Ze sobą sobie poradzisz, to najprostsza rzecz na świecie
"Bobiczek" - reż. Łukasz Kos - Teatr Zagłębia w SosnowcuBardzo ciężko jest przyjąć wiadomość o śmierci krewnego. O wiele trudniej jednak zaakceptować taką informację w przeddzień wesela swojej jedynej córki, na które czekało się całe życie i dla którego właściwie przyszło się na świat. Tym bardziej, że włosy już kręcą się na wałkach, a na czterystu gości czeka osiemset kurczaków!
Kto może pukać do drzwi Szracji (Dorota Ignatjew) i Raszesa (Wojciech Leśniak) w środku nocy poprzedzającej najszczęśliwszy i najbardziej wyczekany dzień w ich życiu – dzień ślubu ich córki Welwecji (Edyta Ostojak) z jej ukochanym Popoczenką (Aleksander Blitek)? Co to może być za ważna nowina, którą ktoś chce im oznajmić w takiej chwili? Bez wątpienia jest to wieść zaskakująca i raczej pochodzi od mieszkańców najbliższej okolicy. Jeśli zaskakująca, to na pewno zła. Jeśli od mieszkańców najbliższej okolicy, to musi to być ich krewny, Laczek Bobiczek. A Laczek ma chorą, starą matkę. Jeśli Laczek chce im oznajmić coś ważnego i złego, do tego w środku takiej nocy, to musi chodzić o... śmierć Alte Bobiczkowej i jej pogrzeb, który na pewno będzie kolidował z weselem. Tylko co zrobić z taką informacją w przeddzień ślubu? Trzeba by przełożyć uroczystość, choć wszystko jest pozałatwiane, a kurczaki dla gości już się pieką. Chyba żeby... po prostu nie otworzyć drzwi, za którymi czeka Bobiczek?
Tak rozpoczyna się ucieczka nowożeńców i ich rodziców. W środku nocy, wśród wiatru, chłodu i deszczu, w kapciach i piżamach wymykają się z domu nad morze – byle dalej od Bobiczka. Nadmorski wiatr pochodzi z wiatraka trzymanego na scenie przez grupę techniczną, a uroku dodają fruwające gdzieniegdzie jednorazowe reklamówki. Gdy plaża nie wystarcza jako kryjówka przed niewygodną informacją o śmierci i pogrzebie krewnej, „lecą" na szczyt Himalajów, by ukryć się wśród mgieł. Lecz i tam Bobiczek ich znajduje. Matka Popoczenki strąca intruza w górską przepaść, ciesząc się, że „skończyły się Bobiczki na świecie". Gdy godzina robi się późna i trzeba wracać, by zdążyć na uroczystość, rodzina w węższym gronie (wszak podczas ucieczki na plaży zginął ojciec Popoczenki, a na szczycie góry Anioł Śmierci zabrał duszę Raszesowi) ląduje na spadzistym dachu budynku. Wielkie jest ich zaskoczenie, kiedy okazuje się, że Bobiczek żyje oraz – teraz już oficjalnie – informuje ich o śmierci swojej matki i o konieczności ich uczestnictwa w pogrzebie. Przekonują go podstępnie, że on także powinien pojawić się na weselu, a pogrzeb matki może przełożyć na później, wszak nikt się o tym nie dowie, a ze sobą i własnym sumieniem jakoś sobie poradzi, bo „to przecież najprostsza rzecz na świecie".
Rzadko trafia się sztuka, która za pomocą komizmu oraz groteski tak wiele powiedziałaby o życiu – i to nie tylko o jego wesołych stronach. Ogromna w tym zasługa samego tekstu Hanocha Levina, w którym mieści się cały kalejdoskop ludzkich zachowań. Jest w nim więc życiowa zaborczość i postawa „co nas obchodzi cała reszta ludzkości", jest ślepe zakochanie dwojga młodych budowane na fizyczności, jest władczość rodziców (a zwłaszcza matek), odwlekanie chwili rozwiązywania problemów, a także oswajanie śmierci przez śmiech i dystans.
Wiele już „Bobiczka" nachwalono i pozostaje mi z entuzjazmem przyłączyć się do tego zgodnego chóru. Moja szczególna sympatia należy do przezabawnych plażowych biegaczy w krótkich spodenkach, którzy przeliczają przebiegnięte kilometry na ilość zyskanych w ten sposób dni życia i zgodnie twierdzą, że „serce po bieganiu wygląda zupełnie inaczej". Po pogrzebie kolegi biegacz dochodzi jednak do wniosku, że „może trzeba było pływać, a nie biegać".
Brawa należą się w zasadzie za wszystko – za doskonałą grę aktorską całego zespołu, dowcipną warstwę słowną, za trafny komentarz muzyczny i pomysłową scenografię Pawła Walickiego. Nowy, zrealizowany inteligentnie, odważnie i z rozmachem spektakl Łukasza Kosa jest niewątpliwie kolejnym sukcesem Teatru Zagłębia.