Zdejmowanie munduru

"Samospalenie" - reż. Krzysztof Szekalski - Mazowieckie Centrum Kultury i Sztuki

Wyobraźmy sobie, że historia nie istnieje. Dałby Bóg, że i historia Polski. O ile łatwiej by było. Mniej ściskałoby w gardle. Gdybym tylko nie musiał odpowiadać ciągle na te same pytania. Historia nie pozwala zasnąć. Budzi w środku nocy i włącza magnetofon szpulowy, na którym spala się Ryszard Siwiec. Spala się jego głos. Obok stoi tłum gapiów i nie może nic z tym zrobić. Monodram Krzysztofa Szekalskiego Samospalenie próbuje zobaczyć rzeczywistość z boku wielkiej historii, próbuje odsączyć z niej człowieka. Z zadań niewykonalnych to można by umieścić na pierwszym miejscu.

Spektakl pokazuje nam człowieka w eleganckim garniturze z nieodłącznym papierosem i stolikiem z dokumentami. Modelowe wyposażenie przeciętnego urzędnika z okolic PRL-u. Ten człowiek ma znajomą mi z Legnicy twarz Przemysława Bluszcza. Pamiętam, jak w szkole podstawowej zdarzało mi się chodzić na zajęcia teatralne prowadzone przez Panią Anię, reżyserkę, żonę aktora. Na jedne z zajęć przyszedł Pan Przemek i opowiedział nam, jaka jest różnica między grą w sitcomie i teatrze. Idziemy do sklepu i kupujemy chleb. Chleb zjadamy. I to jest sitcom. Możemy też pozbierać składniki, ubrać fartuch i upiec ten chleb w domu. To jest teatr. Po wielu latach Bluszcz przypomniał mi tamtą uwagę. Upiekł ten chleb, wcielając się w rolę Tadeusza, byłego UB-eka.
Słucham opowieści o barwnych czasach, w których spędzili młodość moi rodzice. Niejednoznaczne czasy, monolit uśmiechu z krainy sierpa i młota. Uśmiech Bluszcza zawsze mnie rozbrajał. Aktor jednak nie pozwalał widzowi uwierzyć w ten śmiech do końca. Za moment bowiem prześwietlał spojrzenie i pytał: z czego rżysz? Towarzysz Tadeusz czuwa. Opowiada o wyłapywaniu opozycjonistów, zasadzkach na młode wolontariuszki Solidarności. A widz się śmieje. No to Tadeusz podchodzi do widza i go przepytuje. Ma się ten dryg we krwi. Dryg do skutecznego udowadniania winy. Jak to możliwe, że ten człowiek wracał do domu, wkładał kapcie i jadł z żoną obiad. Bo był jednym z nas?

Jest w tym spektaklu współczesność polityczna w całej swojej piekielnej złożoności. UB-ek ubrany w mundur komendanta policji, a może i generała. Polsko-polska debata o wpływie komunizmu na kapitalistyczną już mentalność. Do głowy przychodzi masa innych spektakli rozliczeniowych (patrz: Norymberga Tomczyka, Generał Jakubowskiego). Nie lubię tematyzowania i szeregowania pojedynczych błysków teatralnych. Zastanawia mnie bardziej proces chowania w sobie przeszłości. Poszukiwanie właściwej strony medalu. Jak można stworzyć opowieść o sobie w obliczu czasu, gdzie każde wypowiedziane słowo może być wyrokiem. Bluszcz swoją niejednoznacznością opowiada o trudach noszenia swojego imienia i nazwiska, stopnia zawodowego. Przede wszystkim jest to próba uporania się ze sobą w obliczu świata, gdzie ludzie płoną, a władza milczy. Co zrobić, jeśli się było częścią tej władzy?

Mamy w spektaklu romantycznego bohatera konformistycznych czasów. Czasów, z których czerpał garściami, gdzie mógł jednym słowem zauroczyć rumuńską gimnastyczkę, oglądać wszystkie dzieła Szkoły Polskiej ze scenami niedopuszczonymi do oficjalnego obiegu, słuchać Schuberta. Przypominam sobie, jak Kieślowski mówił o cenzurze, że tam siedzieli wyrobieni intelektualnie ludzie, którym podobały się jego filmy. „Ja panu kibicuję, tylko nie mogę tego puścić, bo mi te skurwysyny nie pozwolą".

Do zaskakującego finału prowadzi nas monolog pełen pułapek, gry z widzem. To kolejna legnicka układanka, jaką pamiętam z moich licealnych wypadów do „Modrzejewskiej". Zawężenie przestrzeni między aktorem a widzem, gwiezdny pył i rozmowa, która nawiązuję się po dwóch stronach scenicznej barykady. Bluszcz dozuje emocje, od sentymentalnego błysku prowadzi nas do czarnej pamięci o przeszłości, a także o jej dobrych nutach (rozpiera mnie legnicka duma). Zabrzmieć tej opowieści pozwala także nienachalna scenografia autorstwa Kobasa Laksy.

Spektakl został zagrany w niepozornej liczbie 20 przedstawień. Towarzyszy mu wspominkowa wystawa okolicznościowa, która powstała we współpracy z rzeszowskim oddziałem IPN. Widzimy na niej Siwca, który płonie. Możemy mocniej zrozumieć ciszę ciemność, jaka wieńczy spektakl. Będą protesty, krzyki. Przemilczy lewica, pianą zatoczy prawica. Jedno wiem: to historia o czasie, jaki każdego spotka. Każdy normalny człowiek odbierany jest na tyle sposobów, ilu mamy ludzi obok siebie. Każdy jest skomplikowaną konstrukcją. Każdy nosi w sobie czas i chciałby, by historia na chwilę zdjęła swoje wyroki. Każdy musi zdjąć na chwilę mundur, by oddychać.

 

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
1 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia