Żeby dwoje chciało naraz
"Płomień żądzy" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr Bagatela w KrakowieKiedy człowiek za długo jest samotny najczęściej zaczyna wariować. Dłuższy brak obecności i dotyku drugiego człowieka wyciska piętno na każdym z nas. Nie inaczej jest z bohaterami dramatu Hanocha Levina „Jakiś i Pupcze". Główni bohaterowie niemal „wychodzą ze skóry", tęskniąc fizycznie do kogoś, z kim będą mogli się złączyć na całe życie. Małgorzata Bogajewska w swoim spektaklu bohaterów nie oszczędza – cała ich samotność w krzywym zwierciadle jest tu pokazana z całą zjadliwością i czarnym humorem, z jakimi Levin buduje świat.
Nagi mężczyzna w wannie. Wyjeżdża tym dziwnym pojazdem, który toczy się po torach, ułożonych w okrąg, jak miniatura kolejki. Tory kończą się za drewnianymi drzwiami. Życie to zamknięty krąg, ale nie znamy ani jego początku, ani końca. Mężczyzna - Jakiś (Wojciech Leonowicz) jest chudy, wysoki i stęskniony, a dokładniej – płonie z żądzy do jakiejś bliżej nieokreślonej kobiety. Ten ogień bardzo pragną ugasić jego rodzice. Tak zaczynają się perypetie mężczyzny w średnim wieku. Będzie on miał szczęście w nieszczęściu poznać kobietę, której tytułowy „Płomień żądzy" jest równie jasny.
Reżyserka stroni od historii banalnych. Tu mamy właśnie typowy przykład czegoś, co można skojarzyć z dalekim echem Szekspirowskiego „Romea i Julii". Jednak wszystko – od początku do końca – dzieje się totalnie na odwrót. Małżeństwo zaaranżowane jest przez swata o wyglądzie i obejściu kloszarda, a „para młoda" jest zmuszona do zapoznania się i wzięcia szybkiego ślubu. Nie ma tu miejsca na romantyzm, czułość i delikatność. Wszystko odbywa się szybko, obcesowo, bez sentymentów.
Całość utrzymana jest w klimacie małomiasteczkowego spleenu. Rodzice Jakiegoś i Pupcze (Ewelina Starejki) osiągają podobny poziom desperacji. Dzień zawarcia małżeństwa przypomina sceny z filmu „Wesele" w reż. Wojciecha Smarzowskiego. Wszyscy bawią się świetnie, za drewnianymi drzwiami, co rusz pojawiają się rozbawione, pijane twarze. Wyglądają jak zmory – do końca życia będą prześladować młodych. Wokół torów widzimy miniaturki domów, w których zapalają się pomarańczowe światełka. Na pierwszy rzut oka wygląda to swojsko, jednak w miarę rozwoju akcji można zacząć się zastanawiać, w ilu mieszkaniach jest to ciepło domowego ogniska, a w ilu prywatne piekiełko.
Małgorzata Bogajewska ochoczo podąża za Levinowym widzeniem świata. Szaro - brązowy, smutny świat bohaterów nabiera kolorów w momencie poszukiwania przez nich nowych wrażeń. Jakiś przez brzydotę Pupcze nie czuje do niej pociągu fizycznego, więc udanie się do ekskluzywnego (przynajmniej na pozór) klubu nocnego ma wyzwolić w nim podniecenie. Taniec kobiety lekkich obyczajów z pół-mężczyzną, pół-kozłem (genialny Adam Szarek) przenosi widzów i bohaterów do innego, kolorowego świata. Tam seks jest czystą przyjemnością, a nie przymusem, natomiast urzeczywistnianie najskrytszych pragnień odbywa się z radością, a nie w poczuciu obowiązku.
„Płomień żądzy" to świetny spektakl, który prowokacyjnie stawia pod znakiem zapytania instytucję małżeństwa. Wykrzywia wszelkie wyobrażenia na temat miłości oraz wzajemnego pożądania. Konwencje przemienia w reguły przestrzegane nieudolnie przez zdesperowanych konserwatystów. Reżyserka w dobitnych, ale pięknie oprawionych plastycznie (pod względem światła i dźwięku) oraz świetnie zagranych scenach, serwuje nam gorzką opowieść o wypaczeniu miłości. Najsmutniejsze (a może najciekawsze?) jest chyba jednak to, że antyksiążę i antyksiężniczka ostatecznie wchodzą w konwencję i starają się sprostać swojemu losowi. Wobec absurdu sytuacji, z głową przy torach, zupełnie przypadkiem – przypieczętowują wspólne życie, rozpoczynając je niemal na pokaz.