Zmarnowany obszar
"Persona. Ciało Simone" - reż: Krystian Lupa - Teatr Dramatyczny w WarszawieGoły zadek Joanny Szczepkowskiej pójdzie na marne. Jak inne gołe zadki jej koleżanek po fachu. Jak jutro śniegi z dachów. Śladu nie zostanie. A żal...
- Przecież ja poważnie, z potężną nadzieją myślałem, że striptizerski szal Szczepkowskiej coś nowego otworzy, zdławi stare manie - choćby da początek innej, nie tak żałośnie wiernopoddańczej intonacji mówienia o Lupie nad Wisłą. A tu co? Nic nowego pod polskim słońcem. Znów ciurkają śniegi. Ludzie ciurkając w stylu obłym - znów kluczą tędy owędy, ukosami, trochę krzywo, trochę strachliwie, byleby wilk był syty, owca cała. I wszystko kolejny raz rozejdzie się cicho po kościach środowiskowej dyplomacji - - pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Odwilż słychać - ciurkają śniegi - w Warszawie Joanna Szczepkowska majtki publicznie zdejmuje i jasne bochny ku Krystianowi Lupie wypina ze sceny. Jutro, najdalej pojutrze, lawiny zejdą z dachów, nie ma rady. Rozlegną się mlaski zwałów bieli, grzmocącej o chodnik. Najpierw co godzinę, później co pół, wreszcie - raz na kwadrans. Nie potrwa to długo, nie. Banał topniejącego w lutym śniegu - choć bywa gromki, mulisty, cuchnący gołębim guanem - zawsze trwa krótko. Ani się obejrzysz, dwie, trzy kawy wypijesz, drzemkę utniesz - a tu już pozamiatane. Banał już wsiąkł w ziemię dobrą, cierpliwą. Czy tak będzie?
Trzeba być ścisłym - ścisłym wedle reguł klasycznej polskiej ścisłości a la ścisłość pana Cieciszowskiego, co w "Trans-Atlantyku" Witolda Gombrowicza młynka palcami kręci bez ustanku. Trzeba rzec: lawiny zejdą albo i nie zejdą, by mlasnąć lub nie mlasnąć. I należy dodać: Szczepkowska bogu teatru dolną goliznę swą pokazała od tyłu, a nawet nic pokazała, o czym informuję was w miarę jasno. Tylko w miarę, bo niby skąd człowiek ma w epoce wojującego kunktatorstwa coś na pewno wiedzieć bądź nie wiedzieć, by móc mniemać coś albo i nie mniemać? Lecz - bez nerwów. Po kolei przejdźmy po faktach.
Najpierw gruchnęła wieść klarowna. Oto Teatr Dramatyczny w Warszawie - finał premiery opusu Lupy "Persona. Ciało Simone". Po 40 minutach kreowania - Szczepkowska nagłe wyskakuje z dolnej bielizny, jasne bochny ku Lupie wypina i z uczuciem recytuje: "Tu jeszcze dalej możesz iść". Cóż, bóg teatru najwyraźniej nie chciał dalej wędrować akurat tą ścieżyną. Po premierze ogłasza, iż nie ma nic wspólnego z propozycją tragiczki. W teatralnym światku rozpętuje się mocarne ciurkanie opinii. Ale dała do wiwatu! Nie dała! Poważna jest! Niepoważna! Dobrze mu tak! Źle mu tak. Mam pewność ciurkanie w lawiny musi się przemienić! Ostateczne rozstrzygnięcia staną się ciałem. Jutro, najdalej pojutrze!... I co? Twórczyni krągłej niespodzianki - oświadczenie do prasy śle. Wstępna klarowność wydarzenia nabiera cech klasycznie polskiej mętności. Owszem, ta, co się wypięła, nie wypiera się wypięcia. Młynka słowami kręci, sugerując (jeś dobrze pojąłem albo i nie pojąłem), że się wypięła, ale też w istocie nie, gdyż wypięła się nie w znaczeniu, które wypięciu motłoch przypisuje. Wypinając się nie pospolicie - wypięła się nie pogardliwie, nie płytko, a głęboko. Wypięła się ku chwale artystycznej filozofii boga sceny, który przecież naucza, że aktor winien pokonywać ograniczenia oraz pielęgnować swe "obszary kompromitacji". Ot, poszła na całość i swój "obszar kompromitacji" ukazała, by tak rzec, bez panierki.
Studiuję elegancko kluczącą wodę słów Szczepkowskiej. Słucham ciurkających dachów. Kiedy mu lista biel rypnie, by wsiąknąć, nie zostawiając po sobie nawet najlichszego śladu? Goły babski zadek jako korona teatralnego arcymistrzostwa Lupy, jako perła jego filozofii, owoc jego pedagogicznej subtelności - to groteska tak strzelista, że nie mam sensuu ciągnąć jej dalej, ani poważnie pytać Szczepkowskiej, czy pojmuje, jak bardzo kłopotliwe dla Lupy są jej myśli. Nie mam sił, a poza tym - ani to pierwsza, ani ostatnia naga dupa jako kluczowy element scenicznego krajobrazu w dzisiejszych naszych świątyniach Melpomeny. Co mi więc pozostaje? Śmiech nad własną naiwnością. Przecież ja poważnie, z potężną nadzieją myślałem, że striptizerski szal Szczepkowskiej coś nowego otworzy, zdławi stare manie - choćby da początek innej, nie tak żałośnie wiernopoddańczej intonacji mówienia o Lupie nad Wisłą. Radowała mnie fikuśna symetria: oto białogłowa, co uśmiechem swym ongiś przypieczętowała koniec komunizmu w Polsce, teraz inny koniec swym z pęt majtek uwolnionym "obszarem kompromitacji" oznajmia - niemo, bo niemo, lecz jednak dość widocznie A tu co? Nic nowego pod polskim słońcem. Znów ciurkają śniegi. Ludzie ciurkając w stylu obłym - znów kluczą tędy owędy, ukosami, trochę krzywo, trochę strachliwie, byleby wilk był syty, owca cała. I wszystko kolejny raz rozejdzie się cicho po kościach środowiskowej dyplomacji. Góry zadek Szczepkowskiej - pójdzie na marne. Jak inne gołe zadki jej koleżanek po fachu. Jak lawiny z dachów. Kilka mlasków. Wsiąkanie w cierpliwą ziemię. Błoga cisza.