Zniknęli. Wyjechali. Opuścili.
"Odzyskane" - Ludomir Franczak - 20. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Performatywnych A PartNa scenie kilka krzeseł, walizka, na niej para znoszonych, skórzanych butów i szemrzący projektor trochę z boku. Mężczyzna w eleganckim ubraniu, jakie kojarzę z przedwojennych filmów z namysłem przykleja do ścian fragmenty starych dokumentów, notatek, kilka zdjęć i wycinków z prasy. Pożółkłe kartki i niemieckie słownictwo odsyłają nas w lata 30. XX wieku. Na ekranie raz po raz, z charakterystycznym klikiem, pojawiają się kolejne fotografie. Najpierw miast i zabytków w sepii, potem pojedyncze kolorowe nadmorskie widoki. Atmosfera oczekiwania.
W pierwszej części spektaklu funkcję narratora pełnią plansze wyświetlane przez projektor. Dowiadujemy się z nich, że ów dokumenty na ścianach to spisane ręcznie życiorysy obywateli niemieckich z Ziem Odzyskanych, którzy niedługo później zniknęli. Zostawili po sobie jednak wiele śladów widocznych po dziś dzień. Podążać za nimi zaczyna twórca przedstawienia, Ludomir Franczak, który splata własną historię z historiami bezimiennych dotąd Niemców. Wskazuje na stare budynki, w których mieszkamy i kratki ściekowe z niemieckimi nazwami miast, jak na przykład Stolp, na stare albumy, archiwa i oferowane na pchlich targach przedmioty. Dla niego wszystkie te opowieści i zdarzenia splatają się ze sobą, tworząc jeden akord. Przyznaje, że w pewnym momencie w jego głowie odezwały się setki głosów opowiadających setki historii, z których czasem udało się coś wychwycić. Robert lubił matematykę. Potrafił znaleźć w niej powiązania z okultyzmem i kosmologią, którymi zajmowała się jego matka. Liczby układały się w jego głowie w ciągi o wielkim znaczeniu... Wojna kojarzyła mu się z utraconym dzieciństwem... W 1941 zaciągnął się do African Corps. Przed wyjazdem zrobiła mu zdjęcie w mundurze i tropikalnym hełmie... Matka się okociła. Wykopał dół i włożył do niego kotki. Patrzyły na niego wielkimi ślepiami, gdy zasypywał ziemię. Wpatrywał się w kopczyk przez chwilę, poruszany maleńkimi łapkami. Niedługo potem ruch ustał... W swoim domu Franczak znalazł w skrytce pod schodami dwie butelki po spirytusie i stare buty. Zrozumiał, że obuwie jest dla niego. Odrestaurował je, a cały proces uwiecznił na zdjęciach. W trakcie spektaklu ubiera owe buty, wpierw eksponując je w świetle. Gest ten stanowi symbol połączenia przeszłości z teraźniejszą i zatarcia pewnych granic. Podkreśla on jednocześnie osobisty charakter całego przedsięwzięcia.
Nagrania szczątkowych historii z życia Niemców wprowadzają specyficzny nastrój nostalgii. Budują równoległą rzeczywistość, która przedziera się do naszej i nieustannie na nią wpływa. Ze sceny padają słowa, że wszystko powtarza się jak w pętli. Że to, co znamy ma swoje korzenie w przeszłości. Że tak naprawdę nic nie dzieje się po raz pierwszy. Że powtarzamy gesty tych, którzy mieszkali tu przed nami... Jakby na potwierdzenie, spokojny kobiecy głos opowiada historię niejakiego Joachima. Zaczyna się normalnie, jednak szybko wpada w konwencję bajki. Otóż ów chłopakowi umiera ojciec. Strata jest tym boleśniejsza, że wojna już się skończyła. Joachim w zapamiętaniu biegnie przed siebie i dociera do buczyny, gdzie wpada na jedno ze starych drzew. Ku własnemu zdumieniu zaczyna słyszeć jakąś melodię. Przy drugiej wizycie w tym dziwnym miejscu odkrywa, że dźwięki wydają z siebie huby, jednak słyszy je jako jedyny z rodziny, ba, ze wszystkich znajomych. Zabiera jedną ze sobą. Maleńki grzyb towarzyszy mu na co dzień, również podczas lekcji gry na pianinie. Gdy więc Joachim otrzymuje zadanie skomponowania własnej melodii, postanawia stworzyć coś, co idealnie współgrać będzie z dźwiękami huby. Podczas finałowej prezentacji, chłopak dowiaduje się, że jego profesor, pan Zirtel również słyszy śpiew grzybów, co więcej – wie na ich temat więcej i zaczyna wprowadzać Joachima w zupełnie inny świat. Od tamtej pory chłopak podporządkowuje hubom całe swoje życie i przez lata stara się odtworzyć krok po kroku melodię zasłyszaną tamtego pamiętnego dnia w buczynie. Udaje mu się to na krótko przed śmiercią; ostatnim elementem okazuje się śpiew drozda poddany odpowiedniej obróbce. W tym momencie i my przenosimy się do tego magicznego świata, bowiem walizka leżąca na skraju sceny zostaje otwarta, a ze środka poczyna wydobywać się kojąca melodia złożona z odgłosów natury.
Odzyskane to wzruszająca historia. Trochę o upływie czasu, trochę o wspomnieniach... Zachwyca prostotą formy i szczegółowym przygotowaniem. Nic tu nie dzieje się bez powodu. Krzesła stają się symbolem budowania teraźniejszości na fundamencie przeszłości, a podczas opowieści o Joachimie przeobrażają się w rzeczone magiczne drzewo porośnięte hubami. Spektakl chwyta za serce, a finałowa melodia przyprawia o dreszcze. Co ważniejsze, staje się on punktem wyjścia do niejednej refleksji na temat przemijania, tego, co po sobie zostawimy i jak zostaniemy zapamiętani. O ile w ogóle będziemy...
"Odzyskane"
Ludomir Franczak
performance