Żegnały go tłumy bydgoszczan
Miał dar wchodzenia w skórę nawet zupełnie różnych postaci scenicznychJeszcze w czasie, kiedy Polska znajdowała się pod zaborami, Ludwik Solski stał się powszechnie znaną i cenioną postacią życia narodowego.
Ludwik Solski jako wybitny aktor wielką sławę zyskał w międzywojniu, kiedy był twórcą licznych kreacji scenicznych, określanych mianem "niezwykłych", "pełnych", "mistrzowskich" czy "wzorcowych". Naśladowały jego sztukę sceniczną całe pokolenia młodych adeptów aktorstwa. Po II wojnie światowej aktor, będący wówczas już w mocno podeszłym wieku, występował rzadko i to niemal wyłącznie w Krakowie. Nic dziwnego, że w dobie, kiedy nie istniał jeszcze przekaz telewizyjny, na deskach swoich teatrów chciała go widzieć cała Polska.
Z "Grubymi rybami"
W Bydgoszczy Ludwik Solski w okresie międzywojennym, zanim zyskał sobie jeszcze wielką sławę, pojawił się dwukrotnie, występując gościnnie z różnymi zespołami. Po II wojnie nowym władzom miasta udało się mistrza zaprosić w 1949 roku. Była ku temu wyśmienita okazja - niedawno oddano do użytku nowo wybudowany gmach Teatru Polskiego przy Alejach Mickiewicza. Wydarzenie to zbiegło się jednocześnie z zainspirowanym przez Ministerstwo Kultury i Sztuki wielkim tournee mistrza Ludwika po kraju. Kiedy okazało się, że na trasie znajdzie się także Bydgoszcz, w mieście rozpoczęły się gorączkowe przygotowania. Z okazji przyjazdu Solskiego postanowiono wystawić sztukę, którą mistrz dobrze znał i lubił, a jednocześnie cieszyła się wzięciem u bydgoskiej publiczności - "Grube ryby" Michała Bałuckiego. Solski grał w niej doskonale sobie znaną rolę starego Ciaputkiewicza.
15 lutego 1949 roku wieczorem mistrz wystąpił w roli pana Jowialskiego w znanej komedii Aleksandra Fredry po raz 75. z rzędu na deskach Teatru Polskiego w Warszawie. O godz. 22 zszedł ze sceny, godzinę później wsiadł do swojej specjalnej salonki na Dworcu Głównym w Warszawie i rano był już w Bydgoszczy, serdecznie witany na peronie przez przedstawicieli władz, zespół miejscowego teatru, mieszkańców i reporterów miejscowej prasy. Już o godz. 10 na wyraźne własne życzenie miał wziąć udział w próbie "Grubych ryb" na bydgoskiej scenie.
"Tysiąc lat!"
16 lutego 1949 roku wieczorem na widowni pachnącego jeszcze świeżością Teatru Polskiego w Bydgoszczy zasiedli z przodu członkowie władz miejskich i partyjnych, oficerowie Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej. Pozostałe miejsca szczelnie wypełniła bydgoska publiczność, wciąż złakniona po wojennej przerwie dobrej polskiej sztuki. Wszyscy ściskali w dłoniach specjalnie wydane na tę okazję programy, przybliżające postać wybitnego aktora.
Oficjalne powitanie artysty w bydgoskim teatrze nastąpiło w przerwie po II akcie "Grubych ryb". Były stosy wnoszonych na scenę kwiatów, przemówienia włodarzy miasta i chóralne "sto", a następnie "tysiąc lat" na stojąco od publiczności dla Solskiego. Wybitny aktor w dniu swojego przyjazdu do naszego miasta liczył sobie bowiem już 94 lata. Solski, wyraźnie wzruszony, podziękował wszystkim za życzliwe przyjęcie i wyraził satysfakcję, że u schyłku swojej kariery dane mu było wystąpić w tak teatralnym mieście, jakim jest Bydgoszcz. Można sobie wyobrazić, jaki entuzjazm wywołały na widowni te słowa i jak długo trwała następująca po nich owacja...
"Przekonaliśmy się naocznie, na czym polega ogromny kunszt aktorski Solskiego, który na przekór swoim 94 latom posiada fenomenalny temperament i wkłada w każdy ruch, każdy gest maksimum ekspresji. Ludwik Solski udowodnił bydgoskim występem, że ma dar wchodzenia w skórę nawet zupełnie różnych postaci scenicznych" - napisała po tym występie "Ziemia Pomorska". Sztuka aktorska stała się u Solskiego drugą naturą, potężnym żywiołem".
Następnego dnia odjeżdżającego pociągiem specjalną salonką, użyczoną mu przez rząd PRL do Krakowa, aktora na bydgoskim dworcu żegnały tłumy bydgoszczan.
___
Teczka osobowa: Ludwik Solski - człowiek, który zrewolucjonizował polskie aktorstwo. Naprawdę nazywał się Sosnowski, nazwisko skrócił dla potrzeb scenicznych. Występował głównie w Krakowie i Lwowie, w wieku 50 lat został dyrektorem Teatru Miejskiego w Krakowie. Po I wojnie światowej pracował w różnych teatrach, tworząc niezapomniane kreacje. Za najlepszą powszechnie uznano starego wiarusa w "Warszawiance" Stanisława Wyspiańskiego. Ostatni raz na scenie pojawił się w wieku 99 lat w Krakowie, zagrał wówczas Dyndalskiego w "Zemście" Fredry. Pół roku później zmarł.