Znakomity spektakl - dziwny spektakl

"Dogville" - reż. Aleksandra Popławska, Marek Kalita - Teatr Syrena w Warszawie

Coraz poważniej robi się w Teatrze Syrena. Ostatnia premiera - "Dogville" - była kolejnym spektaklem dramatycznym, który w założeniu, nawet nie zbliżał się do jakichkolwiek elementów humorystycznych, czy ukazujących jaśniejszą stronę życia.

Chyba wszyscy znają słynny film z roku 2003, Larsa von Triera, pod tym samym tytułem. Nikt więc nie oczekiwał spektaklu lekkiego i łatwego w odbiorze. Problem był tylko jeden, jak z tak przygnębiającą i ukazującą najciemniejszą stronę natury ludzkiej materią, poradzą sobie młodzi reżyserzy: Aleksandra Popławska i Marek Kalita. W przypadku Pani Aleksandry trudność była podwójna, ponieważ była nie tylko współreżyserką, ale również grała główną rolę kobiecą - Grace. A jest to jedno z najtrudniejszych zadań w teatrze: reżyserować samego siebie. Jaki był podział zadań, pozostanie tajemnicą twórców, ale w tym przypadku duet wyszedł zwycięsko z tej próby.

Cały spektakl jest długi (ponad 2 godziny - bez przerwy), jednak całość jest tak skonstruowana, że widz nie nuży się i nie patrzy zniecierpliwiony na zegarek. Jest kilka powodów, które składają się na to.

1. Pomysł reżyserów i scenografki (Joanna Kuś) na konstrukcję spektaklu i zagospodarowanie przestrzeni scenicznej. Na całej scenie rozmieszczone są w różnych punktach, po jej obydwu bokach, miejsca przypisane poszczególnym postaciom, które przez cały spektakl przebywają właśnie tam. Oczywiście w tych momentach, w których nie biorą udziału w akcji, na środku sceny lub na proscenium. Te miejsca toną w półmroku, jednak są na tyle oświetlone, że widać doskonale wszystko, co te postacie tam robią. A cały czas coś robią i warto zwrócić uwagę na te działania. Nie jest to łatwą sprawą i trzeba wykazać się podzielnością uwagi, bo w tym samym czasie, w jasno oświetlonym centrum toczy się główna akcja. Gdy potrzeba, te boczne miejsca są doświetlane. Dzięki temu pomysłowi, widz może cały czas coś obserwować i nie ma wrażenia dłużyzn. Oprócz dwóch monologów, które można by lekko skrócić, ale te akurat wygłaszane są w centrum sceny, w pełnym oświetleniu.

2. Rzadko zdarza się tak dobrze dobrana obsada i to wszystkich występujących postaci. W "Dogville" jest to bardzo ważny element, ponieważ oprócz postaci Toma (Bartosz Porczyk) i Grace (Aleksandra Popławska), które jak wiadomo są wiodącymi, wszystkie pozostałe są równoważne i absolutnie nie epizodyczne. I wszyscy aktorzy mają coś do zagrania.

W spektaklu obsada nie jest liczna i dlatego każdy słabszy element zespołu stanowiłby dysonans w stosunku do pozostałych. Na szczęście tak nie jest.

Na scenie występują trzy pokolenia: jest trójka dzieci, są aktorzy w pełni sił twórczych i jest dwójka seniorów. I od niej należy zacząć.

Decyzja o obsadzeniu Heleny Norowicz i Jerzego Nasierowskiego okazała się strzałem w dziesiątkę. Dla nie wtajemniczonych informacja: oboje zaliczają się do grupy wiekowej 80+, ale oglądając ich na scenie, nikt nie uwierzy w ich PESELE! Norowicz, która była filarem zespołu Józefa Szajny w Teatrze STUDIO, po rozpadnięciu się tamtego zespołu, nie jest na etacie w żadnym teatrze i występuje gościnnie. Jednak w ostatnim czasie zasłynęła jako supermodelka, właśnie 80+ i to nie tylko w Polsce, ale również w Stanach Zjednoczonych. W "Dogville", publiczność może podziwiać jej kunszt aktorski, który wywodzi się z dobrej szkoły dawnych mistrzów scen polskich. Warto obserwować i podziwiać jej działania aktorskie nie tylko wtedy gdy wypowiada swoje kwestie w pełnym świetle, na proscenium, ale również jej grę w półmroku, na drugim planie. To co wyprawia ze swoim ciałem wywoła kompleksy u 95% widowni obojga płci.

Obsadzenie Jerzego Nasierowskiego wydawać by się mogło dosyć kontrowersyjnym posunięciem i tak zresztą zostało odebrane przez część środowiska aktorskiego. Jednak jestem absolutnie przeciwny jakiejkolwiek stygmatyzacji, a obserwując jego grę można tylko wyrażać żal, że życie potoczyło się tak, a nie inaczej i widzowie nie mieli szansy obserwowania znakomicie rozwijającego się talentu aktorskiego i - jestem tego pewien - wielu wspaniałych ról, które by zagrał. Dwie rzeczy są pewne: pierwsza - jego życiorys to gotowy scenariusz filmowy lub teatralny; druga - sam sobie zgotował taki los. W "Dogville" Nasierowski "wykorzystywany" jest maksymalnie. W programie występuje jako narrator i faktycznie pierwszy jego kontakt z publicznością jest z offu, tzn. słychać głos puszczony z taśmy. Bardzo dobry, profesjonalny głos. Ale dzięki pomysłowi reżyserów, artysta ma szansę zaprezentować się jeszcze podwójnie: gra tajemniczą postać poszukującą/ ścigającą główną bohaterkę i co pewien czas pojawia się jako komentator ale już nie tylko jako głos ale na wyświetlanych z tyłu sceny krótkich filmach, które same w sobie są arcydziełami. Tu można w pełni docenić kunszt aktorski Nasierowsiego, jego anielska minka, słodki uśmieszek i dobrotliwy głos przeszywają do szpiku kości i budzą grozę. Zresztą podobne odczucia ma się oglądając Nasierowskiego na żywo.

Norowicz i Nasierowski są jeszcze z tej wspaniałej szkoły gdzie u aktora liczył się każdy gest, spojrzenie, skręcenie głowy, intonacja i modulacja głosu. Brawa dla aktorów i dla reżyserów za te decyzje obsadowe.

Jednak w tym spektaklu widz jest dopieszczony, bo powyższe superlatywy nie dotyczą tylko nestorów. Cały zespół dobrany jest bardzo dobrze. Niby schemat obowiązujący w tej sztuce jest znany: na początku sama słodycz, uśmiechy, miłe słówka itp., z biegiem czasu zanikające, aż do odkrycia prawdziwej natury tych wszystkich ludzi, kiedy to wychodzą z nich najniższe instynkty. Nie można ich nazwać zwierzęcymi, bo byłaby to obelga dla animalsów.

Cały spektakl toczy się w powolnej, mrocznej atmosferze. Od samego początku, jeszcze wtedy gdy jest "słodko" i milutko, widać fałsz w zachowaniach tych ludzi i cały zespół aktorski wspaniale oddaje tę właśnie atmosferę: obłudy i zakłamania. Usta pełne są frazesów o miłości bliźniego swego i pochwał sąsiadów, ale na pierwszy rzut oka widać i słychać, że to fałsz. Cały zespół znakomicie odgrywa te uśmieszki, przymilne gesty, nawet uszczypliwości między matką (Vera - Agnieszka Krukówna), a córką (Liz - Anna Smołowik) wyglądają na trochę ostrzejsze przekomarzanie. Panowie, chociaż widać co im chodzi po głowie, też traktują bardzo efektowną i krótko ubraną Liz z grzeczną pseudo elegancją.

Bardzo ciekawym było obserwowanie powolnych zmian następujących w tych jakże grzecznych, miłych i kulturalnych ludziach. Każda z postaci posiada wyraźnie zarysowane cechy indywidualne, różnice w charakterach są widoczne gołym okiem. I wszyscy bez wyjątku, w miarę upływu czasu ulegają przemianie. Niestety na gorsze. Ale robą to w sposób fascynujący i zindywidualizowany. Brawa dla Agnieszki Krukówny (Vera), Anny Smołowik (Liz), Przemysława Glapińskiego (Chuck), Piotra Siejki (Thomas Edison), Bogdana Słomińskiego (Jack McKay) i Sebastiana Stankiewicza (Bill).

Z wiodących postaci Grace i Toma zdecydowanie trudniejsze zadanie do zagrania miała Aleksandra Popławska, co nie oznacza, że Bartosz Porczyk zrobił to źle. Wprost przeciwnie! Ta dwójka wspaniale się uzupełnia i można powiedzieć, że stanowi układ zamknięty. Popławska to kobieta PO i W TRAKCIE "przejść", a Porczyk zaczynając od świętoszkowatego ciamajdy, powoli staje się mającym władzę, koszmarnym, bezwzględnym sadystą psychicznym i fizycznym. Brrrr!

Trudny spektakl i wszystkie role trudne, ale zagrane wspaniale!

Pozostają jeszcze Pandora, Jazon i Achilles. Trójka dzieci. Z całym szacunkiem dla wcześniej wspomnianych artystów, to one właśnie stanowią największe zaskoczenie. Grają rewelacyjnie. A właściwie nie grają tylko są wizualnie rozkosznymi i ślicznymi jak z obrazka, bezwzględnymi, cynicznymi bachorami, takimi, jakimi potrafią być nasi milusińscy. Antonina Kalita, Iwo i Borys Wicińscy zaliczyli bardzo udany debiut sceniczny.

3. "Dogville" jest spektaklem kompletnym, tzn. widać w nim doskonałą pracę reżyserów, znakomitą grę aktorów ale jest jeszcze to wszystko, bez czego nie ma prawdziwego teatru, czyli: scenografia, kostiumy, światło, dźwięk, multimedia, efekty specjalne.

O scenografii już wspomniałem wyżej, jest nie tylko efektowna, ale również efektywna. Każdy ma w półmroku swój kawałek podłogi do zagospodarowania, a oprócz tego jest jasno oświetlona wspólna przestrzeń. Całość jest znakomicie funkcjonalna, a co najważniejsze również estetyczna.

Te elementy uzupełniają jeszcze: znakomita muzyka (Maciej Zakrzewski) i równie efektownie ustawione światła (Katarzyna Łuszczyk).

Kilka słów należy poświęcić multimediom. Projekcje wyświetlane co pewien czas z tyłu sceny, są perełką. A przecież występuje na nich tylko jeden aktor (Nasierowski) i to w dużych zbliżeniach, taka - gadająca głowa. Ale jak gadająca!! Jak filmowana!! Jeżeli ktoś będzie się głowił: "skąd ja znam tego faceta?" uprzejmie podpowiadam: David Bowie!

Na koniec jeszcze jedna refleksja związana z tym spektaklem. Ciekaw jestem ilu widzów będzie zastanawiało się, co im przypominają oglądane na scenie obrazy i sytuacje. Z jednej strony miłe słowa. Uśmiechy. Ciepłe i piękne deklaracje. Obietnice dobrej zmiany dla bohaterki. A z drugiej realne działania: najbardziej plugawe zachowania nie liczące się z jej godnością, szkalujące, poniżające i upokarzające ją, oczywiście robione przy akompaniamencie wzniosłych słów, że to wszystko jest dla dobra poniżanej, która powinna być jeszcze wdzięczna swoim oprawcom.

Dlaczego spektakl jest znakomity, napisałem powyżej. A dziwny jest dlatego, że pomimo, iż jest mroczny, toczony jakby w zwolnionym tempie, gęsty od traumatycznych przeżyć bohaterki, pokazujący najgorsze i najciemniejsze strony natury ludzkiej, jednak wciąga bardzo i ogląda się go bez poczucia dłużyzn. No i daje do myślenia.

Krzysztof Stopczyk
www.kulturalnie.waw.pl
30 września 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia