Znakomite niby nic Compagnie Linga
2. Gdański Festiwal TańcaCompagnie Linga to jedna z gwiazd Gdańskiego Festiwalu Tańca. "No.thing" w ich wykonaniu, to pełne znakomicie skomponowanych sprzeczności dzieło, dotykające tematu gestu i siły jego wyrazu w tańcu i w życiu.
Zespół Linga (nazwa oznacza płodność w hinduizmie) założyli w 1992 r. w Szwajcarii Katarzyna Gdaniec i Marco Cantalupo. Ich najnowszy spektakl "no.thing", powstał z inspiracji wyjątkowością gestu i kwestią współczesnej wrażliwości, poddawanej próbom powierzchownych przedstawień i ostentacyjnych obrazów. Duży wpływ na ostateczny kształt "no.thing" miały kompozycje skandynawskiej wiolonczelistki Hildur Gudnadottir, które stanowiły muzyczne tło spektaklu. Na festiwalu dane mi było oglądać dwie mocno się od siebie różniące wersje spektaklu Lingi (był prezentowany dwukrotnie, w piątek i w sobotę). Piątkowa "wersja" "no.thing" nie była zbyt udana - ani pod względem tanecznym, ani, częściowo, również choreograficznym. Wyczuwalne było napięcie i niepewność tancerzy, którzy nie przywykli do tak bliskiej obecności widzów (w Sali Suwnicowej Klubu Żak podłoga taneczna kończy się niemal na równi z pierwszym rzędem widowni). Wrażenie zrobiły na mnie wtedy głównie znakomite, płynnie przeplatające się, zwielokrotnione partie synchroniczne i ciekawa, choć może nieco przydługa, kompozycja całości. Dopiero sobotni spektakl rzucił mnie na kolana. "No.thing" rozpoczyna męskie solo. Tancerz na podłodze, szuka dla siebie wygodnej pozycji, w której mógłby na chwilę zastygnąć. Układa ciało w dziwne pozycje, jakby leżenie na plecach było zbyt oczywiste. Spektakl tworzy kilka odrębnych, ale połączonych muzyką i tematem naturalności ruchu i gestu fragmentów. Przeplatają się ze sobą partie synchroniczne, tańczone przez sześcioro tancerzy (trzech mężczyzn i trzy kobiety) oraz partie solowe i duety. Poszczególnych scen i ich kombinacji jest w ciągu godzinnego spektaklu tak wiele, że nie sposób tu wszystkich opisać. Warto jednak wymienić choćby drugie świetne męskie solo, w którym tancerz zachowuje się, jakby dopiero wymyślał dla siebie taneczny układ. Wypróbowuje możliwości swojego ciała, pracując z impulsem, z energią, z oddechem. Intensywny i ciekawie zagęszczony w ruchu był też duet dwojga tancerzy kochanków na krześle, któremu "przyglądali się", siedząc na krzesłach i nieznacznie gestykulując, pozostali tancerze. "No.thing" w wielu miejscach porusza intymne sprawy damsko-męskie. W dużym stopniu operuje też improwizacją, która została tu znakomicie wykorzystana również jako element dekonstruujący spektakl. Poszczególne jego elementy są bowiem połączone scenami jak z jednej z tanecznych prób, podczas której tancerze porzucają na chwilę ćwiczony właśnie układ, nie ukrywając zmęczenia, wycierają sobie pot z czoła. Podobnie pomyślane są partie grupowe. Synchroniczne, długie układy, to niezwykła, dynamiczna mozaika. Tancerze "przekazują" sobie fragmenty tanecznego układu, niemal niezauważalnie włączając się i wyłączając z niego, multiplikując go lub upraszczając. A wszystko tańczą tak równo, jakby czuli siebie nawzajem przez skórę. Temat gestu także przewija się tu niemal niezauważalnie - gest, może być ruchem intencjonalnym, wyrażającym emocje lub charakterystycznym dla danego człowieka. I pojawia się on w "no.thing" we wszystkich tych postaciach. Ważny element spektaklu stanowią też trudna dla tancerzy, dość jednostajna, ale mocna i nastrojowa muzyka Gudnadottir oraz mistrzowsko dobrane światło, sprawiające np., że postaci tancerzy rzucają na podłogę dwukolorowy, czerwono-zielony, jakby do oglądania w 3D cień. Przy całej tej różnorodności i bogactwie znaczeń zastanawiać może tytuł - "no.thing". Jeśli tłumaczyć go "po bożemu", brzmiałby po prostu "nic". I rzeczywiście, spektakl Compagnie Linga z wielu takich prostych i naturalnych "nic" jest zbudowany. A zebrane w jedno tworzą one, piękną, niezwykle złożoną i mistrzowsko przemyślaną całość.