Zimowy pogrzeb u schyłku lata

"Zimowe ceremonie" - reż: Iwona Kempa - Teatr im. Horzycy

Różnica pomiędzy seksem i śmiercią polega na tym, że kiedy będziesz umierał, nikt nie będzie się śmiać z ciebie, że robisz to sam

/Woody Allen/

Z tekstami Hanocha Levina, najsłynniejszego izraelskiego dramatopisarza XX wieku, od lat był w Polsce problem, gdyż Levin z lubością opisywał odchodzenie zwykłych ludzi w wieczną ciszę w pojęciu agnostycznym, bez przypisywanej jej w chrześcijańskiej kulturze świętości. Zmarły w 1999 roku dramaturg o śmierci pisał mocno, często niesmacznie i tak okrutnie, że jego dramaty długo oczekiwały inscenizacji nad Wisłą. Przełom nastąpił pięć lat temu: najpierw słynny Krum Krzysztofa Warlikowskiego wystawiony w Teatrze Rozmaitości oraz Starym Teatrze, następnie dwa lata później Iwona Kempa wyreżyserowała w Toruniu Pakujemy manatki. Komedię na osiem pogrzebów. Rok 2010 może być początkiem Levinowego boomu na deskach polskich scen: po premierach Sprzedawców gumek Artura Tyszkiewicza w warszawskim Teatrze IMKA i Szycu w reżyserii Any Nowickiej w Teatrze Barakah z Krakowa, także na toruńskiej scenie możemy obejrzeć kolejny dramat Levina (ponownie w inscenizacji Iwony Kempy).

Premierą spektaklu Zimowe ceremonie. Burleska w ośmiu odsłonach Teatr im. Wilama Horzycy otwiera swój dziewięćdziesiąty polski sezon. I tak jak w nagradzanym Pakujemy manatki, również i w Zimowych ceremoniach śmierć pozostaje wytartym banałem, przykrytym jeszcze cięższym wiekiem komizmu, gdyż tutaj jej po prostu nie powinno być! Ona zjawia się jednak w sztuce już w pierwszym akcie, w postaci umierającej matki Laczka Bobiczka (Sławomir Maciejewski). Ostatnim pragnieniem Alte (Ewa Pietras) jest, by ludzie przyszli na jej pogrzeb: „no bo jednak byłam tutaj, na ziemi. Byłam, prawda? Zajmowałam jakieś miejsce. Oddychałam powietrzem, trochę mówiłam, przygotowywałam jedzenie. Byłam. Bo jednak będą grzebali »kogoś«”. Tę smutną chwilę burzy paradoks – wbrew przyjętym kanonom tradycji odejście Alte nie wzbudzi głębszego zainteresowania, ba! przez rodzinę Laczka zwyczajnie nie zostanie przyjęte do wiadomości. Nie z rozpaczy, niedowierzania, lecz w mechanizmie obronnym, gdyż ceremonia pogrzebu Alte staje na drodze tej z innego bieguna życia – ślubowi w rodzinie. Pod wodzą ciotki Szracji (Jolanta Teska) rozpoczyna się gonitwa, ucieczka ku ocaleniu ślubu i zamierzeń, swoisty exodus na dach świata – wręcz kabaretowa rejterada familii ściganej przez Laczka. Nad całością nie unoszą się jednak tylko lekkość i żart świata teatralnej baśni, pociętego śmiechem i płaczem osobliwej wyobraźni autora – jest w nim także i ironia odchodzenia kolejnych bohaterów dramatu, sygnalizowanego… wiatrem flatus.

Iwona Kempa nie poprzestaje tylko na przekazaniu filozofii i specyficznego poczucia humoru Levina, które – zresztą przynajmniej w tej sztuce – są nieco irytujące i nie zamykają się w system pewny i jasny. Można by się z tego wprawdzie cieszyć, bo poglądy tylko słuszne bywają szarobure – a ta sztuka jest co najmniej w kilku scenach bardzo zabawna – ale skłonność Levina do zasypywania widzów kabaretowymi wręcz gagami dochodzi tutaj czasem do przesady. Nie rażą tylko w przekomicznej choreografii gimnastykujących się na plaży „starców” Rozenzweiga (Niko Niakas) i Lichtensteina (Tomasz Mycan), czy w poduszkowej scenie na szczycie Himalajów, dokąd uciekła rodzina (a jakże!) z Pawłem Kowalskim w roli pustelnika Szachmandrina. Te dowcipne perły sceniczne reżyser wzbogaciła własną wyobraźnią (przejmujący Anioł Śmierci w dwóch postaciach półmrocznych żołnierzy, granych w jidysz przez Radosława Garncarka i Łukasza Ignasińskiego) oraz nietuzinkową scenografią. Skromną w pierwszym akcie, w kolejnych przeistoczoną w bajkowy nieco świat.

Levin w swym dramacie próbował oswoić nasz lęk przed śmiercią – żartem, marzeniami i fizjologią. Kempie mogłoby się to w pełni powieść, gdyby w tak mocno surrealistycznej opowieści odeszła od zbytniego realizmu gry i poprowadziła niektórych aktorów z większą umownością. Subtelniej, bardziej kameralnie, może wówczas lepiej udałoby się uwydatnić intencje utworu? Wszak dobrze jest pamiętać, idąc na spektakl, że to burleska, czyli zabawa w pełni godna obejrzenia szczególnie w gronie rodzinnym, lubiącym parodię tematów poważnych.

Arkadiusz Stern
Musli Magazine
6 września 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...