Ze skrajności w skrajność

"Złodziej" - reż. Marek Pasieczny - Teatr Nowy w Łodzi

Z jakichś powodów - najprawdopodobniej chodziło o urozmaicenie linii repertuarowej Teatru Nowego - postanowiono na tej łódzkiej scenie wystawić komedię, która zdecydowanie ciąży ku farsie. Efekt nie jest do końca zadowalający, być może dlatego, że aktorzy nie czuli się w specyficznej konwencji komfortowo, co dawało się zauważyć od pierwszych scen przedstawienia. Trudno także powiedzieć, aby widownia pokładała się ze śmiechu, ponieważ momentów naprawdę zabawnych było niewiele

„Złodziej” to prosta historia okradzionego małżeństwa, która ma jednak pewne przesłanie - pokazuje, że każdy z nas ma sekrety, których ujawnienie może sprawić, że nasze poukładane życie rozpadnie się jak domek z kart. Barbara (Maria Gładkowska) i John (Dariusz Kowalski) wracając wieczorem do swojego domu zauważają, że padli ofiarą kradzieży. W ogarnięciu zastanego chaosu pomagają im przyjaciele - Jenny (Jolanta Jackowska) i Trevor (Bartosz Turzyński). Wezwanie policji nie wchodzi w grę, ponieważ kable telefoniczne zostały przecięte. W takiej sytuacji bohaterom przychodzi do głowy, że włamywacz może wciąż znajdować się na terenie posiadłości, w związku z czym decydują się na przeszukanie piwnicy i strychu. Rzeczywiście Spriggsowi (Andrzej Mastalerz) nie udało się uciec, zostaje złapany przez bohaterów i przywiązany do krzesła. I tu zaczyna się najważniejsza część historii - włamywacz, który od dłuższego czasu obserwował dom, zna sekrety jego mieszkańców, wie czyje zdjęcia znajdują się w tajemniczym medalionie, zna prawdziwą datę urodzenia pani domu (jej wieku nie zna nawet jej własny mąż), potrafi określić, jaka jest skrzętnie ukrywana zawartość sejfu oraz jego położenie i szyfr, a także doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że pan domu oszukuje nawet podczas gry w tenisa z przyjacielem.

Spektakl nie jest jednak traktatem na temat wybaczania, prawdy i kłamstwa, a każda kolejna ujawniona tajemnica ma za zadanie jedynie zdynamizowanie akcji, która w przypadku komedii mającej sporo cech farsy powinna charakteryzować się niebywałym tempem. Taką konwencję źle znoszą aktorzy, którym wyraźnie trudno się w niej odnaleźć. Maria Gładkowska w roli Barbary jest zjawiskiem dość niespotykanym, jej sposób gry ma bowiem znamiona występów XIX-wiecznych aktorek sprzed reformy teatru. Aktorka zachwyca nieprzemijającą urodą, jednak jej metoda aktorska wzbudza spore wątpliwości. Doskonale natomiast poradził sobie Bartosz Turzyński w roli Trevora - w myśl zasady, że komedię należy grac poważnie, bo tylko wtedy uda się uzyskać zadowalający efekt, nie popadł w przesadę, nie zastosował efekciarskich chwytów rodem z repertuaru ulicznego komika, co niestety wciąż często się zdarza aktorom dramatycznym grającym w komediach. Stworzył postać bezradnego mężczyzny, który mimo swoich wysiłków nie jest w stanie zaspokoić ambicji żony i choć bardzo się stara statusem materialnym nigdy nie dorówna bogatym przyjaciołom. Trevor jest kimś najmniej zaangażowanym w sieć intryg i wzajemnych oskarżeń. Jako jedyny nie udaje, cały czas jest sobą - Bartosz Turzyński w swej kreacji doskonale podkreślił odmienność swojego bohatera.

Cała historia rozgrywa się w olbrzymim salonie Johna i Barbary, który wygląda na bardzo nowoczesne, przestronne wnętrze. Do ogrodu prowadzą przezroczyste rozsuwane drzwi, a półki na książki (za którymi ukryty jest sejf), sofa i fotel z czarnej skóry, szklany stolik oraz skromny barek z tego samego materiału (element, bez którego trudno byłoby przetrwać nadużywającej alkoholu Barbarze) tworzą wystrój nowobogackiego domu. Jedynym elementem ocieplającym nieco wnętrze jest wiszący na ścianie obraz. Chrom i szkło, które od dawna są synonimami nowoczesności, w tym wypadku zastosowane zostały umiejętnie - udało się stworzyć wnętrze, które nie ma w sobie nic z sztuczności, mogłoby stanowić doskonały przykład salonu zamożnej współczesnej rodziny. Choć osadzona głęboko scenografia sprawia, że dystans między widownią a aktorami zwiększa się, w tym wypadku (przedstawienie grane jest na dużej scenie) trudno byłoby znaleźć lepsze rozwiązanie.

Pomimo kilku ciekawych elementów spektakl Marka Pasiecznego trudno uznać za udany. Nie zachwyca ani tekst Erica Chappella, z którego nie udało się wydobyć zbyt wielu zabawnych elementów, ani gra aktorska, która wzbudza dość ambiwalentne odczucia. Po dziwnych eksperymentach, jak „Ślepcy”, czy „Transfer” w Teatrze Nowym zrealizowana została łatwa, lekka i nie do końca przyjemna komedyjka. Pytanie tylko, czy popadanie ze skrajności w skrajność jest rozwiązaniem, które zapewni Teatrowi sukces?

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
8 maja 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia