimś działaniu. Choreograficznie jest to najciekawsze scena spektaklu, ponieważ w innych motywy ruchowe są monotonne lub nie rozwijane.
Później zauważamy jednak jedną postać, która siedzi nieruchomo, jak gdyby nie chciała uczestniczyć w całym tym szaleństwie. Paulina Jaksim, która wciela się w postać Barbary Piaseckiej-Johnson, rozpoczyna solo pokazujące nie tylko niezgodę i słabość postaci, lecz jej wolę do działania i zmiany. Przerywa nam film o pierwszej restauracji Mc Donalds'a w Warszawie. Pokazuje on jak tłumnie Polacy zjawili się na otwarciu. Z czasem odnotowano duży spadek popularności, bo „...nic nie smakuje tak dobrze we własnym kraju.".
W kolejnej scenie widzimy kobietę w szpagacie wniesioną przez dwóch tancerzy, wy-gląda „bosko" dosłownie i w przenośni. Zostaje swego rodzaju przywódczynią. Tancerka wykonuje sekwencję złożoną z gestów rąk i nóg, a cały zespół uczy się i tańczy razem z nią. Wspólny synchroniczny taniec przeradza się w ekstatyczny taniec wokół postaci Barbary. Każdy chce jej dotknąć, rozwija się szarpanina. Ostatecznie znika ona pod powierzchnią rzucających się na nią ludzi. Zaczynają rozbrzmiewać monologi, które nakładając się na siebie, tworzą gwar ludzkich myśli i pragnień.
Rodzi się pytanie, czy niezbyt wiele oczekiwano od B. Piaseckiej-Johnson? Dała od siebie dużo, a proszono o coraz więcej. Ona i jej majątek stali się własnością narodową. Poruszana tu kwestia bogów, (zarówno tych religijnych, jak i ekonomicznych) pokazuje też, że może zbyt łatwo przerzucamy na nich odpowiedzialność, umieszczamy w nich swoje pragnienia i marzenia. Pokładamy w nich ogromne nadzieje i wierzymy, że zbawią cały tłum, a wtedy nikt nie będzie już nigdy płakał.