Złym mężczyzną był, czyli co się zdarzyło w "Cafe kołokoł"

"Płatonow" - reż. Grzegorz Wiśniewski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

„Płatonow” jest wyzwaniem niczym K2. Młodzieńczy dramat Czechowa to swoiste glosarium, z którego czerpał autor „Mewy” przy każdym, późniejszym utworze, baza tematów i wątków rozbudowanych w sposób wyczerpujący w osobnych rozwinięciach.

Sam autor nie poważał swego debiutu, utwór ukazał się drukiem 19 lat po śmierci najlepszego dramatopisarza wśród lekarzy, co nie przeszkodziło w późniejszej karierze samego dramatu. „Płatonow" nie tylko zaprasza, ale zmusza do wyboru, tekst jest zbyt długi, by wystawić go w całości i jednorazowo. Jak trudne to zadanie, pokazała premiera w Sopocie.

Dramaturg Jakub Roszkowski obszedł się z partyturą z roku 1881 bezceremonialnie. Podczas pracy nad nowym tłumaczeniem Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej nie używał nożyczek, ale sięgnął od razu po sekator. Wypadło wiele postaci i wątków, co zrozumiałe, powstał nowy utwór, w którym czteroaktowy oryginał zaprezentowany jest po zmianach w dwóch częściach scenicznych i rozgrywa się pomiędzy postaciami, które można podzielić na dwie grupy: Płatonowa i kobiety oraz pozostałych
27-letni wiejski nauczyciel Michał Płatonow to człowiek przegrany, który gorycz niespełnienia topi w „egzystencjalizujących romansach" i zdradza przy tym cechy charakterystyczne dla poliamorfii, a nawet panseksualizmu, co, jak i zakończenie, najbardziej postpostwszystko trendsetterów obecnych na premierze sprowokowało do porównań bohatera ze wsi w zachodniej guberni rosyjskiej do bohaterki ze wsi polskiej, czyli Jagny Paczesiówny (sic!). Płatonow, na nasyconej przez Czechowa melancholią i egzystencjalną nudą rosyjskiej wsi, robi furorę wśród kobiet – wszystkie napotkane zakochują się w nim bez opamiętania i bez jakiejkolwiek świadomości konsekwencji. Owdowiała i zbankrutowana młoda ziemianka Anna Wojnicew, skazana na ekonomiczne uzależnienie od cynicznego Głagoljewa, lokuje w nauczycielu nadzieje na urozmaicenie nudnego życia na wsi. 20-letnia Maria Grekowa, uderzająco podobna w niedojrzałych, feministycznych zachowaniach do wczesnej Kazimiery Szczuki, poddaje się nieznanej jej dotąd sile seksu. Mężatka Sonia, gdy spotyka po latach Płatonowa, swą wielką miłość ze studiów, porzuca męża i postanawia wyjechać z dawnym ukochanym gdziekolwiek. Miłością matczyną, poświęcającą siebie do granic upokorzenia, kocha swego męża Sasza, która nie może żyć bez ojca ich syna.

Płatonow jest niebezpieczną atrakcją nudnego życia na wsi. Fascynuje, wzbudza podziw i zazdrość, ale też niepokój i lęk. Jego pojawienie się w każdej sytuacji zmienia temperaturę spotkania, postaci zachowują się inaczej, uzewnętrzniają emocje zazwyczaj nieobecne i skrywane. Tytułowy bohater jest błaznem i demistyfikatorem, Don Juanem i Valmontem, tyranem i wyzwolicielem, psychoterapeutą lub spowiednikiem. Zdejmuje maski, obnaża pozy, rozkochuje i porzuca. Nadmiar czynów o najwyższym nasyceniu emocjonalnym doprowadza go do szaleństwa, rani wszystkich wokół i staje się zagrożeniem dla całej mikrospołeczności, przez co musi ponieść karę, o którą ostatecznie sam prosi i która tak naprawdę jest dla niego wybawieniem, bo sam nie ma odwagi zamknąć epizodu przegranego życia samodzielnie.

Pozostali to Głagoljew, mezaliansowy partner Anny, trzeźwo i boleśnie dla uwikłanej ziemianki stąpający po ziemi brutalny i bezwzględny rosyjski Wokulski. On jako jedyny nie ulega śmiercionośnemu urokowi inteligenta, od początku traktuje go jak zagrożenie dla swego planu, składa wiejskiemu amantowi propozycję nie do odrzucenia. Sergiusz, mąż Soni, i Mikołaj, brat Saszy, są mało wymagającym tłem, na którym może brylować nie dysponujący przecież specjalnymi fajerwerkami intelektu, ich kumpel Płatonow. Wszystkie postaci bez wyjątku i bez względu na to do jakiej grupy czy klasy społecznej należą, łączy jedno z pewnością: są beznadziejnie nieszczęśliwe.

Pierwszy dramat autora „Trzech sióstr", mimo że niedojrzały i „nieprzebrany", zawiera najważniejsze elementy stylu i tematy Czechowa, bez którego nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że rosyjskie ziemiaństwo przeżywało głębię egzystencjalnej pustki, przy której cierpienia Emmy Bovary to płytkie dylematy pensjonarki. Nie zdziwiłbym się także, gdyby David Lynch przyznał się do fascynacji Czechowem podczas realizacji „Twin Peaks". Czechowowskie zatrzymanie chwili, metafizyczna nuda, melancholia połączone z rosyjskim szaleństwem, pójściem na całość , do całkowitego zatracenia, ciągle fascynują. Szczególnie wtedy, gdy mogą się ujawnić w pełni. Nie stało się tak, niestety, w Sopocie.

Słabością spektaklu Grzegorza Wiśniewskiego jest niewystarczające zawiązanie dramaturgiczne. Unikalny psychologizm Czechowa trudno jest zastąpić czymkolwiek innym. Postaci muszą mieć więcej możliwości na autoprezentację i przejrzenie się w innych, wielu innych, nie tylko Płatonowie, postaciach. Do tego niezbędny jest czas, ale czas zarezerwowany dla postaci, dla słowa, dla interakcji, dla powolności wreszcie. Dramaty Czechowa mają niepodrabialny rytm, który jest niezbędny do tego, by ukazać pełny wymiar lęku i bezradności istnienia. Tego w sopockiej propozycji nie ma, jest za dużo skrótów, za dużo spłyceń. Szczególnie w części pierwszej, która rozgrywa się w „Cafe kołokoł"* (nie zdradzę więcej szczegółów związanych z głównym elementem scenograficznym, by nie zepsuć przyjemności odbioru). Zniknął Czechow, mamy za to kilka kreacji.

Dla 26-letniego Michała Jarosa tytułowa rola jest kolejnym doświadczeniem, którym potwierdza swój talent. Jego Płatonow - rozerotyzowany, deprawujący z błyskiem w oku i przyjemnością czekające na coś prawdziwego wiejskie Penelopy, to postać wielowymiarowa. To rosyjska, spękana dusza w całej swej fantazyjnej wielkości i małostkowym uwikłaniu. Jaros jest równie wiarygodny, gdy cierpi i gdy zadaje cierpienie, gdy kocha i gdy porzuca. Wierzymy, dzięki niemu, że Płatonow może uzewnętrzniać tęsknotę za życiem prawdziwym, za bytem rozumnym, samoistnym i uzasadnionym. Sasza w wykonaniu Moniki Chomickiej jest poczciwa i kochająca miłością prostą, bardzo długo naiwną, bez udziwnień i wątpliwości egzystencjalnych, miłością wzruszającą, bardzo ludzką w potocznym rozumieniu tego słowa. Jest matczyna i troskliwa, to kobieta, która zawsze zadba o swego mężczyznę, choćby się najbardziej sponiewierał, na przykład poprzez upicie do „Zielonych smoków". Maria Grekowa w wykonaniu Katarzyny Z. Michalskiej to nakarmiona feminizmem, niezrównoważona i nieznająca działania hormonów dwudziestolatka, która odkrywszy swą seksualność działa już tylko według jej wskazówek; żywiołowa, brawurowa kreacja. Katarzyna Dałek jako Sonia stanowczo zbyt mało na scenie, ale gdy już ma coś do zagrania, wprowadza bardzo intymny, osobisty ton. Jej Sonia kocha Płatonowa miłością najgorętszą, miłością, której najbliżej jest do nienawiści. Kolejny raz bardzo sugestywnie i przekonywująco w postać twardego mężczyzny wcielił się Robert Ninkiewicz.

Spektakl ukradła Magdalena Boć. Nieprzeparte jest odczucie, że rola Anny Wojnicewej jakby na nią czekała. Boć jest artystokratką w każdym calu, jej gesty, ruchy, ułożenia ciała są dopracowane w najmniejszych szczegółach i elektryzujące. Przez cały spektakl aż kipi seksualnością, jest jej świadoma, uwodzi, prowadzi i kontroluje grę, wymieniając jedynie graczy. Jest przywódczynią. Gdy Płatonow odchodzi od zmysłów, a pozostali zaczynają iść w jego ślady, jako jedyna nie traci głowy, wydaje polecenia, przywraca stado do porządku. Tą rolą Magdalena Boć nawiązuje do wielkiej tradycji zapoczątkowanej przez Marlenę Dietrich, kontynuowaną twórczo przez takie arystokratki ekranu jak m.in. Stephanie Audran, Silvanę Mangano (tak a propos – czy para Mangano-Berger z „Portretu rodzinnego we wnętrzu" to nie wariacja Viscontiego na temat Anna-Płatonow?), Marisę Berenson, Charlotte Rampling. Dojrzała kobieta mężczyzn używa, nigdy nie da się upokorzyć, ale jest w stanie poświęcić rozsądnie wiele, by zyskać chwile, które jej pozwolą przeżyć lata w złotej klatce zamówionej przez Głagoliewa. Unikalny styl gry Magdaleny Boć, twórczo nawiązujący do takich mistrzyń polskiego teatru jak Ewa Lassek, Halina Mikołajska czy Elżbieta Karkoszka, wreszcie znalazł warunki do pełnego rozkwitu. Czekam niecierpliwie na kolejne ujawnienia tej niezwykłej aktorki.

Kreacje aktorskie, które bardzo podnoszą wartość spektaklu, są oczywiście także zasługą Grzegorza Wiśniewskiego, który słynie z intensywności w pracy z aktorami, dla których wyróżnieniem jest praca z laureatem Nagrody im. Konrada Swinarskiego. W sopockim przedstawieniu możemy zaobserwować także niecodzienną intensywność gry, która w scenach intymnych może zaskoczyć widzów przyzwyczajonych do umowności i teatralizacji. Aktorzy są niezwykle sensoryczni, sceny pocałunków i sceny zbliżeń są przedstawiane nadzwyczaj sugestywnie, są grane przez dorosłych i dla dorosłych. I choć „Płatonow" nie jest spektaklem na miarę „Zmierzchu bogów", to zobaczyć go trzeba koniecznie, choćby dla wielkiej przyjemności, jaka jest udziałem każdego, śledzącego grę aktorów Teatru Wybrzeże.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
28 października 2013

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia