Zemsta, zgoda i wesele
"Zemsta," - reż. Zbigniew Stryj - Teatr Nowy w ZabrzuOkrzyknięta przez krytykę największą klapą sezonu 2007/2008 "Zemsta" Zbigniewa Stryja jest wciąż konsekwentnie wystawiana na deskach Teatru Nowego w Zabrzu.
Reżyserowi jednak, rzekomo pastwiącemu się nad publicznością swą realizacją dramatu Fredry, nie straszne są ani nieprzychylne głosy, ani pustki na porannych przedstawieniach, ani choroby, dopadające raz po raz jego zespół aktorski. Już grubo ponad rok „Zemsta” cieszy niesforną, młodocianą brać gimnazjalną, a co rzadziej przypadkowych koneserów Fredry, zabłąkanych pojedynczych widzów, którzy nie wiedzą, co począć z wtorkowym czy też czwartkowym porankiem.
Wierność dramatowi i dbałość o szczegół – to, co zostało przez krytykę potraktowane za minus „Zemsty” Stryja - jest właśnie fenomenem tego spektaklu i zdecydowało o jego pozostawieniu na afiszu. Bądź co bądź, wciąż jest wiele osób - szczególnie tych młodych, które „Zemsty” „po Bożemu” jeszcze nie widziało. Stryj o stronę dydaktyczną przedstawienia zatroszczył się z całą pewnością. Scenografia Bartłomieja Latoszka w najdrobniejszym szczególe podkreśliła koloryt epoki, aktorzy uwypuklili ethos szlachecki, a jednocześnie klarownie oddali styl fredrowski. Lekcja z Języka polskiego na poziomie gimnazjum zatem gotowa. Jednak czy tylko tyle?
Scenografia, z jednej strony rzeczywiście przepełniona sarmackim kolorytem szlacheckich portretów, szabli i butelek z napitkiem, wprowadza kilka prostych, a jednocześnie dobrych rozwiązań. Problem z wielością miejsc akcji został rozwiązany jedną ruchomą ścianą, która raz oddziela dwa skłócone domy, a w scenie końcowej po jej usunięciu łączy wszystkich w jednym pomieszczeniu. Scena, w której rozlega się krzyk: „Hej! Serwacy! Daj gwintówkę, niechaj strącę tę makówkę” odbywa się na kondygnacji ponad sceną. Rozwiązanie scenograficzne ciekawe, ale ruch aktorów, którzy chyba bardziej uważali na to, żeby nie spaść, niż zagrać, wydawał się sztuczny. Całość scenografii utrzymanej w tonach ciepłych brązów, żółci dodatkowo podkreślanych przez światło i epokowe kostiumy aktorów nadała przedstawieniu plastyczności.
Jak trudno zagrać Klarę i Wacława wiedzą tylko aktorzy, którzy zmierzyli się z tymi postaciami. Na tle tak charakterystycznych bohaterów jak Papkin, Cześnik, Rejent, Podstolina, a nawet Dyndalski, Klara i Wacław wypadają bardzo blado. Obojętne jakie osobistości aktorskie, a tu właśnie ich trzeba, zagrałyby te postaci zawsze będziemy mieć wrażenie spłaszczenia i nijakości. Taki przecież był zamysł dramaturga, który stworzył te postaci dla przeciwwagi porywczości Cześnika czy błazenady Papkina. Stryj obsadził aktorów dobrze, nie można bowiem wymagać od Dagmary Ziaji, która zagrała Klarę, by stworzyła wyrazistą postać, która planowo ma być drugim biegunem w stosunku do ekspresji Podstoliny. W przypadku tego przedstawienia na wielkie brawa jednak nie zasługuje ani sam Zbigniew Stryj w roli Cześnika czy też Marian Kierycz, który wcielił się w Papkina, a rola Dyndalskiego w wykonaniu Krzysztofa Urbanowicza. Widzimy bardziej niż w dramacie człowieka świadomego całej tej błazenady wokół siebie. Urbanowicz powiedział tyle, co w dramacie, ale drugie tyle zagrał mimiką i postawą ciała. Zaznaczył lekko wyczuwalną dominację nad całym szlacheckim piekiełkiem, dał wyraz dobrotliwości tej postaci z jednej strony i umiejętności ironicznego puentowania z drugiej.
Zabrzańska „Zemsta” nie jest odkrywczym przedstawieniem, wybitną interpretacją, ani próbą rozliczenia się z zupełnie innym problemem, traktując dramat przedmiotowo. Jest inscenizacją wprost, zatem wymaga zupełnie innej oceny. Wyrobieni widzowie przyzwyczajeni do szokujących interpretacji zapominają, że tak zwane przedstawienia „po Bożemu” są wciąż dozwolone i nie można im odbierać racji bytu. Po pierwsze - pełnią funkcję dydaktyczną dla niewyrobionej jeszcze, młodej publiczności. Po drugie - stanowią materiał analityczny dla teatrologów, szczególnie wtedy, gdy przedstawienie jest dobrze zrobione, a tego odmówić „Zemście” Zbigniewa Stryja na pewno nie można.