Złote Maski i nagoda im. Zbigniewa Grucy
Złote Maski - Województwo Śląskie 2017To był wspaniały rok dla teatrów w województwie śląskim. Dlatego też zadanie jury było wyjątkowo trudne. Czy znawcy sztuki scenicznej dokonali właściwych wyborów? Tak - sądząc po reakcji zgromadzonej w Bielsku-Białej publiczności.
Złote Maski, finansowane z budżetu województwa śląskiego, to nagrody dla twórców teatralnych. Ich dorobek oceniało jury pod przewodnictwem dr Łucji Ginko. Kandydatów do nagród było wielu, a wybór trudny. Dlatego tych, którzy martwią się o los sztuki scenicznej, uspokajamy - ma się świetnie, nie zagrażają jej nowe media, widzów nie ubywa. W minionym roku, w naszych teatrach zrealizowano 67 spektakli, nad którymi pracowało 68 reżyserów oraz 95 scenografów i kostiumologów. Wielu z nich zebrało doskonałe opinie widzów i recenzentów, co nieźle skomplikowało pracę jurorów.
Najtrudniej przyszło wybierać potencjalnych laureatów z grona aktorów, bo do oceny było aż... 697, stworzonych przez nich ról! Jakie zmiany? W repertuarach pojawia się więcej dramaturgii współczesnej, zwłaszcza polskiej. Przykładem brawurowa „Siódemka" Ziemowita Szczerka (adaptacja: Michał Kmiecik) w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, surrealistyczny „Garnitur prezydenta" Maliny Prześlugi w Teatrze Nowym w Zabrzu czy refleksyjno-groteskowa „Humanka" Jarosława Murawskiego w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Wzrosła konkurencja w dziedzinie choreografii; ruch sceniczny nabywa prawa pełnowartościowego elementu inscenizacji. Mija natomiast powoli moda na scenograficzny minimalizm i ozdabianie każdego przedstawienia gadżetami typu tablet.
Ze zjawisk okołoteatralnych warto zwrócić uwagę na spontaniczny rozwój teatr amatorskiego. Niekwestionowanymi liderami okazały się tu Teatr Naumiony z Ornontowic („Kopidoł") i Reduta Śląska z Chorzowskiego Centrum Kultury („Stary klamor w dziadkowym szranku"). Obydwa widowiska, wykonywane w gwarze śląskiej, zrealizowała ta sama reżyserka - Iwona Woźniak.
Ku zadowoleniu widzów, do łask wracają oryginalne dekoracje i pomysłowe kostiumy. Wraca też muzyka, często komponowana specjalnie na użytek konkretnego przedstawienia.
Scenografia:
Grzegorz Policiński: Za scenografię do spektaklu „Młody Frankenstein" Mela Brooksa i Thomasa Meehana w reżyserii Jacka Bończyka w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Scenograf Grzegorz Policiński ( częsty gość na scenach naszego regionu) w każdą teatralną realizację wpisuje się w mądrej zgodzie z intencjami reżyserów. Wydaje się jednak, że artystę szczególnie bawi (a widzów jeszcze bardziej), projektowanie dekoracji do przedstawień z pogranicza realizmu i pastiszu, groteski czy scenicznego żartu .
Tak, jak w musicalu „Młody Frankenstein", w Teatrze Rozrywki , w którym scenograficzne żarty wręcz wyprzedzają równie zabawne dialogi, zaś świadomie (!) zastosowany kicz podkreśla umowność całej opowieści. Na chorzowskiej scenie obrazy zmieniają się więc jak w kalejdoskopie, co rusz zaskakując publiczność nieprzewidywalnymi rozwiązaniami i pomysłami z gatunku „plastyczne fajerwerki". A to gmaszysko-zamczysko, nie ukrywające bynajmniej, że zbudowane zostało z papendeklu, a to (prawie) prawdziwy transatlantyk (jak on pięknie wpływa na scenę), a to... Ta inteligentna gra z konwencją, (plastyczną i literacką), po prostu bawi. A do narracji „Młodego Frankensteina"przylega jak ulał!
Choreografia:
Dominika Knapik: Za choreografię do spektaklu „Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci" Igi Gańcarczyk i Łukasza Wojtysko w reżyserii Eweliny Marciniak w Teatrze Śląskim im. St. Wyspiańskiego w Katowicach. Żywioł, siła i nieposkromiona energia dziwnie pomalowanych ciał - ten obraz wielu widzom kojarzyć się będzie ze spektaklem Eweliny Marciniak o Leni Riefenstahl. Ale Dominika Knapik dla potrzeb tego przedstawienia skomponowała (tak, to prawdziwa i oryginalna kompozycja ruchowa) nie tyko ów niezwykły taniec Nubijczyków i taneczną etiudę uczestników olimpiady w Berlinie. Jej praca to także (mniej spektakularne, ale równie ważne) gesty, sposób poruszania się bohaterów, choreograficzny rytm całości. Dominika Knapik i Ewelina Marciniak nie traktują choreografii jako ozdobnika scenicznej opowieści, lecz jej integralny składnik. Choreografka, wykorzystując elementy jogi i akrobacji, w zaskakujący sposób pokazuje w „Leni..." wszechstronne możliwości i urodę (ale też więdnięcie) ludzkiego ciała. Wspiera ją w tym znakomity zespół artystów, znanych pod nazwą Ruchomy Kolektyw.
Najlepsza rola wokalno-aktorska:
Rafał Sawicki: Za rolę Miguela de Cervantesa w spektaklu „Człowiek z La Manczy" Dale'a Wassermana i Mitcha Leigha w reżyserii Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Czy rok, to wystarczająco długo, by oswoić się z propozycją zagrania Don Kichota-Cervantesa w musicalu „Człowiek z La Manczy"? Wystarczająco. Określenie „oswoić się" nie jest przesadą. O ile bowiem Rafał Sawicki przez 20 lat swojego aktorskiego życia mierzył się z postaciami w najbardziej zaskakujących scenicznych konfiguracjach, gatunkach i konwencjach, o tyle wiodącej roli, w owianym legendą musicalu, jeszcze nie grał. I nie chodziło o dramatyczny wymiar bohatera, ale o stronę wokalną przedsięwzięcia. Bo muzyka Mitcha Leigha jest urzekająco piękna w słuchaniu, ale dla wykonawcy to już raczej zawodowe „himalaje". Sawicki umie i lubi śpiewać, ale przez jakiś czas miał wątpliwości. Gdy decyzja o premierze zapadła , przekonał go reżyser spektaklu Witold Mazurkiewicz, mówiąc krótko: przywracamy Don Kichotowi godność.- To było tak zaskakujące - opowiada aktor - że podjąłem wyzwanie. Szlifowanie wokalu przeszło zresztą bezboleśnie, zasmakowałem w tej muzyce i dużo ćwiczyłem. Zafascynowała mnie natomiast praca nad portretem głównego bohatera. A dokładniej dwóch, gram przecież zarówno Don Kichota, jak i pisarza, który go stworzył. Warstwa po warstwie odkrywaliśmy w libretcie mnóstwo niuansów, walcząc o to, by nasz Don Kichot nie był postacią karykaturalną,postacią z kreskówki. Bo prawda jest taka, że idealizm nie jest dziś w modzie, donkiszoteria to pojęcie pejoratywne, szlachetność czyta się jako wyraz naiwności, a współczesność drwi z takich, jak on. Z drugiej strony unikaliśmy dosłowności historycznej, bardziej budując opowieść o pewnym symbolu postawy wobec życia. Dla mnie to przedstawienie jest także o wierności sobie, nawet jeśli jest widziana przez innych jako objaw szaleństwa. I o potędze sztuki, w której przecież oskarżony i chory Cervantes znajduje ukojenie - dodaje aktor. I to jest to, chciałoby się powiedzieć. Po każdym spektaklu Rafał Sawicki otrzymuje owację na stojąco...
Reżyseria:
Paweł Aigner: Za reżyserię spektaklu „Zielona Gęś" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej. Widzom starszego pokolenia, Teatrzyk „Zielona Gęś", stworzony przez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, kojarzy się jednoznacznie: mistrzostwo groteski, z całkiem poważną, egzystencjalną refleksją w tle. Współczesnym licealistom ten tytuł nie mówi jednak wiele, albo zgoła nie mówi nic. Lucyna Kozień - dyrektor bielskiego Teatru Lalek „Banialuka" postanowiła wszak o młodą publiczność powalczyć, tej dojrzalszej przypomnieć jej ulubione teksty, a swoim aktorom postawić kolejne wyzwanie zawodowe. Reżyserię spektaklu „Zielona Gęś" powierzyła Pawłowi Aignerowi, który nie kryje dziś, że potrzebował kilku dni na podjęcie decyzji. - Tamtego wieczoru - wspomina - wyjąłem po prostu z domowej biblioteczki etiudy z cyklu Teatrzyk „Zielona Gęś" i zacząłem czytać. Znałem je, a przecież jakbym odkrywał na nowo. Pomyślałem: „warto się zmierzyć z mistrzem". Scenariusz widowiska powstawał praktycznie na bieżąco, przesuwałem sceny, montowałem je na różne sposoby, swoje ulubione wiersze proponowali również aktorzy. Jednocześnie przeczytałem chyba wszystko, co o Gałczyńskim napisano i wszystko, co stworzył. Do spektaklu wybierałem scenki najbardziej udramatyzowane i układałem je tak, żeby tworzyły w miarę spójną historię, Jest więc wątek mozolnie tworzonego przedstawienia, które jednak ciągle się sypie i to z najbardziej nieoczekiwanych powodów, jest wątek trzech kobiet itd. Ale jak już to wszystko do siebie pasowało, a przedstawienie zyskało na klarowności, to się okazało, że i tak wyszedł nam spektakl o... Polakach. Nie o wielkich wadach narodowych, tylko o tym, co w nas takie małostkowe i koślawe, takie niedorobione, rozmemłane i zawistne, za to przechodzące z pokolenia na pokolenie z żelazną konsekwencją. Niektóre scenki, choć w założeniu stricte przecież surrealistyczne, brzmią tak, jak by Gałczyński napisał je wczoraj, komentując naszą współczesność. Widzowie pytają wręcz, czy to my wymyśliliśmy opowieść o kanarku („Cóż, kanarkowi łeb można ukręcić, ale wtedy wszyscy zobaczą klatkę. Co zrobić z klatką?"), tymczasem, jak poświadcza wiele osób, to słowa wypowiedziane przez poetę po zaatakowaniu go przez Adama Ważyka. Te gorzkie słowa stanowiące klamrę naszego przedstawienia, w którym nie brakuje jednak humoru słownego i sytuacyjnego. Gałczyński nawiązywał do różnych estetyk i gatunków, tworząc prawdziwą mieszankę wybuchową nastrojów. A my za nim - dodaje reżyser. Eksperyment „Banialuki" powiódł się ponad oczekiwania. „Zielona Gęś" cieszy się wielkim zainteresowaniem publiczności. Ale też przedstawienie dopracowane jest w każdym calu, świetnie zagrane i zaśpiewane (muzyka Piotr Klimek), a towarzyszące aktorom, iśćie demoniczne, lalki (scenografia Pavel Hubička) - animowane są z niezwykłą precyzją.
Najlepsza rola kobieca:
Grażyna Bułka: Za rolę w monodramie „Mianujom mie Hanka" Alojzego Lyski w reż.Mirosława Neinerta w Teatrze Korez w Katowicach Grażyna Bułka mówi, że jest aktorką intuicyjną i zwykle najpierw mierzy się z postacią w sferze emocji. Ale potem uruchamia teatralny warsztat, który te emocje porządkuje i oswaja. Tym razem było inaczej. Monodram „Mianujom mie Hanka" okazał się materiałem zbyt bliskim jej prawdziwego życia, żeby mogła bez przeszkód przejść do etapu pracy „na zimno".
Przeżycia bohaterki - upokarzanej, i przez Niemców, i przez Polaków tylko za to, że pozostawała wierna śląskim korzeniom - były kalką doświadczeń dziadków i rodziców aktorki. A nawet jej samej, oduczanej w szkole śląskiej gwary. Mimo bolesnych wspomnień (a może właśnie za ich przyczyną?) Grażyna Bułka nie zmieniła jednak monodramu w osobiste rozrachunki z historią. Stworzyła przejmujący, uniwersalny portret kobiety nieszczęśliwej po stracie rodziny, ale też na swój sposób niezłomnej, pełnej godności, ciepłej i wrażliwej.
Najlepsza rola męska:
Wojciech Leśniak: Za rolę rolę Szwejka w spektaklu „Dobry wojak Szwejk" Jaroslava Haška w reżyserii Igora Gorzkowskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. W powszechnej opinii, Szwejk to teatralny samograj. Wystarczy parę niezbyt mądrych min, ze dwa potknięcia się o własne (obowiązkowe zbyt duże) buty i wojskowy bęcwał gotowy. Wojciech Leśniak, aktor obdarzony niecodziennym talentem komicznym, mógłby stworzyć taką postać bez wysiłku. A tymczasem jego Szwejk za nic do schematu nie pasuje, a wręcz od niego odstaje. Bardzo mu za to blisko do literackiego pierwowzoru, który wyśmiewa nie człowieka przecież, tylko koszmarny bezsens skostniałej CK Armi, której ten człowiek musi się podporządkować. Szwejk Leśniaka ideałem nie jest, kieruje się wrodzonym sprytem, ale nie czyni nikomu krzywdy. Jego reakcje są zaplanowane i mądrze (właśnie tak!) obliczone na świadome robienie z siebie idioty. W imię powiedzenia „przyznam ci rację i będę miał święty spokój". Aktor precyzyjnie oddziela (gestem, mimiką) wrodzoną prostoduszność bohatera od żołdackiej pozy, jaką przybiera on na użytek innych. To nie cynizm, tylko gra pozorów, która pomaga przeżyć wojskowy koszmar.
Nagroda specjalna:
Dagmara Gumkowska: Za autorską koncepcję artystyczną projektu „HartOFFanie Teatrem" oraz kształtowanie programu artystycznego Międzynarodowego Festiwalu „Teatromania" w Bytomiu. Pasją Dagmary Gumkowskiej od lat pozostaje teatr poszukujący, teatr niezwykłych form , eksperymentujący i wytyczający nowe szlaki jednej z najstarszych przecież dziedzin sztuki. Za pasję nagród się jednak nie daje, nagrody otrzymuje się za konkretną osiągnięcia. I Dagmara Gumkowska otrzymała Złotą Maskę właśnie za trudny do zmierzenia wkład pracy w upowszechnianie wiedzy o współczesnym teatrze. Setki młodych bytomian, i ich nauczycieli, przyznają dziś w mediach społecznościowych, że to dzięki niej zostali miłośnikami teatru, nauczyli się czytać nowe sceniczne znaki, mogli spotkać się z zespołami aktorów i reżyserów światowej sławy. Energiczna, uparta, znakomicie przygotowana zawodowo i obdarzona talentem do załatwiania spraw niemożliwych od ręki, jest autorytetem w międzynarodowych stowarzyszeniach teatralnych. Niestety, wraz z likwidacją bytomskich festiwali swoje umiejętności musi pożytkować gdzie indziej. Niech więc Złota Maska będzie talizmanem na szczęście.
Przedstawienie dla dzieci:
Teatr Śląski: Za spektakl „W 80 dni dookoła świata. Tam i z powrotem." Roberta Górskiego na motywach powieści Juliusza Verne'a w reżyserii Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim im. St. Wyspiańskiego w Katowicach . „Teatr familijny" wychodzi z mody. I to jest zła wiadomość, bo według badań psychologów, młodzież coraz rzadziej interesuje się sztuką i coraz rzadziej rozmawia z rodzicami. W tym kontekście spektakl Teatru Śląskiego zasługuje na szczególną uwagę, bo za jednym zamachem spełnia obydwa postulaty. Barwne, dowcipne, grane w doskonałym tempie (nie bez elementów cyrkowych) przedstawienie wciąga młodych i ... nie nudzi rodziców. Po drugie, po jego obejrzeniu niejeden nastolatek sięgnie pewnie po literacki oryginał (na scenie , siłą rzeczy, przekonstruowany), który nic nie stracił ze swojej atrakcyjności. Po trzecie widowisko po prostu rozwija wyobraźnię poprzez symbol i żartobliwą umowność.Jest jeszcze jedna miła cecha tego spektaklu - aktorzy nie ukrywają, że odgrywając przygody ambitnego pana Fogga, sami bawią się doskonale. I tak trzymać! Pozostali honorowani Międzynarodowy Dzień Teatru i uroczystość ogłoszenia laureatów Złotych Masek stały się okazją do wręczenie także innych cennych wyróżnień aktorskich. I tak. Nagrody im. Leny Starke, przyznawane przez katowicki oddział ZASP otrzymali: Dorota Sitek z Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk" oraz Joanna Kurkowska i Grzegorz Pajdzik z Opery Śląskiej, których uhonorowano za twórczy wkład w spektakl „Wujek 81. Czarna ballada" w Teatrze Śląskim w Katowicach. Nagroda imienia Zbigniewa Grucy, wielkiego znawcy i wielkiego przyjaciela ludzi teatru, przyznawana przez kapitułę „Dziennika Teatralnego", powędrowała natomiast w tym roku do rąk Darii Polasik-Bułki z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.
Przedstawienie roku:
Ubu Król: „Ubu Król" Krzysztofa Pendereckiego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Teatralne porzekadło mówi, że „otoczenie czyni króla". I rzeczywiście, w inscenizacji Opery Śląskiej, otoczenie tytułowego Ubu Króla rzetelnie zapracowało na wspólny sukces. W przedstawieniu, uznanym przez jury nagrody Złotej Maski za wydarzenie sezonu, na aplauz zasługuje każdy element.
Od znakomitego przygotowania wokalnego, aktorskiego i baletowego, przez przygotowanie muzyczne pod kierunkiem Jurka Dybała, po monumentalną scenografiię Waldemara Zawodzińskiego, który całość także wyreżyserował. Operę „Ubu Król" („Ubu Rex") skomponował Krzysztof Penderecki 25 lat temu (prapremiera światowa w 1991 ), pisząc jej libretto wraz z Jerzym Jarockim na podstawie sztuki Alfreda Jarry'ego „Ubu Król, czyli Polacy". Czas pokazał, że zarówno wybór konwencji muzycznej, jak i kształt narracyjny opery nie straciły przez ćwierć wieku niczego ze swojej atrakcyjności i tego mądrego uogólnienia, dzięki któremu baśniowo-groteskowa historia wciąż zaskakuje wnikliwą analizą ludzkich charakterów. Oglądając bytomską inscenizację mamy wrażenie, że ta historia mogła, i może, dziać się zawsze i wszędzie. Także teraz, także w Polsce. To, oczywiście, sukces kompozytora i autora libretta, ale równie wielki Waldemara Zawodzińskiego, który bez nachalności (!), za to celnie i bez znieczulenia stworzył sceniczne piekło, zarządzane przez cynicznych i okrutnych bohaterów. Z różnych możliwości interpretacyjnych, reżyser wybrał tę bardziej mroczną. Ubu - w tej partii Paweł Wunder i Ubica - w interpretacji Anny Lubańskiej, nie są więc pociesznymi kukłami, którym zwyczajnie spodobała się władza. Nie są też bliżej nieokreślonym człekokształtnymi istotami o groteskowym rodowodzie i upodobaniu do bogactwa. To, niestety, prawdziwi ludzie. Specjalna kategoria ludzi, dla których władza, a właściwie terror, staje się jedynym sposobem leczenia kompleksów i zaspakajania chorych ambicji. Ta myśl ma bardzo czytelny teatralny wymiar - nastrój grozy narasta ze sceny na scenę, podkreślany przez światło i coraz bardziej lękowe reakcje postaci podwładnych (świetny ruch sceniczny Janiny Niesobskiej). Aż do finału, w którym praktycznie po zniszczeniu swojego narodu, na pobojowisku zostają już tylko rozchichotani Ubicowie. Niczego nierozumiejący, niczego nieżałujący i ciągle nienasyceni.Jeśli ktoś sądzi jednak, ze bytomska realizacja „Ubu Króla" ma charakter gorącego, politycznego czy publicystycznego manifestu,jest w błędzie. Prawdziwa wartość tej inscenizacji polega na tym, że cała groza jej wymowy płynie z teatralnej metafory, z precyzyjnego rozpisania racji i umiejętności czytania podtekstu psychologicznego. W czasach scenicznej dosłowności, takie przedstawienie to rzadkość.
Pozostali honorowani:
Międzynarodowy Dzień Teatru i uroczystość ogłoszenia laureatów Złotych Masek stały się okazją do wręczenie także innych cennych wyróżnień aktorskich. I tak. Nagrody im. Leny Starke, przyznawane przez katowicki oddział ZASP otrzymali: Dorota Sitek z Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk" oraz Joanna Kurkowska i Grzegorz Pajdzik z Opery Śląskiej, których uhonorowano za twórczy wkład w spektakl „Wujek 81. Czarna ballada" w Teatrze Śląskim w Katowicach.
Nagroda imienia Zbigniewa Grucy, wielkiego znawcy i wielkiego przyjaciela ludzi teatru, przyznawana przez kapitułę Dziennika Teatralnego i Radia Bielsko, powędrowała natomiast w tym roku do rąk Darii Polasik-Bułki z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.