Zgubna pułapka zmysłów

"Burza" - reż. Izadora Weiss - Opera Bałtycka w Gdańsku i "Fedra" - reż. zespół - Bałtycki Teatr Tańca

Sobotni wieczór w Operze Bałtyckiej zapisze się jako ważny przyczynek do dyskusji nad perspektywami teatru tańca. Trzeba nie lada odwagi, żeby za jednym zamachem w konwencji tej sztuki wystawić "Burzę" na podstawie dramatu Szekspira i - natychmiast tego samego wieczoru (tuż po antrakcie) "Fedrę" [na zdjęciu] według tragedii Racine'a.

Na akt takiej odwagi zdobyła się Izadora Weiss, autorka libretta i choreografii obu inscenizacji. Rozumiem artystyczną pokusę. Tym bardziej że podnosił ją w tym wypadku pomysł, by oba przedstawienia podporządkować muzyce Gustava Mahlera. Komplikację dostrzegam tylko w złożonych strukturach obu utworów. Za Szekspirem ciągnie się sceptyczna opinia, wedle której jego sztuki lepsze są w lekturze niż na scenie. Chodzi również o pewne proporcje. Rzadko grana na polskich scenach "Burza" to wypełniony refleksyjnymi tyradami Prospera romans w pięciu aktach. "Fedra" liczy także pięć aktów. Adaptacja "Burzy" w inscenizacji Izadory Weiss ma wymiar pełnego spektaklu, natomiast "Fedra" została sprowadzona do formy monodramu. A jednak doszło do ciekawego paradoksu. Polega on na tym, że "Fedra" mimo skondensowanej formy osiąga klasę mistrzowską.

W wielowarstwowej "Burzy" występują duchy i nimfy, jest tam też postać nieokrzesanego "dzikusa" Kalibana, syna wiedźmy zadającej się z siłami nieczystymi. Wybitny krytyk Karol Irzykowski twierdził, że nie ma "Burzy" bez doskonałego Kalibana. Nawiasem mówiąc, po jednym z przedstawień pytał w recenzji, dlaczego Kaliban ma być... łysy? I proszę bardzo, oto rzecz zabawna. W spektaklu Izadory Weiss grający rolę Kalibana, hiszpański tancerz Joel Mesa Gutierrez nie kokietuje bujną czupryną. Ale zostawmy dykteryjki.

Kaliban, jak wiadomo, chciał zgwałcić Mirandę. Piękne dziewczę było obiektem jego niespełnionych pożądań. Lecz poza tym miał z jej ojcem Prosperem śmiertelne polityczne porachunki. A jak było z Fedrą? Ta z kolei nagle zapałała perwersyjną żądzą wobec swego pasierba Hipolita. Rozgorączkowana macocha straciła elementarne poczucie moralnej miary. Obudziła w sobie nie-ledwie kazirodczego demona seksu. A kiedy została przez chłopaka ze wzgardą odepchnięta, odwróciła kota ogonem i oskarżyła Hipolita o wszeteczne zamiary przed jego ojcem. Ale wyrzuty sumienia już nie dadzą dwulicowej heroinie spokoju.

Wiodące do tragedii szaleńcze umizgi Fedry, w interpretacji Beaty Gizy i partnera Beniamina Citkowskiego jako Hipolita, osiągają ognistą sceniczną ekspresję. Jak rozumieć dzisiaj ciągnący się przez wieki mit Fedry? Dostrzega się w nim od dawna "pułapkę zmysłów" godną jedynie freudowskiej spowiedzi. W wybuchu egzaltowanego temperamentu Fedry nie ma ani śladu podłoża uczuciowego. Wewnętrzne zmagania bohaterki komentuje w gdańskiej wersji "Fedry" pięknie wyreżyserowany, tutaj - z natury rzeczy - niemy, "chór" jako głos ludu, choć i ten okazuje się przewrotny.

Henryk Tronowicz
Polska Dzienik Bałtycki
10 listopada 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia