Zniknięci & Pozostali

„Chciałbym nie być" – aut. i reż. Adam Ziajski – Teatr Nowy w Poznaniu

Wiem, że się wzruszę. Spodziewam się nawet uronić kilka łez. Oczekuję smutku, gniewu, oczekuję szybko mamrotanych monologów prowadzących do wybuchu ostatecznego, ciarki wywołującego. Był przecież i nagle nie ma... Dostaję wszystko to, dostaję tyle więcej.

„Chciałbym nie być" w reżyserii Adama Ziajskiego podnosi temat zaginięć, a raczej tego, co po zaginięciach pozostaje. Prezentuje perspektywy ludzi, którym ktoś zniknął, którym ktoś wrócił, którym ktoś rozpłynął się bezpowrotnie.

Sama konstrukcja nie-fabuły przywodzi na myśl „Biegunów" Tokarczuk. Momentami mocno fragmentaryczne historie indywidualnych przypadków, połączone pomostami dźwiękowymi w postaci lirycznych tekstów czytanych głosem Krystyny Czubówny, przeplatają się ze sobą, by ostatecznie stworzyć portrety dwóch typów ludzi, ludzi dotkniętych chorobą, co ludzi gubi po lasach – jeden to sami Zniknięci, drugi – Pozostali.

Zacznę od muzyki, bo to właśnie muzyka nas wita. Schowany w mrokach publiczności stoi Pan z gitarą, który, jeszcze nim zajmiemy miejsca, brzdąkaniem do rytmu jakiejś zapomnianej kołysanki (nie prawdziwej kołysanki, ale takie odczucia to budzi) wprowadza nas w nastrój niepokoju, którego spodziewali się wszyscy – ale czego myślę się nie spodziewali (ja na pewno nie), to szoku, którego doznamy w miarę rozwoju przedstawienia. Ale do tego jeszcze dojdziemy.

Muzyka więc, której autorstwo przypisujemy Maciejowi Fryczowi, wprowadza nas głęboko w nastrój opowieści, raz kojąc, a raz wzbudzając ciarki. W momentach najbardziej nerwowo pobudzających ustępuje ona miejsca efektom dźwiękowym jak z hollywoodzkiego filmu grozy. W kategorii zaskoczenia widza równie wysoko plasuje się też część wizualna – scenografia przypominjąca opustoszałą poczekalnię komisariatu, szpitala, kostnicy zmienia się w sposób gwałtowny, budzący w człowieku chęć ucieczki. Podziękowania za wprawienie mojego serca w palpitacje dla Grupy Mixer, odpowiedzialnej również za realistyczne, dopasowane do postaci kostiumy.

Na pierwszą scenę wysuwa się jednak warstwa multimedialna (Jędrzej Guzik z Thedreams Studio) – niezwykle intrygująca, zdecydowanie mocno po stronie kreatywnej. Na dużych ekranach nad sceną ukazywane są informacje biometryczne o akurat mówiącej postaci, dane statystyczne, nagrania miejsc, o których mowa. Warstwa multimedialna jest zdecydowanie najbardziej kluczowym elementem spektaklu, częściowo zbudowanego na kanwie nagrań wywiadów z ludźmi, którym ktoś zniknął. Jako nie-do-końca-przygotowani widzowie doznajemy swoistego przeładowania informacjami (zarówno tymi wyświetlanymi na ekranach, jak i ulokowanymi w kwestiach aktorów), które dobrze odwzorowuje chaos, jaki towarzyszy przypadkom zaginięć – zarówno od strony czysto technicznej, jak i emocjonalnej.

Warstwa aktorska jest naprawdę wyśmienicie dopracowana. Kreacje postaci są unikatowe i wiarygodne, angażujące w równej mierze w każdą z opowiadanych historii. Szczególna uwaga jednak należy się pani Martynie Zarembie-Maćkowskiej, której występ był szczególnie wymagający od strony fizycznej. Połączenie nieukojonego bólu psychicznego z ewidentnym dyskomfortem fizycznym podczas monologu wygłaszanego boso na lodzie wbija w fotel. Czapki z głów.

Jeśli już o tym mowa, musimy przyjrzeć się jeszcze aktorowi niekonwencjonalnemu, który jednak odgrywa znaczącą rolę przez cały spektakl – wodzie. „Chciałbym nie być" wykorzystuje motyw wody tak często – jest wręcz przesiąknięty jej symboliką – że naprawdę o wodzie można pomyśleć jako o dziewiątym aktorze. Innym, równie niekonwencjonalnym ruchem jest bezceremonialne łamanie przysłowiowej czwartej ściany – kamera, która dotychczas monitorowała postaci na scenie, zwraca się w stronę publiczności. Widzowie pojawiają się na ekranach nad sceną. Bezcielesny głos pyta nas, czy chcieliśmy kiedyś tak po prostu zniknąć.

Sto pięćdziesiąt miejsc na widowni – tyle osób zaginie przez dwa dni. Pierwszy rząd pozostaje pusty.

Deziluzję buduje też wstrząsająco głośne zakończenie (w sensie czysto metaforycznym, końcowy utwór nie jest na pewno bardziej szokujący dla uszu niż wspomniane wcześniej efekty specjalne rodem z horroru). Podczas gdy postać Zaremby-Maćkowskiej tańczy, zahipnotyzowana wewnętrzną burzą, scenografia zaczyna być składana, ba, na scenę zostają nawet wniesione mopy i wiadra. Rzeczywistości rozdwojenie. Przesłanie nie mogłoby być bardziej wyraźne: niezależnie, jak duże wrażenie „Chciałbym nie być" na nas zrobiło, to tylko spektakl. Skończy się. Wyjdziemy z teatru, wrócimy do życia.

Tylko Pozostali wciąż będą tkwili w tej nieobecności.

Katarzyna Szczęsna
Dziennik Teatralny Poznań
2 listopada 2022
Portrety
Adam Ziajski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia