Zmory nasze...
"Zmory" - aut. Emil Zegadłowicz - reż. Jan Jeliński - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w BydgoszczyJan Jeliński zaprasza do hipnotycznej podróży w wymiarze czasowym i przestrzennym. Epizody spina w niezwykle harmonijną konstrukcyjnie całość, stwarzając reżyserski, aktorski i wizualny majstersztyk.
Zegadłowiczowska introdukcja w powieści „Zmory" w adaptacji i reżyserii Jana Jelińskiego nie traci swego przesłania ani klimatu. Zanurzając się w Wszechświat, by następnie z niego na zasadzie przybliżania literackich kadrów obiektywem fotograficznym dotrzeć do małego miejsca na Ziemi, nazwanym Wołkowice, odbywamy podróż z makro- do mikroświata, by dostrzec w nim ten jeden jedyny niepowtarzalny Atom, jakim jest Mikołaj Srebrempisany...Szkoda, że jej sceniczna interpretacja w wykonaniu Mariana Jaskulskiego nadała jej klimat monotonii, a tym samym odebrała temu, tak oryginalnemu w formie zabarwionemu metafizyką i epickością, literackiemu obrazowi jego barwę i siłę poetyckiej wymowy.
Maksyma Johanna Gottfrieda Herdera mówiąca o tym, że słowa stwarzają iluzję dla wyobraźni, znajduje swoje spełnienie i potwierdzenie w całym spektaklu. I dotyczy to wszystkich twórców tworzących to teatralne dzieło. Adaptacja powieści nie gubi jej najważniejszych literackich i dramatycznych oraz historycznych, kulturowych i obyczajowych aspektów. I co ważne, zachowuje klimat chłopięcej inicjacji seksualnej, prezentowanie galerii postaci, a mianowicie nauczycieli, katechetów, szkolnych przyjaciół, rodziców, krewnych, rodziny. A przede wszystkim obrazuje ich ponadczasowość, która przez dziesiątki lat ewoluowała do dzisiejszej postaci. Ale czy wiele po drodze straciła? Bo na pewno stała się bardziej wyrafinowana i bezlitosna.
Czy Jan Jeliński nie balansuje na granicy teatru narracyjnego i epickiego? Czy nie jest to fantastyczny w formie i w warstwie literackiej teatr opowieści? Czy nie oglądamy na scenie spektaklu prezentującego doskonałość technik aktorskich? Czy nie widzimy jak aktorzy utrzymują równowagę pomiędzy wypowiadanymi partiami narracyjnymi, zazwyczaj w trzeciej osobie, a kreowaną postacią? I czy poprzez wszystkie zabiegi aktorzy nie stwarzają dystansu wobec granej postaci i nie wytwarzają odczuwalnego efektu obcości wobec niej? A może chwilami ich doskonała sztuka aktorska zaciera te granice? Czy epizodyczne dialogi nie spajają się z narracją i nie stanowią razem z nią silnej oraz mocnej w swej materii tkanki całego spektaklu?
Myślę, że Janowi Jelińskiemu udało się sprowokować widza do szukania odpowiedzi na te pytania, które wyzwala w nim spektakl. Zaadaptowany i wyreżyserowany z szacunkiem dla literackiego pierwowzoru, któremu reżyser daje szansę na uruchomienie w widzu tego jedynego procesu, jaki może zdarzyć się w teatrze, czyli uruchomienia własnej wyobraźni, własnych wizualnych prowokacji, niedomówień, symboliki, by przeżyć teatralne misterium przenoszące go do czasów i problemów, których sam doświadczył.
Czy wszystko to, co dzieje się na scenie nie służy do opowiedzenia konkretnej historii tego jednego małego punktu na mapie Europy, zwanego Wołkowicami, który staje się symbolem ówczesnych czasów, z tak charakterystycznym dla nich fundamentalizmem religijnym, katowaniem i poniżaniem uczniów, gdzie niewiedza i zaściankowość myślenia mieszają się z dominacją psychopatów? Gdzie dorośli kreują świat dzieci, nie licząc się z ich emocjami i wewnętrzną wrażliwością, z prawem do bezpieczeństwa, opiekuńczości, zrozumienia i funkcjonowania w rodzinie jak i w szkole?
Niewątpliwie atutem tego spektaklu jest aktorstwo. Zhenia Doliak, tak wspaniale obsadzona w tytułowej roli przez Jana Jelińskiego w jego wcześniejszym spektaklu „Stella Walsh". Najszybsza osoba świata", wystawionym w Teatrze Polskim, w tym przedstawieniu odsłania jeszcze lepszy w przekazie i doskonalszy warsztat aktorski oraz niezwykłe sceniczne uwrażliwienie. Kreująca kilka postaci, w tym Gęsi, brawurowo nadając jej cechy ludzkie, daje widzom wiele znakomitych szans na obserwację zmienności swej gry aktorskiej. Scena, w której bańki mydlane razem z wypowiadanymi przez nią słowami stają się symbolem ich ulotności i kruchości, nabiera w interpretacji Zheni Doliak szczególnego poetyckiego znaczenia.
Są i ciekawie zagrane dwie inne postaci – Wuj Mika oraz Profesor kreowane przez Małgorzatę Trofimiuk, która z przeogromnym wyczuciem nadaje im tragiczny wymiar, nie uciekając od komediowych rysów. Małgorzata Trofimiuk posiada wyjątkowy dar konstruowania na scenie bogatych psychologicznie postaci oraz uwiarygadniania ich postępowania. Obu kreacjom sprzyja kostium Doroty Nawrot, idealnie zsynchronizowany z postaciami i ich charakterami Wuja oraz Profesora.
Warto podkreślić, że Małgorzata Witkowska jako Matka, Ksiądz oraz aktorka Wysocka, wspaniale charakteryzowana jest poprzez symbolikę kostiumów, które są jak siatka, a w którą wplata rysy tak charakterystycznych dla nich cech osobowościowych. I tak, gra Małgorzaty Witkowskiej wznosi się na wyżyny aktorskiego kunsztu.
Bardzo interesująco wypadają w formach narracyjnych jak i w epizodach dialogowych Karol Franek Nowiński jako Mik oraz Michał Surówka w roli Kolegi Mika oraz Karola Wojtyły. Mik Karola Franka Nowińskiego przekonuje widza, że to on skupia w sobie jak w soczewce, wszystkie niepokoje wieku dojrzewania. Czas inicjacji definiuje go jako bardzo wrażliwego chłopca. Tu należy wspomnieć o udziale w budowaniu roli, choreografa Wojciecha Grudzińskiego, dla którego skomponowanie sekwencji ruchu w całym spektaklu nadaje mu dynamizm i liryczność.
Spektakl „Zmory" z każdą chwilą nabiera coraz więcej energii i emocji. Pragnienia i ciekawość świata Mika oraz jego kolegi tworzą w spektaklu poprzez inicjacyjny czas dojrzewania duchową przestrzeń. Konstruują ją głównie projekcje wideo Agaty Rucińskiej oraz światło Doroty Nawrot. Szczególnie projekcje Agaty Rucińskiej tworzą mroczność klimatu poszczególnych epizodów, wkraczają w psychikę postaci i tworzą labirynt dla błądzących emocji. Powstaje klimat noir wypełniany demonicznymi wizjami na pograniczu jawy i snu... A scenografia nabiera cech symbolicznych, zwłaszcza, że Dorota Nawrot komponuje z poszczególnych elementów przestrzeń dającą szansę widzom na wypełnienie jej własnymi doświadczeniami czy wspomnieniami. W ten sposób wszystkie zmory dzieciństwa Mika nie tylko przyduszają jego wnętrze, lecz także materializują się. Tak jak w każdym z nas w czasie dzieciństwa i dojrzewania...
Cały spektakl idealnie puentuje rozmowa pomiędzy Karolem Wojtyłą, którego uosabia Michał Surówka a Emilem Zegadłowiczem, w roli którego wystąpił Marian Jaskulski...