Ziarno zła

"Jakobi i Leidental” - reż. Joanna Zdrada – Teatr Śląski w Katowicach

Historia "Jakobiego i Leidentala” w interpretacji Joanny Zdrady, to historia egoizmu i skrytej potrzeby czynienia zła. Potrzeby, która siedzi i kotłuje się w człowieku przez całe jego życie, po to, by pewnego dnia zupełnie bez powodu wydostać się z niego i uderzyć z ogromną siłą. Ale powoli... szpileczka po szpileczce.

Hanoch Levin jest autorem unikalnym w swoim rodzaju, który nie otrzymał do tej pory szczególnie dużej uwagi w polskich teatrach. Z głośnych spektakli był oczywiście "Krum" w reżyserii Warlikowskiego, kilkanaście lat później „Wyjeżdżamy" tego samego reżysera. W międzyczasie „Sprzedawcy gumek" w Częstochowie, no i oczywiście „Jakobi i Leidental" w Teatrze Śląskim.

Żydowski Beckett, jak się często o nim mówi, to z jednej strony przedstawiciel Drugiego Pokolenia, błyskotliwy obserwator swoich rodaków, silnie uwikłany w konteksty narodu, żyjącego szokiem, jaki wywołały lata czterdzieste, ale też żyjącego syjonistycznym mitem silnego Izraelczyka, do którego krytycznie w swojej twórczości odnosił Levin. Z drugiej strony to twórca uniwersalny, kreujący człowieka jako istotę przede wszystkim osamotnioną, pogodzoną ze swoim trudnym losem i oczekującą - niby na mesjasza - na lepsze jutro.

Rzeczą w twórczości Levina, która może szczególnie przypaść do gustu polskiej publiczności i którą Joanna Zdrada w swoim spektaklu skutecznie zobrazowała, jest synteza poszczególnych myśli (nie całokształtu) dwóch klasyków polskiej groteski i absurdu w teatrze – Witkacego i Gombrowicza. Witkacym w Levinie jest lekkość i prostota w mówieniu o śmierci, często sprowadzona do granic komicznego absurdu. Ale nie tylko – także wspomniana na początku potrzeba czynienia zła i sprawiania cierpienia drugiemu człowiekowi, podszyta perwersją, prymitywnym instynktem ludzkim. Z kolei Gombrowiczem w Levinie jest egocentryzm postaci, ich silna potrzeba uwagi i dynamiczna rotacja wewnętrznych monologów, niby u dzieci. Także krytyka norm społecznych i płci kulturowej – przede wszystkim, w przypadku szeroko pojętej kultury żydowskiej – roli kobiety.

Wspomniane aspekty reżyserka w swym spektaklu wydobywa za pomocą licznych środków ekspresji – przede wszystkim wizualnych. Niemniej jednak, wielką sztukę czynią aktorzy, którzy doskonale rozumieją wielowymiarowość tekstu Levina, jak i mają świadomość licznych niuansów językowych, jakie swym tłumaczeniem Sobelman przeniósł do naszego języka.

Artur Święs, potraktował mentalność dziecka jako klucz do swojej postaci, Itamara Jakobiego. Na samym początku spektaklu, tutaj, wszem i wobec, Jakobi bezpardonowo oświadcza, że z dniem dzisiejszym skazuje swojego najlepszego przyjaciela na wieczne cierpienie. Podkreśla niejednokrotnie, z dziecinną naiwnością, że jest od niego lepszym człowiekiem. Wie, cóż ma czynić, by Leidentala zabolało najmocniej – uderzać w małe, codzienne rzeczy – pozbawić go wspólnego picia herbaty na balkonie, odmówić gry w domino. Kiedy jego przyjaciel szuka jego uwagi – należy odwrócić wzrok. Święs znamienicie korzysta z całego wachlarza emocji, które tłumi w sobie Jakobi. Choć przypomina czasem zaborcze dziecko, potrafi przekonać widza, że ma do czynienia z dorosłym mężczyzną, który to, nie do końca wie, co chce, bo się w swoim życiu zwyczajnie nudzi.

Z kolei Andrzej Warcaba w swoim Dawidzie Leidentalu trafnie połączył gorycz – wynikającą z poczynań przyjaciela – z brakiem pewności siebie, jak i z subtelną chęcią zemsty. Postać Leidentala z czasem sama staje się postacią krzywdzącą i zdecydowanie najtrudniej ją oceniać. Czy w ogóle można ją oceniać? W końcu Leidental został potraktowany tak paskudnie, jak tylko było to możliwe. Podoba się, że twórcy spektaklu nie osądzają tej postaci. Dają jej cierpieć w spokoju. W samotności. W ciszy. A Warcaba w swojej butach Leidentala cierpi bezbłędnie.

Rut Szachasz w interpretacji Grażyny Bułki to z kolei sprawna manipulatorka z samego tytułu bycia kobietą – ma to, czego chce mężczyzna. Aktorce udało się wpleść w jej postać przytłaczające poczucie winy. Samotna kobieta w świecie ortodoksyjnych żydów (a właśnie takie środowisko najchętniej portretował Levin) skazana jest na wykluczenie. Szachasz w wykonaniu Bułki zdaje się cały czas mieć to z tyłu głowy.
Świat Joanny Zdrady zaczyna się i kończy przy dźwiękach złowrogiej katarynki. Jakobi, Leidental i Szachasz towarzyszą nam przez niemalże dwie godziny. Z wyjątkiem kilku chwil, kiedy w jakiś sposób triumfują nad pozostałymi, w gruncie rzeczy są tragicznie samotni i cierpiący. Zawieszeni zostają w pesymistycznym letargu. Nie ma już nadziei na lepsze jutro, na spełnienie marzeń – Rut nie kupi sobie pianina. Nie ubierze białej sukni.

Wszystko to, z powodu jednego człowieka noszącego w sobie ziarno zła, które w każdej chwili może samoistnie zakiełkować.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Katowice
5 maja 2020
Portrety
Joanna Zdrada

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia