Zenit

"Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego" w rodzinie Peszków

Chodziło o to, żeby trudny wykład, napisany poważnym tonem teoretyka, przedstawić w formie niepoważnej. Musiała sobie z tym poradzić cała rodzina .Rodzina Peszków. Teresa: - Ile to zachodu, żeby zdobyć ocynkowane wiadra. Żeby dostać w Ameryce krupczatkę albo pomarańczowe koksy. Błażej: - Ojcem jest wtedy, kiedy wykradam mu żyłkę wędkarską. Kiedy gra na niej na scenie, jest Peszkiem. Maria: - "Scenariusz" to nie jest żadna święta krowa w naszej rodzinie. On po prostu jest. Jan: - Rodzina niewątpliwie w jakimś sensie jest pod wpływem "Scenariusza".

670 teatrów

Chełm koło Lublina. Połowa lat 90. Dzień wcześniej Jan Peszek wrócił z Tokio. Przepakował walizkę, odświeżył, co trzeba, w czarnej, ponadmetrowej torbie zapinanej na zamek błyskawiczny i zadzwonił do Wiesława Ochala - jak mówi jego syn Błażej - swojej "prawej ręki", specjalisty od teatralnego oświetlenia.

Kiedy dojechali do Chełmu, zażądał dwóch rzeczy: spaceru i kieliszka koniaku. Czuł zmęczenie spowodowane zmianą czasu, ale wiedział też, że za chwilę będzie musiał mieć energię, która sprosta ekscytacji podobnej do tej, która towarzyszy biegaczowi napinającemu mięśnie w blokach startowych.

Z Wiesławem Ochalem i koniakiem wdrapał się na wzniesienie nad miastem. Zawsze lubił gapić się na dachy miast i przecinające je wieże. Nawet wtedy, kiedy sterczą tylko dwie.

Wiesław Ochal wyciągnął plakat zapowiadający występ Peszka i ołówek. "W Chełmie Lubelskim w przerwie!!! w czasie C2HsOH" [alkohol etylowy - red.] - napisał i podkreślił.

Obliczali wspólnie, zapisywał Ochal:

"Wymieniłem wiele metalowych wiader, grałem na wielu wiolonczelach i kontrabasach, zmieniłem kilka garniturów, partytur, koszul, krawatów i pasków. Obejrzało mnie wiele milionów widzów.

Zużyłem:

100 kilogramów jabłek,

pół tony mąki,

jedną tonę soli,

dwa kilometry żyłki wędkarskiej,

nie licząc papieru, wody, spirytusu, piłeczek pingpongowych.

Odwiedziłem wiele setek teatrów, niezliczoną ilość miast, niemal wszystkie kontynenty.

Nie byłem tylko na Hawajach, bo wówczas padał deszcz, i na Antarktydzie, bo zastałbym tam silną konkurencję w osobie pana Kamińskiego".

W kwadratowej ramce zapisał: "670 teatrów".

Domownik

Większość z wymienionych przedmiotów mieszka w czarnej torbie, zapinanej na niedziałający już zamek błyskawiczny, która na co dzień zagnieździła się na strychu krakowskiego domu Peszków. Razem z wiszącym na wieszaku garniturem, stojącymi pod nim butami i kilkoma szufladami prześcieradeł i szmatek, które także grają w "Scenariuszu", są od niemal czterdziestu lat piątym domownikiem Peszków.

"Scenariusz dla nie istniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego" powstał 50 lat temu, w 1963 r. Tekst Bogusława Schaeffera - kompozytora, muzykologa, dramaturga - to w gruncie rzeczy wykład o sztuce współczesnej. Schaeffer napisał go dla Jana Peszka.

Aktor tak wyjaśnia tytuł:

"scenariusz" - bo nie sztuka;

"dla nie istniejącego" - bo jeszcze go nie było (Peszek był wtedy studentem drugiego roku szkoły teatralnej);

"lecz możliwego aktora instrumentalnego" - bo zdaniem Schaeffera zapowiadał się.

Peszek z Schaefferem poznali się przypadkowo, choć Jan twierdzi, że to był "nieprzypadkowy przypadek". Nauczony przez dziadków, że ważniejsze od memento mori jest memento vivere, od dzieciństwa przyznawał słuszność wszelkiej aktywności życiowej. Kiedy więc jego przyjaciel ze studiów, poeta Bogusław Kierc, zaproponował mu wspólne recytowanie jego wierszy i wierszy Przybosia w bufecie krakowskiej Akademii Muzycznej, poszedł w to jak w dym. Choć przyznaje, że wierszy nie rozumiał. Przyszło trzech studentów i Adam Kaczyński, założyciel zespołu MW2. "Właśnie takich wariatów i ryzykantów potrzebuję" - usłyszeli od niego. I dostali role w pierwszym w Polsce incydentalnym spektaklu instrumentalnym "Tis MW2" w którym Schaeffer użył fragmentów ze "Snów Marii Dunin" z "Pałuby" Karola Irzykowskiego.

Podczas prób Jan po raz pierwszy usłyszał terminy "aktor instrumentalny" i "teatr instrumentalny". I poznał Bogusława Schaeffera.

Mistrz

Dlaczego Schaeffer zwrócił uwagę właśnie na niego ? Miał przyciągnąć go talent Peszka. "Mnie interesują ludzie utalentowani" - napisze w 1987 r. w tekście "Talent, tak: talent", zamieszczonym wbroszurze "Scenariusza" i wydanym przez Stary Teatr. I przyzna, że w Polsce ludzie utalentowani są gatunkiem rzadkim.

Zanim jednak Schaeffer napisze "Scenariusz", usiądzie w nogach łóżka Peszka, w jego pokoju w PWST w Krakowie, i pomimo gorączki studenta opowie mu o swojej wizji teatru.

Dla Jana większość spotkań i rozmów z "Mistrzem" - tak dziś nazywa Schaeffera - jest na początku trudna, czasem nawet niezrozumiała. Ale przyciąga go jakaś silą nieznana. Podskórnie czuje, że będzie on ważnym człowiekiem w jego życiu, nie tylko artystycznym. Po poznaniu Jana i pod wpływem spotkań z nim Schaeffer pisze "Scenariusz" błyskawicznie, w przeciągu kilku dni. Peszkowi wręczy go jednak dopiero po jedenastu latach, w 1974 r. we Wrocławiu.

Jan czyta go natychmiast, jednym tchem. Tekst wywiera na nim piorunujące wrażenie. - Czułem się tak, jakby Schaeffer wiedział, co we mnie siedzi. Zgadzałem się ze wszystkim, co napisał. Ale kompletnie nie wyobrażałem sobie tego, że mógłbym pokazać "Scenariusz" na scenie. To był przecież ponad trzydziestostronicowy akademicki wykład o sztuce współczesnej - mówi Jan.

Karol

Rok po tym, jak dostał "Scenariusz", do Łodzi zaprosił go Kazimierz Dejmek, dyrektor Teatru Nowego. Przeprowadziła się cała rodzina. - Widziały gały, co brały: jak się ma męża aktora, to trzeba się z nim włóczyć - żartuje Teresa. Ale w Łodzi przyszedł dla nich gorszy czas. - Nie to miejsce, ludzie nie ci. Bieda zaglądająca zewsząd. Mąż był w trudnej artystycznie sytuacji, bez pracy. Powiedziałam mu wtedy: "Jasiu, może czas zająć się scenariuszem". Tak też zrobił - dodaje.

Chodzące po głowie Jana pomysły na "Scenariusz" były dla domowników prawie niewidoczne, od czasu do czasu jedynie dające o sobie znać. Bywał zamyślony, czymś pobudzony. Rzadko nieznośny.

Pierwszy pojawił się Karol. Jan zauważył go na wystawie sklepowej w piramidzie innych puszek z ogórkami konserwowymi. Zaniósł go do teatralnego ślusarza, który zrobił w nim dwa otwory - mniejszy i większy. Ogórki zjadła rodzina.

W "Scenariuszu" powierzył Karolowi ważne zadanie. Peszek, który nie lubi monodramu (bo jest jego zdaniem nienaturalną formą wypowiedzi aktorskiej), odkrył Karola jako swoje sceniczne przeciwieństwo. Peszek jest więc intelektualistą, walczącym o idealną sytuację artysty, a sikający pod murem, przeklinający i rozglądający się za dziewczynami Karol jego kontrastem. Schaeffer przyjął Karola entuzjastycznie, podobnie jak kolejne wydarzenia sceniczne i rekwizyty, które dobierał do "Scenariusza" Peszek.

We wszystkich rozwiązaniach chodziło o to, żeby trudny wykład, napisany poważnym tonem teoretyka, przedstawić w formie niepoważnej. - Chciałem stworzyć antynomiczność, użyć formy groteskowej, zastawić na widza pułapkę. Bo teatr nie jest miejscem właściwym do przeżywania refleksji. Teatr ma wywoływać czyste, proste emocje. Refleksja powinna się pojawić dopiero po wyjściu z niego - wyjaśnia Peszek.

Krupczatka

Wraz z nowymi pomysłami dochodziły kolejne rekwizyty.

Kilkadziesiąt rozrzucanych na scenie podczas każdego występu piłeczek pingpongowych, które zwykle widzowie zabierają ze sobą. Dziś do kupienia wszędzie, w latach 80. prawie nieosiągalne.

Trzy plastikowe rurki, którymi Jan wymachuje z różną częstotliwością, dmucha w nie z raz mniejszą, raz większą siłą, a te odwdzięczają się najdziwniejszymi dźwiękami. Wśród nich jest także żółta, którą Peszek dostał od wnuczki. Sprezentowała ją dziadkowi ("choć dla niej z jakichś powodów też była ważna") po tym, jak ktoś z widzów zabrał po występie na pamiątkę rurkę Jana. Teraz żółta ląduje zawsze najbliżej kulis.

Mąka, z której robi na stole ciasto i wygłasza monolog o życiu. Na początku szukał jej sam. Potem poprosił żonę, która wynalazła krupczatkę. Okazała się strzałem w dziesiątkę.

Jan: - Jest jak miałki grysik, nie powoduje opóźnień w rytmach i nie jest lepka. A w połączeniu z wodą tworzą się z niej kule, którymi mogę swobodnie rzucać.

Piasek, który wraz z żoną zbierali z piaskownic, czyścili pod bieżącą wodą i suszyli na brytfance w piekarniku. Później zastąpiła go sól. Zawsze przechowywana w uszytym przez siostrę Teresy woreczku.

Ocynkowane wiadra, które co jakiś czas trzeba wymieniać. Kilka lat temu znaleźli właściwe w sklepie rolniczym na Lubelszczyźnie.

Szmata do podłogi, która nigdy nie może być nowa, tylko odpowiednio zużyta i dlatego czasami trzeba jej bronić przed paniami sprzątającymi w teatrze, które chcą ją wymienić na lepszą.

Małe jabłka, które jeszcze niedawno zjadał w całości, ale po tym, jak któryś z widzów zwrócił mu uwagę, że ostre części ogryzka mogą uszkodzić struny głosowe, wypluwa, odwrócony do widowni tyłem, i chowa do kieszeni.

I wreszcie części ubioru. Najpilniej strzeżony krawat, w którym gra od samego początku. Dostał go od swojego klubu KS Beskid Andrychów.

Marynarka, która zastąpiła skórzaną kurtkę, przywiezioną w latach 60. z Londynu. Występował w niej od początku "Scenariusza", a potem podarował ją Błażejowi. To w niej, w skórzanym krawacie typu "śledź" i dobrze z nimi korespondującej grzywce typu poppers ("nie rozpirzona, tylko w kształcie czuba") młody Peszek zdawał maturę. Dość porządnie pękła dopiero w ubiegłym roku podczas spektaklu "Utopia będzie zaraz", w którym Błażej grał buntownika.

Buty - wielokrotnie już reperowane u szewca przy ul. Starowiślnej, "bo tylko on dobrze rozumie, co to znaczy przywiązanie do butów". Choć żona szewca jest zdania, że należy je już wyrzucić.

Pierwsze wykonanie "Scenariusza" odbyło się w Lodzi 22 listopada 1976 r.

Koksy

Błażej i Maria premiery nie pamiętają. Teresa zapewnia, że szaleli z radości, że wszędzie ich było pełno, że podobało im się wszystko. Najbardziej te skaczące piłeczki pingpongowe. Ale to Schaeffer śmiał się podobno najgłośniej.

Jak żona Peszka oceniła premierę? Nie trzeba było podobno pytać. W rodzinie wszyscy dobrze znają i z uśmiechem reagują na hasło "zenit" Jego źródła należy szukać w wyprawie rodzinnej do Grecji w 1988 r. Za podpowiedzią znajomego Peszkowie kupili rosyjski aparat Zenit. Myk był prosty - w portfelu można było przewieźć za granicę tylko kilkanaście dolarów, a aparat można było odsprzedać nawet za pięćdziesiąt. Wystarczyło go potajemnie przewieźć, nie wpisując do paszportu.

U Peszków wszystko szło jak z płatka, aż do ostatniego przejścia granicznego. To był dzień urodzin Teresy i rocznica ich ślubu. W kilkukilometrowej kolejce samochodów rozłożyli na masce malucha serwetę, rozlali szampana. Świętowali.

Teresa: - "Daj zenit" - usłyszałam nagle od strażnika, który nie wiedzieć kiedy do nas podszedł. "Nie mam" - odpowiedziałam. "Wiem, że masz" - na to on. I do mojego męża: "Trzeba było kobiecie nie mówić, że aparat przewozisz. Jej oczy zdradziły". I znowu do mnie: "Daj zenit".

Kilka minut później zenit miał już swoje dwa centymetry w paszporcie, a Błażej radochę, że aparat wraca z nimi do Polski.

Teresa: - Do dziś, kiedy trzeba coś ukryć albo dochować niespodzianki, "zenit" działa. Nie wytrzyma, zawsze wypapla.

Tak też jest po wszystkich wystąpieniach męża. Zdaniem Peszka Teresa jest jego najbardziej niezwykłym widzem. - Jako cywil emituje z twarzy aurę prawdy. Człowiek od razu wie, że mimo największej chęci zaakceptowania czegoś, nie zgadza się z tym - mówi Jan.

I przyznaje, że nigdy po zakończeniu "Scenariusza" zenita nie widział.

A Teresa jest osobą, która "Scenariusz" widziała najwięcej razy. Zabierał żonę w wiele swoich podróży. Zjeździli maluchem całą Europę, z czarną torbą na tylnym siedzeniu i wiolonczelą w niebieskim futerale na dachu. Zawieźli "Scenariusz" do Ameryki i Azji.

Kiedy wylatywali do Nowego Jorku, stoczyli bój o to, by zabrać ze sobą małe jabłka - pomarańczowe koksy - kupowane na Kleparzu, idealnie sprawdzające się w "Scenariuszu". Na lotnisku ostatecznie nie dostali pozwolenia, a na nowojorskich stoiskach targowych prowadzonych przez Polaków już takich nie znaleźli. Jan połykał więc w Ameryce kawałki wielkich, tamtejszych jabłek

Pokazując "Scenariusz" w Japonii, na początku lat 90., Peszek zaprzyjaźnił się z Chihiro Watanabe - "człowiekiem renesansu" - jak mówi o nim Teresa. Zmarł 2 lata temu, był pisarzem, malarzem, grafikiem. Po występie w tokijskim Studio 200, którym Chihiro był oszołomiony, bawili się razem całą noc. Nad ranem wylądowali w barze, gdzie Peszek śpiewał japońskie piosenki, pewny, że śpiewa je po japońsku, a Watanabe - góralskie przyśpiewki.

Jan: - Mówiąc za Gombrowiczem, "zbrataliśmy się" i zakochaliśmy się w sobie.

Miotacz

Ile razy w sumie zagrał "Scenariusz"? Na pewno ponad dwa tysiące razy. Ale żeby w ogóle wyjść z nim na scenę, musiał poczuć, że krąży w jego krwiobiegu. Do tego potrzebował kilkuset prób.

Te nigdy nie odbywały się w domu. Być może właśnie dlatego czarna torba, z którą zawsze wracał, wzbudzała taką ciekawość.

Błażej wkradał się do niej od dziecka. Pierwszy raz, kiedy konstruował miotacz ognia. Mieszkali wtedy w Łodzi. Kiedy urządzenie było już gotowe, zawołał tatę do łazienki i dał mu do przetestowania. Wanna była poligonem - jak się okazało, za małym, bo miotacz miał taką siłę, że w łazience o powierzchni metr na metr spłonęło wszystko.

Później latami podkradał ojcu denaturat, kiedy zabrakło mu rozpałki do kominka. I choć zmienił się jego kolor - teraz jest bezbarwny - dla niego zawsze będzie taki jak w dzieciństwie -jasnofioletowy. A jego zapach zawsze kojarzy mu się z teatrem i z rozpalanym w wiadrze ogniskiem z gazet w drugiej części "Scenariusza".

Drugą rzeczą, po którą wkrada się do torby ojca, jest linka wędkarska. -Jest bardzo mocna - opowiada. - Niezawodna, gdy chce się coś związać, a ojciec zawsze ma jej duże zapasy.

Kiedy opowiada o ojcu, używa wymiennie dwóch określeń: "ojciec" i "Peszek".

Błażej: - Ojcem był zawsze wtedy, kiedy wracał z tą wielką torbą do domu. Kiedy mama brała jego kostium utytłany mąką i kolejny raz czyściła szczoteczką, bo prany wpralce szybko by się rozleciał. Kiedy rozpakowywałem mu torbę i kiedy pomagałem z powrotem zapakować ją do bagażnika. Kiedy włamywałem mu się do tej torby. Ale kiedy odkręcam butelkę z denaturatem i czuję jego zapach, zmienia się w Peszka. Podobnie jak wtedy, kiedy wchodzi na scenę.

Błażej, jako student, jeździł z ojcem, jak sam mówi - jako "techniczny". Razem wchodzili na scenę, dokonywali wizji lokalnej, znosili rekwizyty, przygotowywali występ.

Wie, na jakiej wysokości szukać za kulisami haczyków, by podpiąć żyłki wędkarskie, na których Peszek będzie później grał, tworząc pastisz muzyki nowej. Gdzie ustawić wiadro, do którego Karol będzie sikał i do jakiej wysokości napełnić wodą Karola.

Wie też, gdzie powinna stać drabina, która jest jednym z nielicznych (oprócz trzech stolików, dwóch krzeseł niewyścielanych, deski i dwóch listew) rekwizytów, które zapewnia teatr.

Ale tylko Teresa sprawdza za każdym razem, z jaką drabiną będzie miał do czynienia jej mąż.

Teresa: - Najlepsze są drewniane, malarskie, z dużymi przerwami między szczeblami. Jak Pan Bóg przykazał.

Dobrze zapamiętała tę z Rygi. Była wysoka, aluminiowa. Kiedy Jan próbował na niej zawisnąć wypięty pupą do widowni, nogami do góry, nagle poleciała razem z nim. - Pierwszy zerwał się z widowni pan konsul. Ale mąż jakimś cudem opanował sytuację - mówi Teresa.

Dośpiewanie

W ubiegłym tygodniu, podczas uroczystości rocznicowej zespołu MW2, wyświetlone zostały m.in. archiwalne występy Peszka sprzed kilkudziesięciu lat.

Na nagraniach Błażej zobaczył awangardowego artystę, walczącego w słusznej z artystycznego punktu widzenia sprawie.

Błażej: - Dzisiejszy Peszek w "Scenariuszu" jest "mędrcem z innego rozdania", który trafnie dobiera słowa i ma do nich duży, dobry dystans. Kiedy schodzi z drabiny, na której robi jakieś fiku-miku, i pyta sam siebie: "po co ja się tak pocę?", to pytanie ma inny wydźwięk niż w latach 70. Ojciec, choć mówi to samo, akcentuje co innego.

W przyszłym roku sypnie u Peszków jubileuszami, których Jan - jak przyznaje - bardzo nie lubi. Będą jego 70. urodziny. 45 lat małżeństwa. 50 lat pracy w zawodzie. 30 lat pracy w szkołach teatralnych. 138 lat ze "Scenariuszem".

Peszek, wspólnie z reżyserem Cezarym Tomaszewskim, wpadli na pomysł, by zrealizować coś na kształt post scriptum do "Scenariusza".

O ile "Scenariusz" przepełniony jest nieustannym gadaniem i nie ma w nim muzyki jako takiej, o tyle w drugiej części, która nastąpi natychmiast po "Scenariuszu", muzyka będzie dominować przy prawie nieobecnym słowie. Całość pod wspólną nazwą "Jan Peszek podwójne solo" - część druga zostanie nazwana "Dośpiewanie. Autobiografia".

Jan: - W filmie "Obywatel Kane" tylko główny bohater wie, co oznacza wypowiedziane przez niego słowo "różyczka". Doświadczenia z mojego życia artystycznego i prywatnego, zawarte w drugiej części, będą takimi różyczkami, pokazanymi w formie szybko zmieniających się wariacji. Widzowie, a nawet moja rodzina, nie będą w stanie ich rozpoznać i nazwać po imieniu. To niezwykle pociągające, że tylko ja będę wiedział, o czym dośpiewuję. Czuję, jakbym znowu był w blokach startowych.

Anna Goc
Tygodnik Powszechny
2 stycznia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...