Zły po lubelsku

"Zły" - reż. Łukasz Witt-Michałowski - Scena Prapremier InVitro

Degrengolada jednostki, upadek społeczny. Temat oczywisty, typowy, oklepany wręcz... A jednak wciąż prawdziwy. I dzięki temu, gdy spojrzy się nań z pewnym przymrużeniem oka, nie popadając w patos ani nie banalizując, da się z niego sporo wykrzesać. Co skutecznie, z werwą i ze świeżym pomysłem udowadniają aktorzy lubelskiej Sceny Prapremier InVitro

Jak sami o sobie piszą, są „pierwszym w Polsce teatrem, którego wszystkie realizacje mają charakter prapremierowy”. Wszystkie wystawiane przez grupę teksty są zatem zawsze ich pierwszą odsłoną w kraju, a sama Scena – jak wskazuje jej nazwa – działa poza łonem „matki”, czyli jakąkolwiek formą zinstytucjonalizowanego teatru.

Lubelski Zły nie jest zatem adaptacją powieści Tyrmanda, choć pewne paralele z tym kryminałem znaleźć można. Scenariusz jest przede wszystkim oparty na – mniej lub bardziej przekonstruowanych – wspomnieniach jednego z aktorów zespołu, Dariusza Jeża, mającego zresztą w swym życiorysie kilkuletnią odsiadkę w więzieniu. Jest więc kryminalnie. Pojawia się także Milicja, jest trochę PRL-owsko, choć w tym okresie rozgrywa się jedynie fragment opowieści. Płynnie przechodzi ona we wczesne lata 90., ukazując przemianę zarówno człowieka jako jednostki, jak i lubelskiego półświatka, organicznie związaną z przemianą panującego systemu politycznego. Przede wszystkim jest jednak bardzo regionalnie. Każde wydarzenie jest plastycznie powiązane z miejscami znanymi każdemu lublinianinowi, czy to z autopsji, czy z opowiadań.

To właśnie wielowarstwowość jest najbardziej istotnym, godnym pochwały aspektem Złego. Tak naprawdę toczy się tu kilka równoległych opowieści. Na pierwszym planie mamy więc historię bardzo osobistą, psychologiczną, ale i mającą przez to elementy uniwersalne. Główny bohater, Darek, z niezbyt rozgarniętego i dość wstydliwego urwisa wyrasta w rolę zupełnie mu nieprzeznaczoną. Łamie kolejne granice i – pnąc się po szczeblach ciemnej kariery – moralnie stacza się coraz bardziej, zaprzeczając wpajanym mu przez dawnego mentora zasadom „zawodowej” etyki.

Wraz z bohaterem zmienia się także i społeczeństwo. Aktorzy, bawiąc się słowem oraz scenografią – niemal dosłownie składaną z kolorowych, pełnych barwnych ilustracji klocków – w krzywym zwierciadle ukazują „nową Polskę” w każdym z jej specyficznych, dziś trochę żenujących czy wstydliwych aspektów. Sytuacja na scenie jest zresztą bardzo dynamiczna. W fascynujący sposób zaledwie trzech aktorów, posiłkując się nielicznymi rekwizytami oraz wspomnianymi komponentami, przebudowuje akcję i wciela się w coraz to pojawiające się na życiowej drodze bohatera postaci. Postaci oryginalne, nieraz straszne… nieraz wyjątkowo komiczne.

Jest jeszcze jeden bohater spektaklu, nieco za tym wszystkim ukryty, ale o którym wspomnieć trzeba. Mowa oczywiście o samym mieście – Lublinie. Każde z przedstawianych w nim miejsc ma swoje specyficzne znaczenie w spektaklu. Choć trochę w tle, to wciąż pojawiają się do niego nawiązania, przewijają się zaskakujące, często pikantne szczegóły z tej jego codziennej, najmniejszej historii. Miasto wpływa też na życie bohatera i w pewien szczególny sposób wiąże się z nim. Przede wszystkim zaś ubarwia całą opowieść – szczególnie widzowi choć trochę z Lublinem zaznajomionemu.

Wszystko to uraczone jest naprawdę wyborną grą, doskonale dobraną muzyką i dużą dozą humoru – najczęściej tego czarnego, lecz przy tym inteligentnego. Spektakl zatem i bawi, i skłania do myślenia. Pozostawia widza w pewnej szczególnej niepewności, zaskakuje, gdy na zakończenie aktor-bohater zwraca się bezpośrednio do publiczności. Bo zwraca się do niej jako oszust… trochę inny niż na początku opowieści, ale wciąż oszust – bo czymże innym, jak nie formą wysublimowanego oszustwa jest aktorstwo, spektakl, teatr w ogólności?

Marek Skrzetuski
Teatrakcje
16 września 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia